sobota, 30 sierpnia 2014

Rozdział 6...

***Oczami Jazzy***

Weszłam do zatłoczonego klubu zaraz za tatą, który dogadał się z ochroniarzem przy bramce, aby wpuścił mnie do środka. Było oczywiste, że nie wyglądałam na pełnoletnią, dlatego bez znajomości Justina nie weszłabym na imprezę. Wszystko jednak udało się załatwić bezproblemowo.
-Mała, będę z chłopakami przy jednym ze stolików, więc gdybyś tylko czegoś potrzebowała, lub gdyby coś się stało, źle byś się poczuła, cokolwiek, od razu po mnie przyjdź. Przewiduję też że zniknę na kilkanaście minut... - spojrzał na mnie znacząco i poruszył brwiami w jednoznaczny sposób. Doskonale wiedziałam, gdzie spędzi te kilkanaście minut. - Wtedy idź do któregoś z chlopaków. Wiesz, że zawsze ci pomogą.
-Dobrze, tatusiu, dobrze! - starałam się przekrzyczeć głośną muzykę. - Poradzę sobie. - i odeszłam w przeciwnym kierunku, umyślnie poruszając ponętnie biodrami. Kiedy odeszłam kawałek, cały czas robiąc to, co robiłam, odwróciłam sie w stronę Justina, żeby zobaczyć, jak śmieje się pod nosem i, patrząc na mnie, przewraca oczami.
-Żebyś przypadkiem nie kręciła tak tyłkiem przed innymi! - krzyknął ze śmiechem, po czym wysłał mi w powietrzu buziaka i odszedł, znikając w tłumie tańczących i ocierających się o siebie ludzi.
Również zaczęłam iść, kierując się w stronę baru. Usiadłam na wysokim krześle, zakładając nogę na nogę. Zaczęłam rozglądać się po nowoczesnym wnętrzu klubu, szukając wzrokiem taty i jego kolegów, których znam praktycznie od zawsze. Dostrzegłam ich na drugim końcu klubu. Siedzieli przy jednym ze stolików, śmiejąc się z czegoś. W pewnym momencie Jake, średniego wzrostu brunet, uniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały. Pomachałam mu z szerokim uśmiechem, a on odwzajemnił oba gesty. Cóż, muszę przyznać, że on podobał mi się najbardziej ze wszystkich kolegów mojego taty. Wiedziałam jednak, że Justin zabiłby go, gdyby do czegoś między nami doszło, więc nie zamierzałam narażać go na jakiekolwiek "niebezpieczeństwo".
-Coś panience podać? - odwróciłam się w stronę baru, słysząc przyjazny głos barmana. Z postury jednak bardziej przypominał mi modela. Granatowa koszula opinała się na jego klatce piersiowej, jakby byla szyta idealnie na miarę. Dodatkowo, miał w uszach kolczyki, tak samo zresztą, jak mój tata, a włosy idealnie ułożone. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia trzy lata, lecz nie potrafiłam określić tego dokładnie.
-Najlepiej coś bezalkoholowego. - odparłam, opierając się przedramionami o bar. Barman przez parę chwil wpatrywał się we mnie zaskoczony, aż w końcu otworzył usta, żeby coś powiedzieć. - Nie piję. Poza tym, nie jestem pełnoletnia. Miałbyś kłopoty, gdybyś sprzedał mi alkohol. - wzruszyłam lekko ramionami, powoli mrugając oczami, aby rzęsy utworzyły pewnego rodzaju kurtynę. Chciałam wypróbować kilka sztuczek, działających na facetów, a on wydał mi się do tego idealny.
-Zrobię ci naprawdę słabego drinka, dobrze? Nie pozwolę ci jednak nie wypić ani jednego procenta. To byłby grzech. - podniósł lekko głos, jednak cały czas zwracał się do mnie z humorem. Lubiłam ludzi z tego typu charakterem. Na pierwszy rzut oka było widać, że mężczyzna ten jest towarzyski i łatwo zawiera nowe znajomości, tym razem ze mną. -Tak poza tym, jestem Luke. - wyciągnął do mnie otwartą dłoń, którą uścisnęłam lekko.
-Jazzy. - odparłam. - I w porządku. Skoro nalegasz, zrób mi tego drinka. Ale ma być naprawdę słaby. - posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, na co zaśmiał się, zabierając się jednocześnie za przyrządzanie napoju dla mnie.
-Nie ma sprawy. - wziął do ręki jedną z butelek z alkoholem i nalał go do eleganckiej, wysokiej szklanki. Do tego, przyrządził mieszankę kilku soków i dolał innego alkoholu. Całość wymieszał i, wkładając do szklanki słomkę i dwie kostki lodu na sam koniec, podał mi drinka.
-Dzięki. - słodki uśmiech podziałał na niego bardzo dobrze, ponieważ przez kilka chwil nie spuszczał wzroku z mojej twarzy.
-Widziałem cię, jak wchodziłaś tutaj z Bieberem, Justinem Bieberem. Jeśli mogę spytać, to twój facet? - wycierając inne szklanki czarną ściereczką, zerknął na mnie pytająco. Ja w tym czasie wzięłam łyk alkoholu i odstawiłam szklankę z powrotem na blat.
-Jakby ci to powiedzieć, to mój ojciec. Justin jest moim tatą. I tak, wiem, że zapewne będzie to dla ciebie sporym zaskoczeniem, ale nie kłamię.
-Faktycznie, zaskoczyłaś mnie tym. Nie wiedziałem, że ma córkę i to na dodatek tak śliczną. - nic nie mogłam poradzić na to, że zarumienilam się delikatnie. Całe szczęście, Luke nie zobaczył tego, ponieważ wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.
Kiedy barman odszedł od miejsca, w którym siedziałam, aby obsłużyć innych klientów, sączyłam powoli swojego drinka, przyglądając się różnym ludziom w klubie. Co jakiś czas zerkałam w stronę stolika, przy którym siedział tata i reszta jego znajomych. Przed paroma chwilami zobaczyłam w tamtym miejscu jakąś blondynkę. Justin jednak gustuje w ciemnowłosych, dlatego z góry wiedziałam, że dziewczyna ma u niego małe szanse. Nie zauważyłam nawet, kiedy na krzesło obok mnie usiadł pewien chłopak. Dopiero gdy odezwał się, wypowiadając moje imię, zwróciłam na niego uwagę.
-Znów się spotykamy, Jazzy. - spojrzałam na jego twarz i od razu rozpoznałam w nim Brady'ego, kolegę Austina, z którym niedawno spędziłam całe popołudnie.
-To nie może być przypadek. - zaśmiałam się cicho, biorąc do ręki szklankę, w której widać było końcówkę mojego drinka.
-Poproszę to samo dla tej pani i whisky z lodem dla mnie. - Brady zwrócił uwagę barmana, a ten, ze względu na to, że przy barze nie było w tym momencie żadnych innych klientów, od razu zabrał się za przygotowywanie naszych napojów. Nie wiedziałam właściwie, czy chciałam wypić kolejnego drinka, ale skoro po jednym rozluźniłam się nieco, drugi nie powinien mi w żaden sposób zaszkodzić.
Oczywiście, gdyby skończyło się na drugim drinku. W rzeczywistości, po skonczeniu go, Brady zamówił mi kolejnego, a ja bez oporów wypiłam alkohol do dna. Zaczęłam czuć wypite procenty, jako lekki szum w głowie. Byłam podpita, ale nie pijana i kiedy chciał podstawić mi pod nosem następnego, nie wiem, którego już drinka, odmówiłam.
- Może zatańczymy? - Brady wstał z krzesła i układając obie dłonie na moich kolanach, rozsunął je lekko i stanął między moimi nogami.
-Bardzo chętnie. - potrzebowałam chociaż jednego tańca, aby wzbogacić sobie dzisiejszy wieczór. Film nie urwał mi się i nie zamierzam doprowadzać się do stanu nieświadomosci, dlatego chcę mieć same dobre wspomnienia z tej imprezy.
Blondyn, słysząc moją aprobatę, przesunął dłonie w górę po moich udach, aż objął moje biodra i z łatwością podniósł mnie lekko, aby po chwili postawić na ziemi. Owinął ramię wokół mojego pasa, dość zachłannie, jakby chciał pokazać, że dzisiejszego wieczoru jestem tylko jego. Wyprowadził nas na środek pomieszczenia, a kiedy znaleźliśmy kawałek wolnej przestrzeni, ułożył dłonie na mojej talii. Zaczęłam poruszać się w rytm muzyki, swobodnie, dzięki wypitemu alkoholu. Nie czułam skrępowania bądź niepewności nawet wtedy, kiedy obrócił mnie tyłem do siebie i zbliżył swoje krocze do mojego tyłka. Ja chciałam się dobrze bawić, nie zwracając szczególnej uwagi na innych.
Wtedy usłyszałam krótkie słowo "odbijam" i już po chwili stałam na przeciwko innego mężczyzny, a gdy podniosłam wzrok, napotkałam na swojej drodze parę czekoladowych oczu taty. Zaśmiałam się pod nosem, zagryzając wargę i cały czas poruszając się w rytm muzyki. Oczywiście, z nim nie zamierzałam tańczyć tak, jak na przykład z Brady'm. Miałam w sobie trochę samokontroli, która nie pozwoliłaby mi na to.
-Co to za koleś? - mruknął mi do ucha, obkręcając mnie dookoła.
-Kolega. - odparłam krótko, wzruszając ramionami i dostosowując się do rytmu kolejnej piosenki.
-Ile wypiłaś? - kolejne z pytań. Kolejne, na które nie miałam ochoty odpowiadać.
-Ileś. Nie wiem sama. - przejechałam dłonią po jego klatce piersiowej, ani na moment nie spoglądając w jego oczy.
-Obiecaj mi tylko, że nie dasz mu zaciągnąć się do łóżka. - jednym szybkim ruchem uniósł lekko moją głowę, abym na niego spojrzała.
-Nie zamierzam się z nim przespać, możesz być spokojny. - tym razem to ja wysłałam mu w powietrzu buziaka i odeszłam, zmysłowo poruszając biodrami, w stronę Brady'ego, który wyciągał w moją stronę otwartą dłoń.

