Chociaż wstrzymywałam oddech, aby żaden z mężczyzn nie mógł mnie usłyszeć, trzęsłam się tak, że nieświadomie poruszałam liście, wydające charakterystyczny dźwięk. Byłam na siebie wściekła, że nie potrafiłam tego opanować, jednakże, chyba nikt nie mógł mi się dziwić, ani mieć do mnie pretensji. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji i nikomu tego nie życzę. Znajduję się tak blisko ludzi, którzy z zimną krwią zamordowali dwoje innych. To potworne i sądziłam, że takie sceny zdarzają się jedynie w filmach sensacyjnych, a nie w realnym życiu. Nie w moim życiu!
-Kto tam, kurwa, jest!? - powtórzył ten sam głos. Wiedzieli dobrze, że ktoś chowa się w krzakach, a ja tak bardzo chciałam odwlec moment, w którym mnie zobaczą. Zobaczą i zabiją...
Nie odezwałam się więc, mimo że wiedziałam, iż nic mi to nie da, nie uratuje mnie milczenie. Pomogłoby mi jedynie, gdybym nagle zapadła się pod ziemię, lecz wiedziałam, że to niemożliwe.
Wtedy ujrzałam jego cień. Cień mężczyzny, który zbliżał się do mnie wolnym krokiem, trzymając przed sobą wyciągniętą broń i palec na spuście. Przysięgam, w tej chwili całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Moment, w którym wyprowadziłam się razem z tatą od dziadków, pierwsze dni w szkole, pierwsza, chociaż głupia, miłość, wszystkie kłótnie z Austinem, bądź z tatą i... I jego dzisiejsze słowa. Nie chciałam odchodzić ze świadomością, że jestem dla niego problemem, ale nie potrafilam tego zmienić. To przecież jego decyzja, na którą ja mam mały wpływ. Chociaż, może oczekiwał ode mnie, że będę zachowywała się inaczej? Może nie byłam dobrą córką i to wszystko jest moją winą?
Zdecydowałam się otworzyć oczy, aby choćby zobaczyć twarz mojego zabójcy. Jednocześnie, cały czas szeptałam pod nosem słowa modlitwy, które utkwiły w mojej pamięcie. Jedynej modlitwy, którą pamiętałam. Cóż, Justin nie jest osobą wierzącą i nie miałam okazji, z wyjątkiem komunii, uczyć się modlitw. Ale, czy kiedykolwiek na to narzekałam?
Już po chwili mężczyzna stanął przede mną i patrzył prosto w moje oczy, kiedy ja wpatrywałam się w jego. Był dobrze zbudowanym brunetem. Jego ramiona pokrywały liczne tatuaże, tak samo, jak u mojego taty. Miał czarną koszulkę na krótki rękaw, opinającą się na jego klatce piersiowej i również czarne dresy, lekko zwężane na dole. Wpatrywał się we mnie ze wściekłością, lecz z każdą mijającą chwilą jego wzrok stawał się mniej agresywny. Nie wiedziałam właściwie, co mam teraz zrobić. Czy uciekać, wiedząc, że nie mam szans, czy może siedzieć tutaj dalej, trzepotać rzęsami jak słodka idiotka i starać się, aby jego agresja odrobinę opadła.
-Co jest, stary? - moja głowa automatycznie odwróciła się w stronę innego głosu. Inny mężczyzna stanął koło bruneta i również spojrzał na mnie, a jego brwi powędrowały ku górze.
Jakim cudem ja jeszcze żyję?
-Skąd ty się tutaj wzięłaś? - był nie tyle wściekły, co zaskoczony. A ja cieszyłam się z tego. W końcu, przedłużyli moje zycie o te kilka minut.
Mężczyzna podszedł bliżej mnie i kiedy myślałam, że to już koniec, on złapał mnie stanowczo, lecz w jego rozumowaniu delikatnie za ramię i nakazał wstać. Może dla niego było to delikatnie, lecz ja miałam wrażenie, że zaraz urwie mi rękę. Jednak tata ma sto razy większe wyczucie.
