środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 35 - You have to fight...

Tego, kto nie przeczytał poprzedniej notki, odsyłam do niej, ponieważ jest bardzo istotna ;)

***Jazzy's P.O.V***

Opadłam na łóżko obok Justina, doszczętnie wykończona. Mój oddech nie był jeszcze unormowany i dopiero po kilku chwilach przywróciłam go do normalnej prędkości. Wtedy też spojrzałam na mężczyznę, leżącego po mojej prawej stronie. Z cichym westchnieniem wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej i zabrał z niej paczkę papierosów oraz zapalniczkę, lecz kiedy wsunął jednego papierosa pomiędzy wargi, zakaszlałam cicho.

-Nie lubię, kiedy palisz. - wysunęłam z jego ust papierosa i rzuciłam na podłogę, a później spuściłam wzrok. Czułam się obco w jego towarzystwie, zwłaszcza nago. Chociaż wybaczył mi zdradę, powiedział, że nadal kocha mnie cholernie mocno, ja czułam, że nie zasługiwałam, aby teraz leżeć obok niego. Nie zasługiwałam na jego miłość. Byłam w dziwny sposób skrępowana, mimo że uczucie to opuściło mnie już dawno. Teraz trudno było mi nawet rozebrać się przy nim. Chyba w głębi duszy bałam się, że Justin do końca życia pamiętać będzie o mojej zdradzie. Wybaczył, ale nie zapomni.

-Jazzy... - westchnął ponownie, a potem złapał moje biodra i pociągnął. Usiadłam na jego nogach, przykrytych jedynie cienkim materiałem pościeli, który jako jedyny oddzielał od siebie nasze miejsca intymne. Znów byłam tak blisko niego, a ta bliskość nie była w pełni komfortowa. Jak już mówiłam, skrępowanie przejęło władze nad moim ciałem i umysłem. - Możesz chociaż spojrzeć mi w oczy? - westchnął głęboko, chyba odrobinę zirytowany moim zachowaniem. Sama dla siebie byłam utrapieniem i sama siebie miałam dość.

Gdy uniosłam wzrok na jego tęczówki, zaczęłam zwyczajnie płakać. Może nie głośno, histerycznie, jednak łzy wypełniły całą powierzchnię oczu. Nie chciałam rozkleić się przy nim, ponieważ wtedy w jego oczach grałam ofiarę. Justin z pewnością uzna mnie za osobę niestabilną psychicznie. Miałby rację. Nie znałam powodu, dla którego teraz moje policzki stały się wilgotne. Chciałam nawet dać sobie za to w twarz. Czy choć przez chwilę nie mogłam zachowywać się normalnie?

-Przepraszam, ja tak nie mogę. - mruknęłam i chciałam zsunąć się z jego nóg, a potem uciec z naszej sypialni jak najprędzej. Wtedy jednak Justin złapał mnie za ramiona i popchnął na miękki materac łóżka. Był agresywny, a ja wyczułam to już w momencie, w którym mnie dotknął. Szarpnięcie potwierdziło moje obawy. A ja bałam się każdego, kto przejawiał jakikolwiek, nawet najmniejszy, poziom agresji i brutalności, dlatego teraz, z szeroko otwartymi ze strachu oczami, patrzyłam wprost na niego, chwilowo nie czując wspominanego skrępowania.

-Możesz mi powiedzieć, dlaczego płaczesz? - spytał, nie kryjąc braku cierpliwości i poirytowania.
-Przepraszam. - wyszeptałam. Nagle poczułam potrzebę przepraszania go za wszystko, nawet za własne istnienie. Jednocześnie chciałam wyrwać się z uścisku, którego w dalszym ciągu nie rozluźnił. To bolało, choć sądziłam, że Justin nie potrafiłby zrobić mi krzywdy. Teraz dokładnie widział, że sprawiał mi tym ból. - Proszę, puść mnie. - jęknęłam. Byłam wrażliwa na ból fizyczny, a on bardzo dobrze o tym wiedział. Może chciał mnie w ten sposób ukarać za swoje krzywdy? Może wtedy oboje poczulibyśmy się lepiej?