Minęło już koło dwóch godzin, odkąd przekroczyłam próg klubu. Bawiłam się wręcz doskonale. Towarzystwo przez cały czas dotrzymywał mi Brady i... kolejne drinki, które podstawiał mi pod nos. Może były one dość słabe, jednak wypiłam dużą ich ilość i w mojej głowie szumiało coraz bardziej. Nadal nie byłam jednak pijana do tego stopnia, abym nie mogła utrzymać się na własnych nogach. Byłam świadoma tego, co robię i co mówię, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
-Chodź, Jazzy. Pójdziemy może w bardziej ustronne miejsce. - poczułam, jak Brady przełożył moje długie, proste, brązowe włosy na jedno ramię i wyszeptał mi te słowa do ucha. Przyznam szczerze, blondyn potrafił mnie oczarować i zrobił to dzisiejszego wieczoru, dlatego wstałam z krzesła i powoli udałam się za nim. Minęliśmy bardziej zatłoczoną część klubu, aż dotarliśmy do długiego korytarza, w którym znajdowało się tylko kilka osób, a także wiele drzwi do osobnych, mniejszych pomieszczeń. Brady wybrał jedno z nich i otworzył przede mną drzwi, a następnie klucz, który uprzednio znajdował się w zamku, na zewnątrz pokoju, przełożył do wewnętrznej strony. Chociaż byłam świadoma, nie byłam do końca zorientowana, co się dzieje. Rozumiałam jednak, co miał na myśli blondyn, nazywając to pomieszczenie ustronniejszym miejscem i rozumiałam również, w jakim celu mnie tutaj przyprowadził. I tu właśnie kończy się moja świadomość, ponieważ, mimo że o wszystkim wiedziałam i w głębi serca czułam, że nie chcę dzisiaj tego zrobić, że nie chcę spędzić swojego pierwszego razu z człowiekiem, którego tak słabo znam, przyszłam tutaj razem z nim, nie stawiając oporu.
-Chcesz tego? - wymruczał do mojego ucha, całując skórę mojej szyi.
-Nie wiem. - zachichotałam cicho, mówiąc to, co po prostu w danej chwili siedziało z mojej głowie.
-Więc lepiej się dowiedz, malutka, ponieważ kiedy zacznę, nie będę w stanie przerwać. - delikatnie badał opuszkami palców moje ramiona, a kiedy dotarł do dłoni, zsunął ręce na talię i zaczął wspinać się nimi coraz wyżej.
Kiedy nie zareagowałam na jego słowa w żaden sposób, pociągnął mnie lekko w stronę skórzanej kanapy, ustawionej przy przeciwległej ścianie. Posłusznie udałam się za nim, nawet za bardzo nie zataczając się na boki. Oznaczało to, że faktycznie byłam jedynie podpita. Gdy chłopak usiadł na kanapie, podeszłam bliżej i po chwili zajęłam miejsce na jego kolanach, okrakiem. Blondyn uśmiechnął się znacząco, a ja poczułam jego dłonie na swoich pośladkach. Jego wargi przywarły do skóry na mojej szyi, więc odchyliłam lekko głowę, dając mu większy dostęp.
I nagle, w momencie, w którym Brady objął moje biodra i przysunął lekko do siebie, drzwi od pomieszczenia otworzyły się, ukazując w progu postać mojego taty.
-Ups... - przygryzłam dolną wargę, zwinnie zsuwając się z kolan mężczyzny. Spojrzałam na twarz Justina i wiedziałam już, że jest wściekły, jednak, dzięki Bogu, nie na mnie. Właściwie, dzięki temu, że byłam jego małą, słodką córeczką, nie potrafił gniewać się na mnie.
-Zabieraj łapy od mojej córki. - warknął, zaciskając pięści na koszulce Brady'ego. - Dotknij ją jeszcze raz, a pożałujesz. - i wyrzucił go z pomieszczenia, a blondyn nie protestował i, lekko zataczając się, odszedł w stronę bardziej zatłoczonej części klubu.
Wtedy tata przeniósł wzrok na mnie. W pierwszym momencie w jego oczach widać było złość, jednak wystarczyło, abym zatrzepotała kilka razy rzęsami, a wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił i teraz wyrażał jedynie troskę.
-Oj, dzieciaku, co ja z tobą mam. - westchnął głęboko, wyciągając w moją stronę rękę. Złapałam ją i wstałam, uśmiechając się do niego słodko. Inny ojciec po takim zajściu zamknąłby swoją córkę na tydzień w pokoju. Justin jednak był inny. Jego podejście do życia było dużo bardziej swobodne, a on sam tolerował moje młodzieńcze wybryki i, czasem głupawe, pomysły.
-Nie gniewasz się na mnie, prawda? - celowo przeciągnęłam ostatni wyraz. Musiałam udobruchać go swoimi minkami i gestami.
-Nie potrafię. - przewrócił oczami, oplątując ramię wokół mojego pasa.
Razem wyszliśmy z pomieszczenia. Tym razem, tata nie puścił mnie już nigdzie samej i poprowadził w stronę stolika, przy którym siedział razem ze znajomymi.
-Dziewczynka zbyt bardzo poczuła wolność. - skomentował, siedając na skórzanym fotelu, a mnie sadzając między Zaynem, a Jake'iem.
-Nic nie poczułam. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi i nogę na nogę. Jeden z brunetów zaśmiał się pod nosem, zarzucając mi rękę na ramię.
-Nie obrażaj się, księżniczko. Tatuś po prostu pilnuje twojej cnoty. - pogładził mnie lekko po kolanie, na co prychnęłam pod nosem.
-Nie. Ja po prostu nie chciałbym zostać dziadkiem w wieku dwudziestusiedmiu lat. - Justin, wpatrując się we mnie, podniósł ze stolika szklankę z jakimś alkoholem i upił z niej kilka łyków.
-Nie masz się o co martwić. - zironizowałam, chociaż cała ta sytuacja po prostu mnie bawiła.
W pewnym momencie szatyn wyciągnął z kieszeni telefon, prawdopodobnie czując wibracje. Wpatrywał się przez chwilę w ekran, aż w końcu zaśmiał się cicho i odwrócił komórkę w moją stronę. Wzięłam ją od taty i przeczytałam na głos treść sms'a od mamy Justina.
-Czy z Jazzy wszystko w porządku? Jest chora? - ja również zaczęłam się śmiać i chlopaki obok mnie także.
-W takim razie, co mam jej odpisać? Że śpisz we własnym łóżku, w domu, z gorączką, czy że upiłaś się na imprezie i niewiele brakowało, a dałabyś się zaliczyć przypadkowemu facetowi?
-Chcesz ją wykonczyć atakiem serca? To może dopisz jeszcze, że wracałam sama i zostałam porwana przez grupę terrorystyczną, a teraz jestem transportowana do Jordanii, gdzie wydadzą mnie za mąż za czterdziestoletniego Araba, co?
Chłopaki parsknęli śmiechem, na co ja jedynie przewróciłam oczami. Skoro zadaje głupie pytania, niech nie oczekuje, że otrzyma na nie inteligentną odpowiedź.
-Poza tym, nie jestem pijana, tylko lekko wstawiona, a on nie był przypadkowym facetem, tylko moim znajomym. I nie przesadzaj, nie miałam zamiaru się z nim przespać.
-Kiedy wszedłem do tego pokoju, wyglądało to inaczej. Jego ręce na twoim tyłku nie wylądowały raczej przypadkowo, a wy nie poszliście tam, żeby odmówić różaniec. - chociaż nie chciałam, nie potrafiłam się nie zaśmiać i z moich ust uciekł cichy chichot.
-No dobra, wygrałeś. - wypięłam do niego język, zagłębiając się w oparciu kanapy.
Wtedy do stolika wrócił kolejny z chłopaków, a może raczej facetów. W końcu, wszyscy byli w podobnym wieku do mojego taty i trudno było nazywać ich chłopakami.
-To dla was, panowie. - postawił przed kolegami drinki. - A to dla ciebie, brzdącu. - zachichotał i podał mi napój bezalkoholowy.
-Oh, jesteś taki kochany. - zironizowałam, biorąc od niego szklankę i wkładając słomkę do ust. Fakt faktem, mój soczek był zdecydowanie lepszy od tych wszystkich drinków, po których paliło mnie w gardle. Wbrew pozorom, nie byłam przyzwyczajona do picia i do smaku alkoholu. Brałam go do ust naprawdę rzadko i nie czułam potrzeby robienia tego częściej.