-Dzieciaku, co ty tu robisz? - kiedy zaciągnął mnie w stronę samochodu, popchnął lekko na maskę i razem z dwoma pozostałymi facetami zaczęli wpatrywać się we mnie przenikliwie. Przełknęłam głośno ślinę, ponieważ chciałam wydobyć z siebie chociaż jedno słowo.
-Spacerek. - wzruszyłam lekko ramionami. Boże, momentalnie zachciało mi się śmiać. I to nie cichutko, pod nosem, tylko wybuchnąć głośnym śmiechem, którego nie potrafiłabym powstrzymać. Stoję przed mordercami, a na ich pytanie odpowiadam tak lekko, swobodnie i na dodatek zdrobniale. Chyba cała ta sytuacja zaszkodziła mojemu mózgowi, naprawdę.
-Spacerek o trzeciej w nocy? Serio? - co miałam teraz zrobić? No co miałam zrobić? Moja głowa świeciła pustkami, kiedy oni w dalszym ciągu czekali na odpowiedź. - Lepiej powiedz prawdę, mała. - mała? Więc może nie są oni tak źli, na jakich wyglądali? Może nie zabiją mnie od razu?
-Uciekłam z domu, tak lepiej? - dałam nawet radę w pewnym stopniu odpyskować im, lecz kiedy na zewnątrz zdawałam się opanowana, w środku nadal drżałam.
-Teraz wszystko jasne. - brunet, który zobaczył mnie jako pierwszy, pokiwał głową, prawdę mówiąc ze zrozumieniem.
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie rozmowę z nimi, jeśli w ogóle mogłam myśleć o jakiejkolwiek rozmowie. Może to źle zabrzmieć, ale przygotowałam się na to, że zastrzelą mnie od razu, jak tylko mnie zobaczą. Co więc skłoniło ich do tego, aby przedłużyć i cały czas przedłużać moje życie?
-Co z nią robimy? - drugi z nich spojrzał na kolegów. Oboje natomiast nie oderwali wzroku ode mnie, jakby chcieli, abym to ja odpowiedziała im na to pytanie. - Mamy ją zabić? - wzdrygnęłam się momentalnie i choć byłam na to w pewnym stopniu przygotowana, wystraszyłam się okropnie.
-Szkoda byłoby wpakować kulkę w tę jej śliczną główkę. - podszedł do mnie i złapał mnie za brodę, po czym obkręcił moją głowę w obie strony. Przyznam, po raz kolejny, nie zrobił tego brutalnie. Mogłabym powiedzieć, że nawet dość delikatnie.
-Święte słowa. - wydukałam, na co on zaśmiał się cicho. - Ja chyba muszę już iść... - wskazałam kciukiem za siebie i w jednej chwili obróciłam się powoli tyłem do niego, zaczynając iść. Zacisnęłam szczękę i jedną powiekę, niemal się skradając, lecz już po chwili poczułam, jak jego ramię oplata się wokół mojego pasa i przyciąga mnie do jego ciała. Zaklęłam, jednak w myślach. Nie potrzebowałam tego, aby jeden z mężczyzn zdenerwował się na mnie. Na pewno nie.
-Nigdzie nie pójdziesz, księżniczko. Myślisz, że pozwolilibyśmy ci odejść, po tym, co zobaczyłaś? Nie jesteśmy tak głupi. - pokręcił z rozbawieniem głową.
Z rozbawieniem? Myślałam, że mordercy nie potrafią się uśmiechać, a przynajmniej nie w taki sposób.
-Przecież nikomu nie powiem. Możecie mnie puścić. - jęknęłam, kiedy w dalszym ciągu trzymał ramię oplątane wokół mojej drobnej talii.