-Posłuchaj mnie, Jazzy. Coś musi się zmienić. Nie możemy przez resztę życia udawać, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcy. Wiem, że jest ci ciężko. Wiem o tym doskonale. Ale czy choć przez chwilę pomyślałaś, jak ja się czuję? Jest mi naprawdę trudno. Zdradziłaś mnie z moim najlepszym przyjacielem i chociaż to trudne, staram się o tym zapomnieć, wiedząc jednocześnie, że pewnego dnia mi się uda. Wiesz, dlaczego? - głos miał łagodny, a uścisk nadal silny i stanowczy. Był teraz prawdziwym Justinem. Łagodnym i ostrym w tym samym momencie. - Ponieważ wiem, że mnie kochasz. Tylko to ma dla mnie znaczenie. Dopóki wiem, że jestem dla ciebie ważny, nie mam najmniejszego zamiaru cię zostawić i wybaczę ci wszystko, bez względu na to, jak bardzo mnie zranisz. Nie możesz zrozumieć, że ja kocham cię jeszcze mocniej i chcę, abyś znów była moją księżniczką, a nie pesymistyczną, zupełnie obcą osobą, której nie potrafię poznać? Chcę tylko, żeby wszystko było takie, jak dawniej. Ty też tego chcesz. Zapomnij o tym, co było, skoro ja mogę to zrobić. Bądź moją starą, malutką Jazzy, skoro ja nie zamierzam się zmienić. Jeśli ja mogę, ty możesz tym bardziej.

Słuchałam jego słów, jakby przemawiał do mnie sam Bóg. Właśnie takie znaczenie miała dla mnie każda sylaba, która opuściła jego usta. Tego potrzebowałam. Chciałam, aby powiedział mi, że go zraniłam, lecz jednocześnie chce, aby wszystko było po staremu. To właśnie było moim skrytym marzeniem, pozornie trudnym do realizacji, jednak przy prawdziwej desperacji osiągalnym. Chciałam wrócić do tych pięknych chwil, w których kłótnia wydawała się czymś odległym, a nie ponurą codziennością.

Położyłam prawą dłoń na karku Justina i delikatnie przyciągnęłam go do siebie, aby musnąć jego usta i przenieść go w krainę naszych uczuć, które, mimo wszystko, nie osłabły, a jedynie wzrosły na sile. W końcu, prawdziwej miłości nie da się zniszczyć od tak, z łatwością. Aby osłabić ludzkie relacje potrzeba przede wszystkim czasu, którego u nas nie było. Dlatego nasza miłość stała się teraz bardziej realna i dojrzała, ponieważ przeciwności mogły ją jedynie umocnić.

-Chciałabym wrócić do Los Angeles. Odkąd przyjechaliśmy w to miejsce wszystko zaczęło się pieprzyć. To nie jest nasz dom i nigdy nim nie będzie. Proszę, wróćmy tam, gdzie byliśmy naprawdę szczęśliwi. - Justin jedynie skinął głową. Później znów zaatakował moje usta. Musiałam go wręcz powstrzymać, aby nie doprowadził do czegoś więcej, na co nie miałam już ochoty. Znów na pierwszym miejscu stała miłość. Pożądanie natomiast ustawiło się dalej, na kolejnym miejscu. - Justin, zaraz mnie połkniesz. - mimowolnie zachichotałam, po raz pierwszy od dawna tak szczerze. Stare czasy powracały, czułam to całą sobą. I Justin również czuł. Miał na ustach wielki uśmiech, a jego oczy znów opanowały iskierki szczęścia. Teraz będzie już lepiej. Musi być, bo oboje tego pragniemy.