***

Koło trzeciej nad ranem wróciliśmy z tatą do domu. Mimo że od wielu godzin funkcjonowaliśmy bez snu, nie czuliśmy zmęczenia. Trochę alkoholu nie usypiało nas, tylko dodatkowo pobudzało i otrzeźwiało.
-Jestem strasznie głodny. - tak brzmiały pierwsze słowa Justina, po przekroczeniu progu domu. Zdjął jedynie buty i od razu udał się do kuchni. Ze śmiechem podążyłam za nim.
-Wiesz, że jak będziesz jadł w nocy, przytyjesz? - poklepałam go po ramieniu, wyjmując z szafki szklankę i nalewając do niej wody.
-I tak będę najseksowniejszym facetem na ziemi, więc mogę wpieprzać do woli. - wzruszył ramionami, zachowując się bardzo poważnie. Ja jednak wybuchnęłam śmiechem, powoli pijąc chłodną wodę.
-Tak, żyj dalej w swoim idealnym świecie, a zestarzejesz się samotnie, ponieważ nigdy nie znajdziesz sobie dziewczyny.
-A kto powiedział, że ja szukam partnerki? Jest mi dobrze, tak, jak jest teraz i nie mam zamiaru niczego zmieniać. Nie widzę takiej potrzeby. Chciałabyś, żeby z dnia na dzień wprowadziła się do nas jakaś babka, która kazałaby ci sprzątać, układać równo buty w przedpokoju, chodzić spać o jedenastej i ubierać się przed każdym wyjściem z pokoju, aby nie kusić tatusia? - spojrzał na mnie z głupkowatym uśmieszkiem na ustach. A ja musiałam przyznać mu rację.
-Oczywiście, że nie chciałabym. - wzdrygnęłam się odrobinę, siadając na krześle i obserwując, jak Justin wyjął z szafki nutellę oraz dwie bułki. Przekroił je i posmarował czekoladą, po czym ułożył na dwóch talerzach, z czego jeden postawił przede mną, a drugi przed sobą i również usiadł przy blacie, na wysokim krześle barowym.
-No więc właśnie. I mam nadzieję, że nie zmówiłaś się z moją matką, żeby na siłę znaleźć mi dziewczynę, bo wtedy chyba się na ciebie obrażę.
-Spokojnie, nie bój się. Twoje argumenty mnie przekonały. Sprzątać? Chodzić spać przed północą? Nie, to zdecydowanie nie dla mnie.
-Wyobraź sobie, jakby to było. Nie wiem, co zrobiłbym z klubem. W końcu, gdybym miał kogoś na stałe, zapewne przeszkadzało by jej to, że całe dnie, chcąc nie chcąc, spędzam z prostytutkami i striptizerkami.
-Też prawda. Na pewno nie potrafiłaby tego zaakceptować. Wytworzyłaby wokół ciebie barierę, która odstraszałaby wszystkie dziewczyny w zasięgu kilometra.
-Poza tym, dobrze wiem, że nie potrafiłbym być wierny jednej, więc po co mam być z kimś, wiedząc, że i tak prędzej czy później ją zranię?
Przez parę chwil myślałam nad jego słowami, aż w końcu zrozumiałam, że oboje pominęliśmy jeden, najistotniejszy szczegół.
-Tato, a jeśli się po prostu zakochasz? Na to przecież nie masz wpływu. Wtedy zmienisz się z dnia na dzień, czy tego chcesz, czy nie. W ogóle, byłeś kiedykolwiek zakochany?
Justin myślał przez chwilę, aż w końcu westchnął głęboko, opierając się przedramionami o blat.
-Nigdy nie byłem. A jeśli faktycznie kiedykolwiek się zakocham, to... To będę się z tego cieszył, po prostu. To chyba nie jest nic strasznego. A jak na razie, mam już miłość swojego życia. - uśmiechnął się do mnie szczerze i założył kosmyk moich włosów za ucho.
-Wiesz dobrze, że chodzi mi o inny rodzaj miłości. - przewróciłam oczami, jednak w głębi serca poczułam niewyobrażalne ciepło. Uczucie, że jest się dla kogoś najważniejszą osobą w życiu, jest nejpiekniejszym, co może spotkać człowieka. A mnie właśnie spotkało i dziękowałam za to Bogu.
-Skoro ty już ze mną porozmawiałaś i wypytałaś o wszystkie prywatne sprawy, mam prawo do tego samego, prawda? - gdy skończył jeść, odstawił na bok talerz i oparł głowę na łokciach.
-Zależy o co chcesz pytać. - odparłam z lekkim niepokojem.
-Chcę z tobą porozmawiać o sytuacji z klubu. - tego się właśnie spodziewałam. - I proszę, nie przerywaj mi. Nie jestem na ciebie zły i nie mam także żadnych pretensji. Chcę tylko, żebyś przemyślała każdą podjętą decyzję, bo później możesz jej żałować. A jestem pewien, że nie chcesz stracić dziewictwa w jakimś klubie, z praktycznie obcym facetem, prawda? Nie uważam, że jesteś zbyt młoda, bądź niedojrzała. Zresztą, w tej kwestii nie mogę się wypowiadać, bo byłbym największym hipokrytą. Po prostu chcę ci uświadomić, że nie zawsze działanie pod wpływem emocji i danej chwili jest słuszne. - tego typu rozmowy nie zdarzały się między nami często. Kiedy jednak do nich dochodziło, wsłuchiwałam się uważnie w każde słowo, wypowiedziane przez tatę, aby wszystko dokładnie zapamiętać. Jego rady naprawdę pomagały mi w życiu.
-Rozumiem. - przytaknęłam, również odsuwając od siebie talerz. - Jednak ty musisz rownież zrozumieć, że nie będę do końca życia małą dziewczynką i niedługo przyjdzie czas na dorosłe życie, przed którym ty nie będziesz mógł mnie ochronić. I musisz również zrozumieć, że kiedy zdecyduję się zacząć... zacząć współżyć, nie będziesz w stanie oddalić mnie od tego.
Tata przez parę chwil wpatrywał się we mnie, aż w końcu westchnął głośno, przymykając na moment powieki.
-Wiesz dobrze, że dla mnie już zawsze zostaniesz małą dziewczynką. W moich oczach nie dorośniesz nigdy i trudno mi będzie przełamać się, zaakceptować twoje dorosłe życie, chłopaka, i tak dalej, i tak dalej.
-Wiem, dlatego wolę uprzedzić cię o tym już teraz. - pogładziłam go delikatnie po dłoniach, które trzymał na blacie. - A teraz przepraszam cię, ale zrobiłam się śpiąca. Dobranoc.
-Dobranoc, księżniczko. Śpij dobrze.

~*~

Cóż, tym razem to Jazzy zabalowała na imprezie, nie Justin ;D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 5...