-Nie ufam ci, koleżanko. - wyszeptał mi do ucha, a ja po raz kolejny się wzdrygnęłam. Coraz bardziej się do mnie zbliżał, a mi nie bardzo się to podobało. W końcu, był całkowicie obcym, starszym facetem, w dodatku mordercą. Teraz żałowałam, że uciekłam z domu.
-A ja tobie. - odburknęłam. W dziwny sposób czułam się przy nich dość pewnie. Nie chcieli zrobić mi krzywdy. Było to widać, poza tym, powiedzieli to.
Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, w której słychać było jedynie mój przyspieszony oddech. Stałam tyłem do nich, więc nie potrafiłam dostrzedz ich min, gestów, bądź ukradkowych wymian spojrzeń. Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja zaczęła mnie najzwyczajniej w świecie nudzić. Chciałam więc ponownie się odezwać, ponieważ prawie całkowicie pozbyłam się strachu, lecz w tym samym momencie głos zabrał trzymający mnie mężczyzna.
-Pojedziesz z nami. - moje brwi powędrowały do góry. Nie wiedziałam, o co mu dokładnie chodziło. Nie wiedziałam, co chcą zrobić. Nic nie wiedziałam.
-Po co? - odpyskowałam od razu. Cóż, charakteru, odziedziczonego po tacie, nikt, ani nic nie potrafiło zmienić. - Puść mnie.
-Dziewczynka zaczyna się wyrywać, nie ładnie... - mężczyzna zacmokał w powietrzu. Jego gest pokazał mi, jakby nagle się zmienił. W poprzednim wcieleniu był dla mnie nawet sympatyczny. Teraz wyczuwałam w jego głosie ironię, a było to coś, czego nienawidziłam z całego serca. Ludzie, którzy zwracali się do mnie z kpiną i ironią na samym starcie byli już przegranymi.
-Po cholerę mam z wami iść? Udajmy, że nic nie widziałam, puścicie mnie wolno i nikt nie będzie miał problemów.
-Oczywiście. My cię puścimy, a ty jutro w podskokach pobiegniesz na policję i wszystko wyśpiewasz. Nie z nami takie numery. Ciesz się, że nie zabiliśmy cię tak, jak każdej innej osoby, która stanęła nam na drodze i pokrzyżowała plany.
Sapnęłam cicho, wiedząc, że dla mnie sprawa jest już przegrana. Nie wiedziałam jednak nadal, co oznaczały słowa "pójdziesz z nami". Skoro nie chcieli mnie wypuścić, miałam resztę życia spędzić z trójką dwudziestokilkuletnich morderców?
Nim zdążyłam się zorientować, brunet wzmocnił uścisk i pociągnął mnie w stronę samochodu, po czym jednym, szybkim ruchem, posadził na tylnym siedzeniu. Chciałam wydostać się ze środka, lecz wtedy zatrzasnął za mną drzwi i zablokował je pilotem, tak więc mogłam tam jedynie siedzieć, obrażona, i czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Podsumowując dzisiejszy dzień, dowiedziałam się, że jestem problemem dla osoby, która znaczy dla mnie wszystko, a kiedy chciałam odejść i wszystko na spokojnie pomyśleć, zostałam porwana przez kryminalistów. Zajebiste szczęście. Po prostu zajebiste...
***Oczami Justina***
Obudziłem się rano, kompletnie niewyspany. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok, myśląc, co zrobiłem źle. Jazzy była moim aniołkiem, którego kocham ponad wszystko. Żałowałem, że to właśnie na niej wyładowałem swoje emocje, lecz czasu już nie cofnę, niestety. Dlaczego nie mogła mi uwierzyć? Dlaczego jak zwykle musiała być tak cholernie uparta?
Dodatkowo, wypiłem przed snem kilka kieliszków. Myślałem, że to pomoże. Nie pomogło, a wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej pogorszyło sprawę.