-Chciałbym spędzić cały dzień na przytulaniu się do ciebie. - wymamrotał, jak mały, słodki chłopiec. Zaczął iść zaraz za mną, gdy ubrana w bieliznę wyszłam z sypialni i zeszłam schodami na dół. Swoją drogą, dlaczego nigdy nie ubieram się w całości i paraduję po domu pół naga?
-A ja chciałabym przedstawić ci kogoś, kto w krótkim czasie stał się dla mnie ogromnie ważny. - obejrzałam się przez ramię, a zauważając uniesioną brew Justina, kontynuowałam. - Ma na imię Jay, ma dwadzieścia jeden lat. Poznaliśmy się niedawno i niemal od razu zostaliśmy przyjaciółmi. - gdy wyobraziłam sobie Jay'a i jego wiecznie radosną twarz, sama drgnęłam w uśmiechu.
-Skoro jest tak wspaniały, jak mówisz, gdzie jest haczyk? - wyczuł to. Wyczuł w moim głosie, że nie powiedziałam mu wszystkiego. Jednak znał mnie lepiej, niż mogłabym to przewidzieć.
-Jest narkomanem.

Między nami zapadła głucha cisza. Musiałam mu to powiedzieć, ponieważ obiecałam sobie, że nie zataję przed nim żadnej informacji, zwłaszcza tak istotnej. W Justinie z całą pewnością włączył się instynkt rodzicielski, który każe mu trzymać mnie z dala od wszelkiego zagrożenia. Jednocześnie widzi, że jestem szczęśliwa i wie, że musi mu zaufać. Dopiero teraz tak naprawdę ujrzałam, jak trudne może okazać się bycie rodzicem. Justin spełniał się w tej roli doskonale.

-Co ja mam ci teraz powiedzieć, Jazzy? - stanął przede mną, dociskając moje ciało do blatu, za moimi plecami. Wzrok miał poważny, a szczękę zaciśniętą, jednak nie w gniewie, tylko w zamyśleniu.
-Że zrobisz mi naleśniki? - posłałam mu niepewny uśmiech, choć wiedziałam, że jest nie na miejscu. Powinnam razem z nim zachować powagę i porozmawiać o moim przyjacielu, na którym naprawdę mi zależało.
-Jazzy, wiesz, że nie jest mi teraz do śmiechu. Wiem, co narkotyki robią z ludźmi i zawsze chciałem cię przed tym uchronić. Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przez moje niedopilnowanie popadła w nałóg.
-Nie ufasz mi? Przecież wiesz, że nigdy nie ciągnęło mnie do używek i tak pozostało. Nie mam najmniejszego zamiaru czegokolwiek próbować, a co dopiero uzależniać się. Poza tym, Jay nigdy by mi na to nie pozwolił. On nie chce ćpać, tylko nie potrafi z tym również skończyć. Boję się o niego i również dlatego mówię ci o tym. Chcę mu pomóc i do tego potrzebuję właśnie twojej pomocy.

Słodkie oczka i delikatny uśmiech za każdym razem potrafiły przekonać Justina. Choć sam nie chciał przyznać się do tego, w rzeczywistości był pod moją kontrolą, a ja czerpałam satysfakcję, że potrafiłam owinąć sobie wokół palca o wiele starszego mężczyznę. Jednakże, był również moim ojcem i jako tatusia podporządkowałam go sobie już dawno temu. Praktycznie pierwszego dnia, gdy jako noworodek spojrzałam w jego oczy. Tak mi powiedział i powtarzał to niemal codziennie. Nigdy nie brakowało mi jego miłości. Teraz wiedziałam, że nigdy jej również nie zabraknie.

***Justin's P.O.V***

Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak dłoń Jazzy była malutka, w porównaniu do mojej. Mogłem objąć ją całą, a nawet zamknąć w swojej. Dodatkowo była tak delikatna, jakby należała do niemowlaka. I bardzo wrażliwa na mój dotyk. Gdy tylko zacząłem gładzić ją opuszkami palców, dużo bardziej szorstkich, niż jej skóra, zobaczyłem, jak jej ciałem wyraźnie wstrząsnęły dreszcze.

-Jesteśmy ze sobą już od wielu tygodni, a ty w dalszym ciągu nie przyzwyczaiłaś się do mojego dotyku, słońce. - mruknąłem jej do ucha, obserwując jednocześnie, jak kolejna fala dreszczy przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa, ramion i nóg. Chociaż wiedziałem, jak działam na kobiety, napawałem się każdym drgnięciem Jazzy. 
-Nie dziw się. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, Justin. Jesteś dużo starszym i, nie ukrywajmy, seksownym facetem. To chyba nic dziwnego, że działasz w ten sposób na niedoświadczoną małolatę, co? - zamruczała i z miłością wtuliła się w mój bok. Dla mnie było to jednak stanowczo za mało.