***Oczami Jazzy***

Wieczorem, ubrana w nową sukienkę ze zwiewnego materiału w kwiatki, usiadłam na fotelu pasażera w samochodzie taty. Chciałam zapiąć się pasem bezpieczeństwa, jednak szatyn nie pozwolił mi na to i sam wychylił się lekko w moją stronę, aby zrobić to za mnie.
-Wiesz, że poradziłabym sobie sama, prawda? - przewróciłam oczami, wygładzając materiał ubrania.
-Kiedy ja to robię, mam pewność, że nic ci nie będzie. I wtedy też muszę jechać bardziej ostrożnie. Przecież wiesz, że nie przeżyłbym, jeśli coś by ci się stało. - tego typu momenty zdarzały się między nami tylko wtedy, kiedy byliśmy sami. Wbrew pozorom, często rozmawialiśmy na poważne tematy. Lubiłam te rozmowy, ponieważ miałam świadomość, że tylko ja znam tę stronę Justin, że tylko przede mną potrafi się otworzyć, zwierzyć z problemów. Często rozmawiał ze mną, kiedy miał jakiś kłopot, lub chciał się poradzić. Wiedział, że może mi ufać, a ja wiedziałam, że mogę ufać jemu.
-To piękne, wiesz? - spojrzałam na niego ukradkiem, zauważając szczery uśmiech na jego ustach. Nie oderwałam wzroku od jego twarzy, ponieważ jego uśmiech sprawił, że zrobiło mi się ciepło na sercu.
Zawdzięczam temu człowiekowi wszystko. Życie, dom, bezpieczeństwo i przede wszystkim miłość. Czułam, że tata mnie kocha, oczywiście jak swoją małą córeczkę, i nigdy nie przestanie, cokolwiek by się działo i jakkolwiek zabłądziłabym w życiu.
-To prawdziwe. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. Aniołku, pamiętaj, że jesteś najważniejszą częścią mojego życia. - pogłaskał mnie po policzku, równocześnie zakładając kosmyk moich włosów za ucho. - A teraz naprawdę musimy już jechać. - odpalił silnik i zjechał z podjazdu na opustoszałą drogę. Docisnął pedał gazu, jednak nie tak, jak w przypadku, gdy jeździł sam. Wtedy nie dbał o nic, teraz jechał bardziej ostrożnie. - Tak w ogóle, ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję. - oparłam głowę o boczną szybę i na moment przymknęłam powieki.

Prawda, miał być moment, a w rzeczywistości zasnęłam na kilkanaście minut. Obudziło mnie dopiero delikatne głaskanie po włosach. Justin wybudził mnie z drzemki, śmiejąc się cicho pod nosem.
-Tak słodko spałaś, ale niestety musiałem cię obudzić, za co najmocniej panią przepraszam. - przybrał poważny ton głosu, przez co zachichotałam, ziewając jednocześnie.
-Nie tłumacz się, nie tłumacz. Dobrze wiem, że nie chciałeś dać mi słodko pospać.
-Widzisz, skarbie, odpłacam ci się za pierwsze lata twojego życia, kiedy budziłaś mnie codziennie w nocy. Jednego razu zły sen, drugiego zgubiłaś misia, a jeszcze innego bałaś się burzy. I kto wtedy przyjmował cię do swojego łóżeczka, pocieszał i opowiadał bajki? - nie wiem, dlaczego, ale przez jego słowa w moim oku zakręciła się łza, nie żartuję.
-Mój kochany tatuś, którego podziwiam i któremu z całego serduszka dziękuję za jego poświęcenie i te wszystkie chwile, w których inni mieli mnie dość. - zażartowałam, wysiadając z samochodu i zamykając za sobą drzwi. Justin zrobił to samo. Następnie zamknął miłość swojego życia, mówię oczywiście o samochodzie, i dołączył do mnie w drodze do drzwi wejściowych domu babci.
Gdy doszliśmy, Justin zapukał dość cicho, po czym wszedł do środka. Zastanawiałam się, jak przebiegnie dzisiejszy wieczór. W końcu, niemal każde spotkanie taty i babci kończyło się albo drobną sprzeczką, albo wielką awanturą. Dzisiaj jednak nie będziemy sami, ponieważ u babci są jej znajomi. Nie potrafiłaby pokłócić się ze swoim synem w obecności obcych ludzi.
-Cześć, mamo. - z zamyśleń wyrwałam się dopiero wtedy, kiedy ujrzałam kobietę w średnim wieku. Z uśmiechem na ustach przywitałam się z babcią całusem w policzek, po czym zdjęłam ze stóp buty i ustawiłam je prosto przy szafce.
-Wejdźcie. - dzięki Bogu, miała dzisiaj dobry humor, dzięki czemu była szansa, że obejdzie się bez żadnych kłótni czy nieporozumień, do których z resztą zdążyłam się już przyzwyczaić.
Razem z tatą udaliśmy się w głąb domu. W salonie, przy stole, ozdobionym dzisiaj odświętnie, siedziało kilka osób. Kobieta, myślę w wieku mojej babci, ubrana w czerwoną sukienkę, obok niej mężczyzna, mógł być jej mężem. Na przeciwko również siedziała jakaś para, a przy przeciwległym krańcu stołu, dziadek, ojciec Justina, oraz młoda dziewczyna. Na niej właśnie skupiłam swój wzrok. Nie miała więcej, niż dwadzieścia pięć lat. Była ładną kobietą, z długimi, prostymi, bląd włosami, opadającymi na jej ramiona. Miałam dziwne przeczucie, że moja babcia zaprosiła ją tutaj w jednym konkretnym celu - aby zapoznać ją z tatą. Już od dłuższego czasu na siłę stara się znaleźć dla niego dziewczynę. Justin oczywiście odrzuca, w mniej czy bardziej kulturalny sposób, jej wymarzone kandydatki. Nie dziwię mu się. Na siłę chce zmusić swojego syna do stałego związku, kiedy on w rzeczywistości woli skakać z kwiatka na kwiatek i codziennie odwiedzać łóżko innej dziewczyny.
-Poznajcie mojego syna. To jest właśnie Justin. - wskazała gościom szatyna, po czym przeniosła wzrok na mnie. - A to...
-Narzeczona? Żona? - jedna ze starszych kobiet uśmiechnęła się do mnie, obracając w dłoniach kieliszek z czerwonym winem.
-Chciałam powiedzieć... córka. - dokończyła wreszcie babcia, a wtedy głowy wszystkich zebranych uniosły się, a rozmowy ucichły. Jedyny dźwięk, jaki minimalnie rozbrzmiał w pokoju, to cichy śmiech Justina, kiedy pogładził mnie po plecach.
-Dzień dobry. - gdy chciał, potrafił być bardzo wychowanym i kulturalnym człowiekiem. Jednakże, zdażało się to rzadko.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie do gości, po czym w trójkę podeszliśmy do stołu i zajęliśmy miejsca. Kiedy tylko Justin przysunął krzesło do stołu, zauważyłam na jego ustach głupawy uśmieszek. Już teraz byłam pewna, że coś wymyśli. Miałam tylko nadzieję, ze nie skompromituje przy tym mnie.
-A więc, Justin, czym się zajmujesz? - kobieta, siedząca na przeciwko mojego taty, uniosła brwi i spoglądała na niego z delikatnym uśmiechem. Szatyn wyprostował się na krześle i, łącząc palce u dłoni, odkaszlnął cicho. Miałam cholerną ochotę wybuchnąć śmiechem. Widok mojego taty, tak poważnego i skupionego, był dla mnie zdecydowanie nowością.
-Skończyłem studia prawnicze i otworzyłem własną kancelarię, w centrum miasta. Dobrze mi się powodzi. - gdy zaczął mówić, ujęłam w dłoń szklankę z wodą i przyłożyłam ją do ust, natomiast gdy skończył, zachłysnęłam się napojem, przez co wszyscy spojrzeli na mnie.
-Przepraszam. - wymamrotałam, jednak szeptem, ponieważ z moich oczu zaczęły wypływać łzy ze śmiechu. Nie wiem, jakim cudem udało mi się powstrzymać wybuch śmiechu, zwłaszcza w momencie, w którym spojrzałam na minę babci i dziadka. Powiedzieć, że byli źli, to mało. Byli wściekli, ale nie dali tego po sobie pokazać. Reszta gości zdawała się z podziwem patrzeć na Justina. Ja spojrzałam na niego z rozbawieniem. Zobaczyłam równiez jego drobny gest, kiedy wyciągnął pod stołem otwartą dłoń. Zrozumiałam, co ma na myśli, dlatego dyskretnie przybiłam z nim piątkę. Doskonale wiedziałam, że Justin przyjął sobie za punkt honoru, żeby zdenerwować swoich rodziców. Dosłownie, jak nastolatek. W rzeczywistości przecież mój ojciec nie skonczył nawet liceum, które porzucił, kiedy tylko skończył 18 lat.
-Jak udało ci się pogodzić studia, pracę, z wychowaniem córki? - tym razem moja głowa odwróciła się w lewo. Justin otrzymał kolejne pytanie, a ja już po pierwszym wiedziałam, że mężczyzna nie jest zadowolony z tego wywiadu.
-Jazzy doskonale rozumiała sytuację i zawsze pomagała mi, jak tylko mogła. Ponadto, kiedy była młodsza, a ja nie miałem możliwości odebrać jej ze szkoły, bądź z przedszkola, za każdym razem mogłem liczyć na przyjaciół, lub brata. - wtedy właśnie, jak na zawołanie, do stołu podszedł Jaxon i usiadł na wolnym miejscu obok mnie. Nachyliłam się lekko, aby musnąć jego policzek, po czym wróciłam na swoje wcześniejsze miejsce.
-Czy ja się przesłyszałem, czy Bieber zrobił z siebie adwokata? - wyszeptał mi do ucha, a ja zachichotałam, jednak tak, aby nie zwrócić uwagi reszty rozmawiających dorosłych.
-Tak. Dodatkowo skończył studia. Nie wiem, jakim cudem ci ludzie wierzą w każdą jego bajeczkę. Ma talent do kłamania. - oboje przewróciliśmy oczami. - Przepraszam na moment. - wstałam od stołu i udałam się do toalety, znajdującej się w końcu korytarza.