Ziewając głośno, wstałem z łóżka. Nie widziałem żadnego sensu w tym, aby dłużej leżeć, skoro wiedziałem, że nie zasnę. Poza tym, chciałem jak najszybciej porozmawiać z Jazzy i dzisiaj nie odpuszczę, dopóki moja mała księżniczka nie uśmiechnie się, nie przytuli do mnie i nie uwierzy w moje słowa.
Wychodząc z sypialni, obrałem sobie za cel pokój Jazzy. Nie pukałem do drzwi, tylko od razu wszedłem do środka, spodziewając się, że szatynka będzie jeszcze spała. Możecie wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy zastałem puste łóżko i idealnie ułożoną kołdrę. Marszcząc brwi, podszedłem do łóżka, mrugając nieprzytomnie oczami. Otrzeźwiła mnie dopiero kartka papieru, ułożona na pościeli. Wziąłem ją do ręki, muszę przyzać, że z niepewnością, i zacząłem w myślach odczytywać treść listu.
"Jeśli sprawisz sobie tyle trudu, aby odczytać ten list, oznacza to, że może jednak czujesz do mnie cokolwiek. Teraz to jednak nie ma już znaczenia. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie chcę być dla ciebie dłużej problemem, dlatego postanowiłam odejść. Nie zamierzam psuć twojego idealnego i ułożonego życia, więc uważam, że takie wyjście będzie dla ciebie najlepsze. Mnie oczywiście cholernie boli myśl, że muszę chwycić plecak, spakować go i uciec od problemów, nie wiem gdzie, nie wiem na ile. Mam nadzieję, że po moim odejściu odnajdziesz prawdziwe szczęście, którego przy mnie nie potrafiłeś czuć. I nie wiem, co mam jeszcze napisać. Nie szukaj mnie, proszę, a będzie mi łatwiej. Może kiedyś wrócę, lecz nie wiem, kiedy. Przepraszam i jednocześnie dziękuję. Mimo wszystko, byłeś najwspanialszym ojcem, jakiego mogłam sobie wymarzyć. Kocham cię nadal i nie przestanę. Żegnaj..."
Po przeczytaniu listu, który zostawiła Jazzy, zrobiło mi się słabo. Moje nogi ugięły się gwałtownie i nie wiem, czy nie upadłbym, gdybym nie złapał się ramy łóżka. Nie potrafiłem uwierzyć, że moje maleństwo tak po prostu uciekło ode mnie, zostawiając po sobie jedynie kilka słów na kartce papieru. A ja już teraz zacząłem za nią tęsknić i modlić się w duchu, aby to wszystko okazało się jedynie głupim żartem. Nie mogłem uwierzyć w to, co przeczytałem.
Powoli podniosłem się z łóżka mojej córeczki i wolnym krokiem podszedłem do drzwi. Zszedłem po schodach do salonu, w którym niespodziewanie zastałem Zayna i Jake'a. Byłem jednak zbyt zszokowany i zdenerwowany, żeby jakkolwiek zareagować na ich niezapowiedzianą wizytę. Niemal od razu zacząłem zakładać w przedpokoju buty. Przeszkodził mi w tym dopiero jeden z brunetów.
-Stary, co się dzieje? Mógłbyś się z nami chociaż przywitać. Tego wymaga kultura osobista, Bieber. - nie wiedziałem, czy powiedział to w żartach, czy może w pełni świadomie i na poważnie, lecz nie miało to dla mnie większego znaczenia, a przynajmniej teraz, kiedy moje dzieciątko zniknęło.
-Stary, co jest grane? Odezwij się chociaż. - drugi z nich ukucnął przede mną i poklepał mnie lekko po kolanie.
-Jazzy zniknęła. Spakowała plecak i po prostu uciekła. - plątał mi się jezyk, kiedy wypowiadałem te słowa. Ogólnie, cały byłem roztrzęsiony i nie potrafiłem się uspokoić.
-Co!? - wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem ich podniesiony głos, tuż przy moim uchu. - Jak uciekła? O czym ty, do cholery, mówisz?