Teraz, kiedy miałem świadomość, że nie tylko ja dotykałem i całowałem Jazzy, byłem dużo bardziej zaborczy. Chciałem samemu sobie udowodnić, że jest moja, wyłącznie moja. Nie okazywałem przed nią zazdrości, chociaż gdybym mógł, zamknąłbym ją w ciasnym pomieszczeniu, aby wzrok jakiegokolwiek mężczyzny nie dosięgnął jej. Moje myśli nie były normalne.

Złapałem szatynkę za uda i podniosłem na wysokość swoich bioder, aby smukłymi nogami mogła owinąć mnie w pasie i tym samym zbliżyć się do mnie. Jej bliskości potrzebowałem najbardziej. Gdyby ktoś powiedział mi parę tygodni temu, że będę szczęśliwie zakochanym szaleńcem, nie uwierzyłbym. Teraz też nie wierzę, że moje serce potrafiło znaleźć swoją drugą połówkę.

-Jazzy, podoba ci się ten twój przyjaciel? - chyba miałem obsesję. Jazzy wyraźnie powiedziała mi, że Jay jest dla niej jedynie kolegą, lecz ja i tak musiałem postawić na swoim i zadać jedno z niewygodnych pytań.
-Jest przystojny. - wzruszyła ramionami, zataczając delikatne kształty opuszkami palców na moim policzku. - Ale z tobą nikt nie może się równać. Więc byłabym wdzięczna, gdybyś przestał być zazdrosny. I jeszcze raz przepraszam. - nieświadomie wróciliśmy do wyjściowego tematu. Jazzy znów zaczęła obarczać się winą za zdradę, a w rzeczywistości to ja powinienem ją przepraszać. Po mojej stronie leży większa część winy, ale nie chcę już do tego wracać. Chyba się boję.

Nagle Jazzy zsunęła się z moich ramion, a ja, zaskoczony, nie wiedziałem, dlaczego. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku do tego, w który szliśmy. Odwróciłem się dopiero w momencie, w którym Jazzy zarzuciła ramiona na szyję jakiegoś bruneta. Zacisnąłem pięści. Od razu poczułem zazdrość, ale nie uwolniłem jej ze swojego wnętrza. Wręcz przeciwnie, chciałem pokazać Jazzy, że naprawdę jej ufam, mimo tego, co zrobiła.

Gdy patrzyłem na nich z pewnej odległości, widziałem, że Jazzy jest naprawdę szczęśliwa, a jej uśmiech szczery. Przyjaciele są, niczym rodzina. Dla mnie bratem był Zayn. Teraz nie wiem, czy będę potrafił normalnie rozmawiać z nim, śmiać się, żartować. Nie wiem, czy wszystko nie uległo zmianie. I choćbym nie wiem, jak cholernie się starał, nie odeprę od siebie myśli, że kochał się z moją córką. Z moją dziewczyną.

-Justin, to jest właśnie Jay. - byłem wdzięczny, że wyrwali mnie z tego pieprzonego natłoku myśli, które powinny ulotnić się z mojej głowy. Czasu nie cofnę, więc po cholerę mam zadręczać się wspomnieniami? Jaki w tym sens? Lepiej zaakceptować życie, pogodzić się z nim i iść na przód, aby oprócz przeszłości nie spierdolić również przyszłości.
-Justin. - wyciągnąłem rękę w stronę bruneta. Chciałem pokazać zarówno jemu, jak i szatynce, że jestem w pełni pokojowo nastawiony. Nawet zdołałem się uśmiechnąć. Szczerze uśmiechnąć, a nie wykrzywić usta w sztucznym grymasie.
-Jay. - odparł i, uścisnąwszy moją dłoń, spojrzał z powrotem na rozanieloną Jazzy. Wyglądała teraz tak samo, jak w dniu, w którym przedstawiła mi swojego pierwszego przyjaciela. Była wtedy sporo młodsza, a ja byłem na etapie, w którym chciałem zabić każdego chłopaka, który zbliżyłby się do Jazzy choćby na metr. I prawdę mówiąc, nadal mi nie przeszło, jednak nauczyłem się z tym żyć.