***Oczami Justina***

Kiedy Jazzy odeszła od stołu, mój wzrok automatycznie powędrował za nią. Zmarszczyłem brwi, niemal od razu tworząc w głowie plan. Nie miałem ochoty dłużej tu siedzieć i udawać grzecznego synka, kiedy w rzeczywistości chciałem najnormalniej w świecie iść na imprezę, najebać się do nieprzytomności i nie pamiętać nic z dzisiejszego wieczoru. Dyskretnie wyciągnąłem z kieszeni telefon, aby pod stołem napisać wiadomość do Jazzy.
"Udawaj, że źle się czujesz, jest ci słabo, mdlejesz."
A kiedy wysłałem sms'a, z powrotem schowałem komórkę do spodni. Na mojej twarzy malowała się satysfakcja, ponieważ wiedziałem, że sprytnie będę mógł wyrwać się z tego całego przedstawienia, przygotowanego przez moją matkę.
-Korzystając z okazji... - wtedy właśnie kobieta uniosła kieliszek z winem i wzniosła toast. - Chciałam ci, Justin, przedstawić Julie. - spojrzała najpierw na mnie, a następnie na blondynkę, siedzącą po przeciwnej stronie stołu. Nie bardzo wiedziłem, jak powinienem się zachować. Moja matka, jak widać, siłą chciała zmusić mnie do stałego związku, wiedząc, że nie mam zamiaru zmieniać swojego stylu życia. Nie chcąc być jednak niemiły, spojrzałem na kobietę i skinąłem lekko głową, uśmiechając się przy tym. Przysięgam, że gdyby w tym momencie widział mnie któryś, z moich znajomych, nie uwierzyliby, że to w rzeczywistości ja. Nigdy nie byłem tak kulturalny i dobrze wychowany. Teraz jednak, chociaż ten jeden raz, postanowiłem się postarać i dobrze wypaść w oczach znajomych rodziców.
-Miło mi. - mruknąłem. Wystarczyły dwa słowa, aby na policzkach blondynki zawitały rumieńce. To urocze. Wystarczy tak niewiele, żeby zawstydzić dziewczynę.
-Mi również. - odparła cicho, spuszczając wzrok i wbijając łyżeczkę w swój kawałek ciasta.
Owszem, lubiłem nieśmiałość w stosunku do mnie, ale nie przesadną, a ta dziewczyna nie potrafiła nawet przez parę sekund popatrzeć w moje oczy. Nie zdążyłem nawet zobaczyć ich koloru, ponieważ od razu zasłoniła je kurtyną rzęs.
Wtedy usłyszałem, jak i wszyscy, siedzący przy stole, ciche i wolne kroki, dochodzące z końca korytarza. Do salonu weszła Jazzy trzymając się za głowę i krzywiąc lekko. Oznacza to, że przeczytała woadomość i rozpoczęła plan, jak wydostać się z więzienia, zwanego również naszym byłym domem.
-Co się stało? - moja matka od razu zainteresowała się "niepokojącym" stanem Jazzy. Wstała od stołu i podeszła do szatynki, układając dłoń na jej plecach. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada, chyba masz gorączkę, skarbie.
-Tak się właśnie czuję. Zimno mi. - wymamrotała, jednocześnie przymykając lekko powieki i udając śpiącą.
-Na dworze jest trzydzieści stopni, a tobie zimno? Na pewno masz gorączkę. - wtedy odwróciła się przodem do mnie. - Justin, zawieź Jazzy do domu i zaopiekuj się nią. - mówiła do mnie, jakbym pierwszy raz dostał dziecko, dodatkowo piętnastoletnie, pod opiekę. Powstrzymałem chęć przewrócenia oczami i wstalem od stołu.
-Do widzenia. - ukłoniłem się lekko znajomym rodziców, po czym podszedłem do córeczki i złapałem ją lekko, udając, że pomagam jej iść, aby nie zemdlała. W milczeniu założyliśmy w przedpokoju buty. Jazmyn pożegnała się jeszcze z babcią, a następnie opuściliśmy jej dom, kontynuując oczywiście nasze małe przedatawienie. Dopiero kiedy wsiedliśmy do samochodu i upewniliśmy się, że drzwi są szczelnie zamknięte, spoglądając na siebie wybuchnęliśmy naprawdę głośnym śmiechem.
-Nie wierzę, że poszło tak łatwo. - wydukała Jazzy, równocześnie ocierając z policzków łzy.
-Mi też ciężko to zrozumieć, ale nie narzekam. Szkoda mi tylko Jaxona, który będzie musiał spędzić z nimi cały wieczór. - nie, to oczywiste, że nie było mi szkoda brata i szatynka prawidłowo wyczuła w moich słowach sarkazm. Zbyt wiele razy on wysługiwał się mną podczas rodzinnych obiadków, żebym teraz czuł chociaż minimalne współczucie.
-Tato...? - kiedy włączyłem się do ruchu, usłyszałem jej cichy głosik, więc skinąłem lekko głową, aby dać jej do zrozumienia, ze może kontynować. Zacząłem jednocześnie zastanawiać się, dlaczego nagle zmieniła ton głosu. - Podobała ci się ta dziewczyna? - wtedy zrozumiałem, skąd wzięła się u niej ta niepewność. Zaśmiałem się cicho pod nosem, zmieniając bieg i pas jazdy w tym samym czasie. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym świetle odwróciłem głowę w jej stronę.
-Zależy, co masz na myśli. Z twarzy była przeciętna, uznajmy, że ładna. Figura, jak najbardziej w porządku. Ale za to wydawała się strasznie nieśmiała, a ja nie lubię aż takiej nieśmiałości. Wolę kobiety, które wiedzą, czego chcą, a ta najprawdopodobniej dziesięć razy zmieniałaby zdanie, zanim zdecydowałaby się przede mną rozebrać. - skończyłem wymieniać, kiedy światło z powrotem przyjęło zieloną barwę, a ja mogłem jechać dalej.
-A nie chciałbyś się ustatkować, mieć żonę, założyć rodzinę? - dziewczynka nie patrzyła już na mnie, tylko w przednią szybę. Jej wzrok utkwiony był w jednym punkcie na szkle, a ja w tym momencie oddałbym wszystko, aby móc chociaż przez chwilę czytać jej w myślach. Chciałbym wiedzieć, co teraz czuje i skąd wzięło się u niej tego typu pytanie.
Nie wytrzymałem i, kiedy znalazłem się na jednej z bocznych dróg, na której rzadko kiedy pojawiały się jakiekolwiek samochody, zjechałem na pobocze i zgasiłem światło, sptawiając, że zarowno w samochodzie, jak i na dworze, zapanowały całkowite ciemności.
-Kochanie... - zacząłem, odwracając się przodem do niej, jednak piętnastolatka nadal wpatrywała się w szybę. - Malutka, spójrz na mnie. - westchnęła dość głośno i dopiero wtedy obróciła głowę. - Dlaczego tak mówisz? Przecież wiesz, że ty jesteś moją rodziną. - ułożyłem swoją dłoń na jej, która spoczywała na kolanie szatynki.
-Ale... - zawahała się, ponownie spuszczając wzrok. - Ale ja wiem, że to przeze mnie. Przeze mnie nie możesz znaleźć dziewczyny, która mogłaby zostać twoją żoną, że przeze mnie wiecznie coś cię ogranicza i... - nie potrafiłem, po prostu nie potrafiłem tego słuchać, dlatego wysiadłem z samochodu i obszedłem go dookoła, na koniec otwierając drzwi od strony pasażera. Ukucnąłem przed piętnastolatką i oparłem się o jej kolana. Zacząłem szukać jej wzroku swoim, jednak ona cały czas go unikała. Kiedy w końcu uchwyciłem jej spojrzenie, dałem radę zatrzymać je na sobie. - Jazzy, jesteś moim największym szczęściem i najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać. Jesteś dla mnie wszystkim. Moją malutką córeczką i moim oczkiem w głowie. I nie zapominaj o tym nigdy, skarbie.
-Ale tato, gdyby nie ja mógłbyś żyć całkiem inaczej...
-Żyłbym inaczej, a wiesz, dlaczego? - pokręciła przecząco głową. - Ponieważ nigdy nie byłbym szczęśliwy. Przecież wiesz, że to dla ciebie każdego ranka wstaję i staram się przetrwać dany dzień. Każdy ma swój własny sens życia. Moim jesteś właśnie ty. - na koniec złapałem jej malutkie rączki w swoje , aby wysiadła na moment z samochodu, po czym przytuliłem do siebie dziewczynę.
-Kocham cię, tatusiu. - objęła mnie w pasie swoimi chudymi ramionkami i oparła główkę o moją klatkę piersiową.
-A ja ciebie, maleńka. - delikatnie pogłaskałem ją po włosach.
To niesamowite, że w tym właśnie momencie trzymałem w ramionach całe swoje szczęście, wszystko, co jest dla mnie ważne, wszystko, co ma znaczenie. Jazzy była całym moim światem i nie widziałem nic, poza nią. To piękne, prawda?
Po paru minutach z powrotem wsiedliśmy do samochodu. Nie odzywaliśmy się już do końca drogi, czyli do samego domu. Gdy zaparkowałem na podjeździe, zgasiłem silnik i wysiadłem, czekając, aż Jazzy dołączy do mnie. Złapałem ją za rękę i razem doszliśmy do drzwi.
Po wejściu, zostawiliśmy buty w przedpokoju. Jazzy weszła do salonu i usiadła, a właściwie położyła się na kanapie.
-Napijesz się czegoś? - zawołałem z kuchni, wyciągając dla siebie butelkę wody z szafki.
-Nie, dziękuję. - odparła, więc opuściłem pomieszczenie i dołączyłem do niej, siadając obok na sofie. Jednym przechyleniem butelki wypiłem pół jej zawartości, a kiedy chciałem odstawić przedmiot na stolik, zabrała mi go Jazzy.
-Jednak zachciało mi się pić. - wyszczerzyła się do mnie, z powrotem kładąc się na kanapie i powoli opróżniając zawartość butelki. - Idziesz na imprezę?
-Idę. A ty idziesz ze mną. Jako małe... zadość uczynienie za dzisiejszy wieczór. - ułożyłem dłoń na jej nagim udzie i pogładziłem je delikatnie.
-A chcesz zabrać ze sobą swojego rozwydrzonego bachorka? - uniosła jedną brew, a na jej ustach ukształtował się łobuzerski uśmiech.
-Swojego bachorka chcę, nawet bardzo, więc wstawaj już i idź się przygotować, bo nie będę na ciebie czekać. - Po moich słowach, Jazzy, jak oparzona, zerwała się z miejsca i pobiegła na górę. Zaśmiałem się cicho, po czym również wstałem i podszedłem do jednej z szafek, znajdujących się na parterze. Wyjąłem z niej czarną, opinającą się na torsie, koszulkę i przebrałem się szybko, po czym spryskałem perfumami. Gotowy, usiadłem, tum razem na fotelu i wyciągnąłem z kieszeni telefon.
-Siema. - to oczywiste, że wybrałem numer do Zayna. Chciałem przekazać mu znakomitą wiadomość.
-Witaj, stary. Jak wieczorek u mamusi? - zakpił, za co, gdyby tylko był obok mnie, oberwałby po prostu w łeb. Nie lubiłem, kiedy ludzie ze mnie kpili.
-Daj spokój, jakoś mnie to nie bawi. Chciałem wam tylko przekazać, żebyście spodziewali się mnie niedługo. I znajdźcie dla mnie jakąś miłą panią, która zajęłaby się samotnym Justinkiem. - wydąłem dolnną wargę i chociaż przyjaciel nie mógł zobaczyć mojej miny, zapewne doskonale ją sobie wyobraził.
-W takim razie do zobaczenia. - i zakończył połączenie, więc mogłem schować telefon do kieszeni jeansów.
Parę minut później z góry zeszła Jazzy. Najpierw usłyszałem cichy odgłos szpilek na schodach, następnie, muszę to przyznać, jej seksowne nogi, czerwoną, krótką sukienkę, aż w końcu mogłem ujrzeć jej słodką twarzyczkę. Zagwizdałem dość głośno, wstając z kanapy i podchodząc do córki. Wyciągnąłem w jej stronę rękę, którą złapała. Wtedy obkręciłem ją powoli dookoła, aby móc obejrzeć szatynkę z każdej strony.
Nie bierzcie mnie za jakiegoś zboczeńca, który interesuje się w ten sposób własną córką. Ja po prostu nie mogłem uwierzyć, że osoba, która jeszcze nie dawno chodziła w pampersach, tak szybko dorosła. Chociaż dla mnie zawsze pozostanie moją małą dziewczynką, ona była już kobietą. A ja nie cofnę czasu i muszę przyzwyczaić się do tej znaczącej zmiany.
-Wyglądasz niesamowicie. - wydukałem, wciąż nie odrywając od niej wzroku. - Tylko boję się, że faceci za bardzo się tobą zainteresują.
-Ale ja nimi nie. - właśnie tak, za każdym razem, wyglądała jej odpowiedź, kiedy zaczynaliśmy rozmawiać o facetach. Unikała tego tematu, niczym ognia, a ja nie zamierzałem na nią naciskać i wiedziałem, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment, sama zacznie mówić.