-Po prostu. Wczoraj pokłóciłem się z małą, a dzisiaj rano, kiedy się obudziłem, na jej łóżku został tylko list, nic więcej. Dlatego teraz nie zamierzam bezczynnie siedzieć na dupie, kiedy nie wiem, co się dzieje z moim dzieckiem! Wyszła w nocy, sama. Wiem dobrze, jacy zboczeńcy kręcą się po mieście o tej porze. Kurwa, nie chcę nawet myśleć o tym, co mogli jej zrobić. Przecież Jazzy, jest taka młoda, taka śliczna, taka bezbronna i...
-Kurwa, skończ pieprzyć i ogarnij się, człowieku. - nagle poczułem uderzenie w twarz. Tak po prostu, Zayn uderzył mnie z liścia w policzek. W pierwszej chwili byłem na niego wkurzony, lecz niedługo po tym zrozumiałem, że może właśnie tego potrzebowałem. Jego gest otrzeźwił mnie znacznie i dzięki temu zacząłem racjonalnie myśleć.
-Więc co proponujesz? - wziąłem kilka głębokich oddechów i dopiero wtedy ponownie się odezwałem.
-Na sam początek zadzwoń do brata. Może on będzie wiedział, gdzie jest Jazzy. W końcu, mają ze sobą bardzo dobry kontakt. Później koniecznie dzwoń do tego przyjaciela małej, Austina, jeśli dobrze zapamiętałem. A kiedy to nic nie pomoże, zapierdalasz na policję. Zrozumiałeś? - posłusznie pokiwałem głową, jakby Zayn był moim ojcem, w tym momencie wymierzającym mi karę.
Wyjąłem więc telefon i wybrałem numer do Jaxona. Po odczekaniu kilku sygnałów usłyszałem w słuchawce zaspany głos brata.
-Jest dziesiąta, kurwa, rano, a ty do mnie dzwonisz. Wiem już, że coś musiało się stać. A jeśli w twoim życiu coś się stało, to znaczy że coś stało się Jazzy. Nie ma jej ze mną i dawno jej już nie widziałem, więc ci nie pomogę. Jeśli jednak chodziło o coś innego, jestem dostępny od dwunastej. Dobranoc. - i rozłączył się, tak po prostu, nie dając mi nawet dojść do słowa. A tak bardzo liczyłem na jakiekolwiek słowo wsparcia z jego strony. Szkoda gadać...
Aby nie tracić czasu, od razu zadzwoniłem do Austina. Muszę przyznać, kiedyś nie przepadałem za nim, ponieważ w momencie, gdy poznał Jazzy, mała miała zaledwie trzynaście, a on osiemnaście lat. Sądziłem, że będzie chciał ją wykorzystać, jednak z biegiem czasu przekonałem się, że on obdarzył ją cholernie silnym uczuciem. Takim, jakim darzy się przyjaciół. Wiedziałem, że Jazzy jest dla niego jak siostra i informacja o jej ucieczce na pewno nim wstrząśnie.
-Halo? - jego głos nie był zaspany. Przynajmniej Austina nie obudziłem.
-Siema, mam problem. Czy Jazzy rozmawiała z tobą wczoraj wieczorem, lub dzisiaj rano?
-Niestety nie. Próbowałem dzisiaj dodzwonić się do niej, kiedy nie pojawiła się w szkole, ale bezskutecznie. Miałem zaraz po lekcjach iść do was, żeby dowiedzieć się, co się dzieje z małą.
-Cholera... - przekląłem pod nosem. Austin był moją ostatnią deską ratunku, a teraz zmuszony będę zgłosić zaginięcie Jazzy na policję. Chciałem tego uniknąć. Oczywiście, miałem ogromną nadzieję, że moja córeczka będzie z jednym z chłopaków. Teraz, kiedy dowiedziałem się, że wszystkie moje pragnienia przepadły, byłem jeszcze bardziej zrozpaczony i przerażony.