Drzwi od domu otworzyły się cicho, a do środka weszła Jazzy, trzymając za rękę bruneta o ciemnych oczach i dopasowanej do nich karnacji. Zmierzyłem go srogim spojrzeniem, nie kryjąc wrogiego nastawienia. Był chłopakiem, prawdopodobnie dorosłym, a był blisko z moją trzynastoletnią córką. Od razu trafił na moją czarną listę.

-Tato, to jest właśnie Austin. - powiedziała z delikatnym uśmiechem. Chciała rozluźnić tym gestem atmosferę, jednak ja nie byłem w stanie uspokoić się, dopóki ten gówniarz nie odsunie się od trzynastolatki choćby na pół kroku. Zawsze to dalej, a moje ojcowskie serce byłoby wtedy o wiele spokojniejsze.
-Dzień dobry. - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń, oczekując, że uścisnę ją w przyjaznym geście. Ja jednak długo nie mogłem się na to zdobyć. Obserwowałem jego, a także Jazzy. Zdecydowałem się jednak oddać gest, tylko i wyłącznie ze względu na Jazzy. Jej szczęście było najważniejsze.


Jeszcze przez długi czas mierzyłem wzrokiem bruneta. Uśmiech nie schodził z jego ust, jakby był pod wpływem środków odurzających. Dla pewności wbiłem wzrok w jego źrenice. Były zupełnie naturalne. Nie miałem punktu, na którym mógłbym się zaczepić, aby zniechęcić do niego Jazzy. Byłem jednak pewien, że nie będę w stanie go polubić. Chociaż nic do niego nie miałem, był pierwszym chłopakiem, jakiego przedstawiła mi Jazzy. I mimo że kiedyś nie mogłem doczekać się momentu, w którym zacznie dojrzewać, teraz najchętniej cofnąłbym się jakieś pięć lat, aby wrócić do czasów, w których w głowie szatynki była jedynie zabawa lalkami, a nie faceci.

-Chyba powinienem się odezwać, bo inaczej wypali pan dziurę w mojej twarzy. - odkaszlnął cicho, nie przestając uśmiechać się lekko. - Nie mam wobec Jazzy żadnych złych zamiarów. Widać, ze jest dzieciakiem i w ten sposób mam zamiar ją traktować. Chcę od razu podkreślić, że jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Nie zrobię jej krzywdy. - odniosłem nieodparte wrażenie, że ten dzieciak bezczelnie kpi ze mnie i z moich trosk o córkę. I mimo zapewnień, że Jazzy jest dla niego, jak siostra, przyrzekłem sobie, że przyjrzę mu się dokładniej i prześwietlę go z każdej strony.

Zostawiając mnie na środku salonu, Jazzy odeszła razem z tym pajacem w stronę schodów. Moje oczy przypominały wąskie szparki i przez cały czas śledziły ruchy tej dwójki. Oczywiście, wolałbym, aby Jazzy przyprowadziła do domu przyjaciółkę, najlepiej dorosłą, abym później nie miał problemów z prawem. Niestety, musiałem pogodzić się z faktem, że moje dziecko zaczyna potrzebować męskiego towarzystwa. I naprawdę zaczynałem przekonywać się do bruneta, lecz wtedy on objął moją córeczkę ramieniem, a jego dłoń wylądowała niebezpiecznie blisko jej pupki.
Zmieniłem zdanie. Nie polubię go, kurwa, za nic.


-Jazzy, usiądź sobie na ławeczce, a ja porozmawiam z kolegą. - posłałem dziewczynie szybki, przelotny uśmiech, po czym zarzuciłem ramię na barki zaskoczonego Jay'a, dając mu wyraźne znaki, że chciałbym pomówić z nim na osobności, bez obecności Jazzy. Nie, nie miałem względem niego złych zamiarów. Chciałem po prostu dowiedzieć się, czy nie zagraża mi, u boku mojej miłości.