~*~

Rozdział teochę bardziej ukazujący uczucia Justina ;) I w zasadzie nie wiem, jak mam go więcej skomentować ;D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 4...

***Oczami Justina***
Kiedy zaparkowałem na parkingu, przed szkołą Jazzy, wysiadłem z samochodu i oparłem się o maskę. Po drodze podjechałem po Zayna, który zdecydował się, po moich długich prośbach, pojechać z nami. Cóż, to chyba normalne, że, będąc facetem, nie znoszę zakupów, na które właśnie teraz miałem zabrać swoją córkę. Oczywiście, mogłem pozwolić jej iść samej, jednak bałem się, że może wybrać coś, hmm, niewłaściwego. W końcu, to kolacja u mojej matki, a nie impreza, zakrapiana sporą ilością alkoholu.
-Hej, słonko. - kiedy zbliżyła się do mnie, wplątałem palce w jej włosy i nachyliłem się lekko, aby pocałować ją w czoło.
-Tato, tak przy ludziach? - sapnęła, kręcąc ze śmiechem głową.
-Tak, dokładnie. - wyszczerzyłem się do niej, kiedy dziewczyna, z uśmiechem na ustach, zacisnęła piąstki na mojej koszulce, stanęła na palcach i delikatnie musnęła mój policzek. - No dobra, a teraz wsiadaj. Tylko się nie zdziw, Zayn jedzie z nami.
-O nie... - jęknęła, pochylając się do przodu i opuszczając ręce. Tak, byłem pewien, że nie będzie z tego powodu zadowolona. - On będzie tylko marudził i naśmiewał się ze mnie.
-Spokojnie, nie będzie. - przewróciłem oczami, wiedząc, że i tak nikt, ani nic nie powstrzyma bruneta przed złośliwymi komentarzami w kierunku mojej córeczki.
Oboje zajęliśmy miejsca w samochodzie, przy czym ja usiadłem na fotelu kierowcy, a Jazzy z tyłu.
-Witaj, maluchu. - Zayn, z uśmieszkiem na ustach, odwrócił się w stronę szatynki.
-Nic nie mów. Proszę cię, nic nie mów. - uderzyła bruneta w głowę, przez co zachichotałem cicho, widząc, jak mój kumpel zaczął poprawiać swoją grzywkę. Co, jak co, ale na punkcie fryzury był tak samo przewrażliwiony, jak ja. - Jedź już, bo nie zdążymy. I wtedy ty będziesz musiał tłumaczyć się swojej mamusi.