-Zostały mi już tylko psy. - westchnąłem głośno, opierając się o swoje kolana i zamykając oczy...
~*~
Nie mam już słów. Dlaczego ja się na wszystko godzę i dodaję rozdział za każdym razem, kiedy o to prosicie ;D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962
Bo nas kochasz. I nie masz wyjścia. Rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńKocham<3<3
OdpowiedzUsuńJak się kogoś kocha, to można dla niego zrobić wszystko :) Co teraz będzie z Jazzy? Czy Justin ja znajdzie? czekam na nn xx
OdpowiedzUsuńineedangelinmylife.blogspot.com
Na tym polega milosc
OdpowiedzUsuńxD ale tak serio super rozdzial trzymaj tak dalej
Dawaj jak najszybciej następny :** świetny <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Justin weźmie się garść i znajdzie Jezzy.Oby jej nic się nie stało i zrozumiała że Justin ją kocha.Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńczekam z niecierpliwoscia na nastepny <3 kocham to !!
OdpowiedzUsuńsuper ;)
OdpowiedzUsuńOmg, omg, omg, dodałaś!!!! On nest taki bzgxbxxhcjddnxj. Boże, Jazzy w co ty się wpakowałaś??!. Mam nadzieję, że Justin szybko ją znajdzie <3
OdpowiedzUsuńo boziuniu :D jak ja cie kocham :* rodział oczywiście cudowny :D dodaj szybko kolejny :***
OdpowiedzUsuńCudowny <3 ZRESZTĄ JAK ZWYKLE! troszke krótki ale napisac rozdzial w 1 dzien to wyczyn!!! kochamy cie
OdpowiedzUsuńDoskonały pod każdym względem <3
OdpowiedzUsuńKochana, po prostu kochasz nas tak jak my ciebie ♡
OdpowiedzUsuńA teraz miło prosimy, daj nowy rozdział ;)
O mój Boże już myślałam, że to któryś z kolegów Justina zabił tamtego kolesia :o Jazzy, Jazzy, Jazzy w coś ty się wpakowała?! Mam nadzieję, że Justin z policją szybko ją znajdą i, że małej nic się nie stanie. Do następnego ;)
OdpowiedzUsuńOmg, co ona narobiła? ;o O nie :c
OdpowiedzUsuńŚwietny :)
SUPER ! ! ! ! ! ! CZEKAM NA NEXT ! ! ! ! ! ! :-)
OdpowiedzUsuńAhahahah jest jest jest nowy rozdział zawsze wprawia mnie w dobry rozdział <3. Oby Jazzy wróciła do Justina bo inaczej powyrywam nogi z dupy tym kryminalistom :D http://glamlipstick.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńno widzisz bo tak nas kochasz maleńka <3
OdpowiedzUsuńTak samo jak my kochamy Twoje opowiadania
<3
rozdział znów cuuudo , nie chciałam aby się kończył ;/
no ale niestety wszystko się kończy ....
czekam na następny :*
Nie spodziewałam sie takiego zachowania po mordercach, ale no cóż, lepsze to niż żeby malutka Jazzy cierpiała. Ten brat Justina przypomina mi kolegę. Ciekawe co sie dzieje z Jazzy. Rozdział jak zwykle zajebisty, czekam na next no i weny. :*******************************************************
OdpowiedzUsuńJej! Super. Dodasz dziś? Proooooooosze :3
OdpowiedzUsuńProszę proszę proszę proszę o next to jest takie świetne że żadne słowa tego nie opiszą ❤❤❤❤ love najmocniej /LK
OdpowiedzUsuńŚwietny. Martwie się o Jazzy, nie chce żeby coś jej się stało. Mam nadzieje, że Justin razem z policją znajdą ją i wszystko będzie dobrze.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i czekam na kolejny.
kocham cię xx
Jejciu jaki kochany jak sie o nia martwi:(( ghffdgv <333
OdpowiedzUsuń