-Powiedz mi, młody człowieku, jakie masz zamiary względem Jazzy. - teraz naprawdę zabrzmiałem, jak czterdziestoletni ojciec, chociaż chciałem, naprawdę chciałem rozluźnić się i brzmieć... młodziej.
-Jako jedyna od bardzo dawna potraktowała mnie, jak człowieka, a nie, jak psa. - przyznam szczerze, tego się nie spodziewałem, lecz od razu w dziwny sposób poczułem do niego sympatię. Mimo że się uśmiechał, wystarczyło wymienić się z nim jednym zdaniem, aby poczuć smutek, bijący od niego.

Poczułem się głupio zakłopotany. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Naprawdę pierwszy raz zabrakło mi słów, a moje serce zrobiło się dziwnie ciężkie. Jedynie głośne westchnienie wydobyło się z moich ust i było chyba odrobinę nie na miejscu. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek rozmawiał z tak smutnym człowiekiem i, cholera, nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Jazzy mogła mnie uprzedzić, że Jay nie jest głupim gówniarzem, jak większość, tylko dojrzałym facetem, który z pewnością wiele przeszedł.
-Stary, pomożemy ci. I ja i Jazzy chcemy, żebyś z tego wyszedł.

-Naprawdę wierzysz, że takiego ćpuna da się uratować? To bez sensu, szkoda czasu i zaangażowania. - naprawdę nie wiedziałem, jak z nim rozmawiać. Oboje chcieliśmy dobrze, a on się poddał.
-Tak, wierzę. Przez pewien czas sprzedawałem prochy, żeby zarobić na utrzymanie Jazzy, kiedy była malutka. Wiem, co dragi robią z człowiekiem i nie chcę, żeby przyjaciel mojej dziewczyny zaćpał się i skończył kilka metrów pod ziemią.

Między nami zapadła cisza. Sądziłem, że Jay myśli w tym czasie nad moimi słowami, kiedy on w rzeczywistości wyciągnął z kieszeni działkę i pustą strzykawkę. Kurwa, wstrząsało mną, kiedy widziałem, jak ludzie niszczą sobie życie w ten sposób, przez własną głupotę i brak wiary w lepsze życie. Chciałem wyrwać z jego ręki strzykawkę, którą w tym czasie zdążył już napełnić, jednak było za późno. Wbił ją prosto w żyłę. Znalazł na przedramieniu jedyne miejsce, wolne od blizn i tam załadował całą działkę.

Przełknąłem głośno ślinę, patrząc na niego w skupieniu. Jego wzrok stał się bardziej nieprzytomny i jakby zamglony. Było mi go cholernie szkoda. Po prostu szkoda i żal. Był młody i z pewnością miał szansę aby znaleźć pracę, założyć rodzinę, ustatkować się, jak ja. Życzyłem mu tego z całego serca, ponieważ widziałem, że jest naprawdę w porządku człowiekiem, który zasłużył na pomocną dłoń, ratującą go niemal w ostatnim momencie.

Niestety, ten moment właśnie nadszedł. Jay zsunął się z drewnianej ławki, opadł na ziemię i dostał nagłych drgawek. Nie wiedziałem, co robić, jak zareagować. Bałem się. Tak naprawdę, jakby to wszystko działo się przeze mnie. Dosłownie sparaliżowało mnie, gdy przestał się ruszać. A w głowie pozostało tylko kurewskie poczucie winy...

~*~

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU <3

piątek, 26 grudnia 2014

Uwaga!

Tak, kolejna informacja o nazwie "uwaga". Tym razem jednak dotyczy czegoś innego. Ostatnie rozdziały zupełnie popieprzyłam. Nic nie było takie, jakie miało być. Dlatego zdecydowałam się usunąć ostatnie cztery rozdziały i pominąć nieudany wytwór mojej wyobraźni, który miał zaistnieć pod zupełnie inną postacią. Przepraszam Was za to i mimo wszystko mam nadzieję, że zostaniecie do końca, który jest już blisko. Jednocześnie zapraszam do zapoznania się z, w tym przypadku, ostatnim pozostawionym rozdziałem :)