***

-Uprzedzam was od razu. - kiedy znaleźliśmy się w centrum handlowym, Jazzy przystanęła gwałtownie, odwróciła się twarzą do mnie i ułożyła dłonie na naszych klatkach piersiowych. Wymieniliśmy z Zaynem, zarówno zdziwione, jak i rozbawione spojrzenia, lecz nie przerwaliśmy jej. - Jeśli któryś z was zacznie pieprzyć jakieś idiotyczne komentarze, nie ręczę za siebie. Nie lubicie zakupów, w porządku. Usiądźcie sobie kulturalnie na ławce i znowu rozmawiajcie o tyłku kelnerki. Ale jeszcze raz ostrzegam, zrobię wam krzywdę, jeśli nie zamkniecie swoich słodkich buziek.
Odczekaliśmy z Zaynem kilka sekund, po czym parsknęliśmy głośnym śmiechem. Z moich oczu zaczęły nawet wypływać łzy. Jej ton był tak cholernie poważny, że byłem bliski przestraszenia się jej. Jednak równocześnie znałem swoją córeczkę i wiedziałem, że nie skrzywdziłaby muchy.
-I z czego się śmiejesz, idioto? - prychnęła, zakładając rączki na piersi. Odwróciła się tyłem do nas i zaczęła kierować się w stronę sklepów z sukienkami. Byłem niemal pewien, że Zayn zerknął ukradkiem na jej tyłek, jednak nie chciałem robić mu teraz afery. Nie mogłem go przecież obwiniać o to, że jest facetem. Nie mogłem obwiniać również siebie. I tak, w tym momencie usprawiedliwiam swoje niewinne spojrzenia w kierunku intymnych miejsc Jazzy.
-Nie znałem mamy młodej, ale charakterek na pewno odziedziczyła po tobie. - Zayn szturchnął mnie łokciem w bok, przez co zaśmiałem się pod nosem. Miał rację. Była tak samo uparta, zadziorna, niegrzeczna i często bezczelna. Jednak co mogłem poradzić na to, że różnica wieku między nami była bliższa rodzeństwa. I czasem faktycznie traktowałem Jazzy jak siostrę. Nie wychowywałem jej, jak każdy inny ojciec. Nie miałem tak łatwo i już od dawna musiałem radzić sobie sam. Sam, mając na wychowaniu mojego słodkiego maluszka, który teraz, mimo że dorósł, nadal jest tym samym bobasem sprzed lat.

***Wspomnienie***

Osiemnastolatek niemal wbiegł do swojego pokoju, znajdującego się na pierwszym piętrze w jego rodzinnym domu, i otworzył z impetem drzwi od szafy. Zaczął niedbale wrzucać wszystkie swoje ubrania, których, jak na mężczyznę, miał naprawdę sporo, do czarnej, sportowej torby. Stwierdzenie, iż był zły, było zbyt słabe. Nastolatek był wściekły. Ciągłe kłótnie z rodzicami doprowadzały go do szaleństwa. Mimo że był dorosły, traktowali go jak dziecko, a tego nie mógł znieść. Dlatego właśnie postanowił raz na zawsze odciąć się od rodziców. Był zaradny, dlatego wiedział, że będzie potrafił zająć się sobą i swoją córeczką oraz zapracować na ich utrzymanie.
Gdy skończył pakowanie swoich rzeczy, a w jego torbie zostało sporo pustego miejsca, otworzył niewielką szafkę, należącą do Jazzy. Zaczął, tym razem staranniej, wypakowywać z niej ubrania i układać je na niewielkich kupkach w torbie. Gdy uniósł jedną z bluzek pięciolatki, na jego ustach zakwitł uśmiech. Jej ubranka, tak samo, jak ona sama, były tak maleńkie, w porównaniu do jego. Nie mógł poradzić całkowicie nic, że ten widok najnormalniej w świcie go wzruszył. Nie każdy chłopak w jego wieku może pochwalić się takim szczęściem, jakie spotkało jego. Ba, mało który nastolatek byłby w stanie i miałby chęci zajmować się własnym dzieckiem. I pomimo ciągłych uwag rodziców, on wiedział, że jest już dorosły. Wśród znajomych tego nie pokazywał. W głębi serca czuł, że byłby w stanie zrezygnować z całego swojego dotychczasowego życia dla tej małej istoty, którą kochał, ponad własne życie.
Gdy większość ubrań została zapakowana do dużej torby, zapiął zamek błyskawiczny i podniósł się z ziemi. Powoli wplątał palce we włosy i podszedł do swojego łóżka, na którym spała mała dziewczynka. Co prawda, miała tutaj swój własny pokój, ze ścianami, pomalowanymi na różowo i z ogromną ilością maskotek, lecz ona wolała spać z tatą w jednym łóżku. Dziadkowie nie zdawali sobie sprawy z tego, że dla pięcioletniej Jazzy nie jest ważne to, jak zachowuje się jej tata, bądź o której wraca do domu. Dla niej liczyło się to, że ma przy sobie kogoś, do kogo zawsze, ale to zawsze będzie mogła się przytulić. Kogoś, kto nigdy nie odmówi jej pomocy. Kogoś, kogo kocha i kogoś, kto już zawsze będzie kochał ją.
-Aniołku... - osiemnastolatek ukucnął obok dużego łóżka i pogłaskał szatynkę po policzku. Nie chciał jej budzić, kiedy widział, jak słodko i spokojnie śpi. Wiedział jednak, że musi. Teraz, albo nigdy. - Koteczku wstawaj... - powtórzył, tym razem głaszcząc ją po włoskach. Dziewczynka powoli otworzyła oczka i nieprzytomnie przetarła je piąstkami. Podniosła się do pozycji siedzącej i, mimo że w pierwszym momencie nie wiedziała, co się dzieje, uspokoiła się, kiedy zobaczyła u swojego boku tatę.
-Co się stało? - spytała delikatnym głosikiem, przypominającym swoją barwą śpiew ptaków o poranku.
-Nie będziemy już mieszkać z moimi rodzicami, wiesz? Zamieszkamy teraz sami, na razie w niewielkim mieszkanku, dobrze? - szatynka nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała twierdząco główką i wspięła się na kolanka, aby po chwili zarzucić tacie ręce na szyję. Młody mężczyzna uniósł ją, więc ta owinęła go nóżkami w pasie. Justin, wychodząc ze swojej sypialni, chwycił po drodze torbę z ubraniami oraz mały, różowy plecak swojej córeczki, do którego zawsze pakowała swoje ulubione zabawki.
-Po resztę zabawek wrócimy jutro, dobrze? - spojrzał na pięciolatkę, która pod wpływem niezapowiedzianych wydarzeń, zdążyła się już rozbudzić. Znów pokiwała główką, więc osiemnastolatek wyszedł z pokoju i zszedł schodami na dół, nie przejmując się tym, czy jego kroki wywołują hałas, czy też nie. Wiedział, że jego rodzice nie śpią, ale wiedział również, że teraz nic go nie powstrzyma.
-Dokąd się wybierasz? - w salonie przywitał go, ponownie zresztą, zimny głos jego ojca.
-Wyprowadzamy się. - odrzekł ostro, kierując się do przedpokoju, gdzie założył Jazzy buciki.
-Ty możesz się wyprowadzić, ale ona zostaje z nami. - głos zabrała matka chłopaka, która za wszelką cenę chciała zatrzymać wnuczkę przy sobie.
-Nawet o tym nie myśl. Jazzy jest moją córką. Moją i tylko moją. Więc tylko ja mam prawo zajmować się nią i opiekować. - razem z tymi słowami otworzył drzwi i wyszedł z domu swoich rodziców i, jeszcze do nie dawna, swojego domu. Udał się prosto do samochodu, a kiedy schował torbę do bagażnika, otworzył drzwi od strony pasażera i posadził Jazzy na fotelu. Sam zajął miejsce kierowcy. Przed odpaleniem siknika zapiął jeszcze swoją córeczkę pasem bezpieczeństwa, a następnie, ignorując własne bezpieczeństwo, ruszył z podjazdu.
Był zdenerwowany, dlatego wyjął ze schowka paczkę papierosów i wyciągnął ze środka jednego. Podpalił jego koniec zapalniczką, aby móc jak najszybciej poczuć dym i nikotynę w swoim organizmie. Już miał wkładać szluga do ust, kiedy ponownie usłyszał cichy głosik.
-Wiesz, że nie lubię, kiedy palisz... - mruknęła cicho, bawiąc się swoimi dłońmi, splecionymi na kolankach. Gdyby usłyszał takie słowa z ust... kogokolwiek, wyśmiałby tę osobę. Padły one jednak z ust Jazzy i znaczyły dla niego więcej, niż jakiekolwiek inne. Uchylił więc okno i wyrzucił przez nie papierosa, wbijając wzrok w przednią szybę. Prawdę mówiąc, nie wiedział, czy mała dziewczynka, siedząca obok niego, czeka, aż jej tata się odezwie, czy może jednak powinni pozostać w ciszy.
-Tatusiu, ja się boję, że nie poradzimy sobie bez babci i dziadka. - odezwała się nieśmiało. Słowa te podziałały na osiemnastolatka niczym kubeł lodowatej wody. W jednej chwili zatrzymał się na poboczu i zgasił silnik, sprawiając, że zarówno na dworze, jak i w samochodzie, panował całkowity mrok, biorąc pod uwagę fakt, iż był środek nocy.
-Posłuchaj mnie, malutka. - westchnął głośno, lecz w głębi duszy dziękował, że to ona zaczęła ten temat. W międzyczasie wyciągnął ręce w kierunku szatynki i przeniósł ją z fotela pasażera, na swoje kolana. - To, że nie będziemy mieszkać z moimi rodzicami nie oznacza, że sobie nie poradzimy, jasne? To ja jestem twoim tatą. - pocałował ją w czółko i pogłaskał po pleckach. - Pamiętasz, co ci zawsze powtarzam? - uniósł brwi, czekając na jej rekację. - Najważniejsze jest to, że...
-Że się kochamy. - dokończyła za niego, po czym wygodniej usiadła na jego kolanach i wtuliła się w mężczyzne, potwierdzając słowa, wypowiedziane parę chwil prędzej.

***Koniec wspomnienia***

Z powrotu do wspomnień wyrwał mnie głos oburzonej staruszki, na którą przadkowo wpadłem, będąc myślami całkowicie gdzie indziej. To wspomnienie często było moim snem, dlatego tak dokładnie je pamiętam. W końcu, to właśnie wtedy podjąłem jedną z najważniejszych decyzji w swoim dotychczasowym życiu.
-Tato... - Jazzy machnęła mi dłonią przed oczami, a ja musiałem kilka razy nimi zamrugać, aby całkiem przenieść się do realnego świata. - Mogę wiedzieć, co zajmuje twoje myśli?
-To tajemnica. - pyściłem do niej oczko, na co młoda przewróciła oczami.
-No cóż, trudno. Jak widać, byłeś tak zajęty rozmyślaniem, że nie przeszkadzało ci nawet to, iż poszłam razem z twoim przyjacielem znaleźć ospowiednią bieliznę, pasującą do sukienki. - zatrzepotała słodko rzęsami, wiedząc, że swoimi słowami idealnie mnie otrzeźwi.
-Słucham? - zmarszczyłem brwi, robiąc krok w jej stronę.
-Właśnie to. Nawet był tak miły, że wszedł ze mną do przebieralni, aby zobaczyć, czy dobrze na mnie leży. - przygryzła dolną wargę, wszystko robiła zdecydowanie umyślnie.
-Wiesz dobrze, słonko, że gdyby twoje słowa okazały się prawdziwe, zabiłbym Zayna gołymi rękoma, a ciebie nie wypuścił z domu DO TRZYDZIESTKI. - podkreśliłem dwa ostatnie słowa.
Wtedy Jazzy przestała grać i wybuchnęła śmiechem. Pokręciłem głową i zarzuciłem jej rękę na ramię, przysuwając jej drobne ciałko bliżej mnie.
-Tak przy okazji, gdzie jest Zayn? - dopiero teraz zorientowałem się, że nigdzie nie widzę bruneta, a byłem pewien, że nie poszedł samotnie na zakupy.
-Ktoś do niego zadzwonił, poszedł odebrać. - odparła, opierając o mnie głowę.
-Dobrze, w takim razie, od którego sklepu zaczynamy? - wiedziałem, że w końcu będę musiał zadać to pytanie, chociaż z wielką niechęcią w głosie.
-Spokojnie, nie mam dzisiaj nastroju na zakupy, więc możliwe, że skończymy na pierwszym sklepie. - wskazała na szklaną witrynę, więc skinąłem głową i, łapiąc ją za rękę, skierowaliśmy się w stronę wejścia. - Czyli rozumiem, że wymagania co do mojej sukienki są takie, aby zakrywała mi tyłek i cycki, zgadza się? - spytała, podchodząc do jednego z wieszaków. Zaczęła przeglądać różnokolorowe skrawki materiałów, co jakiś czas biorąc któryś do ręki i przyglądając mu się nieco dokładniej.
-Powiedzmy. - mruknąłem, podchodząc do niej od tyłu i układając dłonie na jej ramionach. Stojąc w tym miejscu mogłem zobaczyć każdą sukienkę, jaką oglądała i, przy okazji, kontrolować jej wybór. - Chociaż moja mam nazwałaby to całkiem inaczej.
-Babcia byłaby szczęśliwa dopiero wtedy, kiedy założyłabym czarną sukienkę do samej ziemi, na długi rękaw i z dekoltem pod samą szyję. - westchnęła, ale miała rację. Moja matka za każdym razem wymieniała swoje uwagi, kiedy Jazzy ubierała się w trochę bardziej wyzywający sposób. Jednakże, powinna się cieszyć, że jej wnuczka stawiała na naturalność i nigdy się nie malowała, prawda?
-Chyba pójdę przymierzyć tę, jak sądzisz? - po około dwóch minutach poszukiwań, Jazzy zdjęła z wieszaka sukienkę, sięgającą do połowy ud, na krótki rękaw. Była ona z lekkiego materiału, czarna, w kwiatki. Mniej więcej taka, jakiej mogłaby oczekiwać moja mama.
-Oczywiście. - odparłem, idąc za nią do przebieralni. Nie pozwoliła mi jednak iść razem z nią, czego mogłem się spodziewać. Usiadłem więc na skórzanych fotelach, znajdujących się przed przymierzalniami, i wyciągnąłem z kieszeni telefon. Zanim jednak zdążyłem zrobić cokolwiek, obok mnie usiadł Zayn, z uśmiechem, przyklejonym do twarzy.
-Dzisiaj wieczorem jest impreza. Mam nadzieję, że się zjawisz.
Westchnąłem głośno, opierając się o swoje kolana. Rzecz jasna, chciałem iść, ale moja matka miała inne plany.
-Nawet mnie nie denerwuj. Nie wiem, czy uda mi się wyrwać. - odparłem po chwili.
-Dasz radę, będziemy na ciebie czekać. - tak, on jak zwykle nie przejmował się moim "cierpieniem". Zdążyłem się do tego przyzwyczaić.
Wtedy z jednej z przymierzalni wyszła Jazzy, ubrana w zwiewną sukienkę w kwiatki. Nie mogłem nic poradzić na to, że uśmiechnąłem się szeroko. W tym momencie znów wyglądała jak moja mała dziewczynka.
-Cholera, mimo że mało przypomina tę Jazzy, którą znam, nadal jest śliczna. - rzadko widywałem u Zayna ten rodzaj uśmiechu. Był on spokojny i delikatny - całkowite przeciwieństwo jego charakteru.
-Wiem. - nie słuchałem go za bardzo, ponieważ cały czas wpatrywałem się w moją księżniczkę. Jedyną osobę, którą kocham.
-I jak? - spytała nieśmiało, chwytając za krańce sukienki.
-Wyglądasz przepięknie, skarbie. - uśmiechnąłem się do niej, wyciągając w kierunku szatynki obie ręce. Obkręciłem ją dookoła, aby obejrzeć, oficjalnie sukienkę, a nieoficjalnie jej ciałko, z każdej strony.
-Więc bierzemy tę. - Jazzy wróciła do przymierzalni, aby ściągnąć z siebie ubranie, a ja powoli udałem się w stronę kas.
Jednak cały czas miałem przed oczami swoją córeczką. Już dawno nie widziałem jej w tak niewinnym ubranku. Teraz faktycznie wyglądała znów, jak dzieciaczek. Słodki dzieciaczek, którym, w moich oczach, będzie przez całe życie.

-Gdzie tak właściwie idziemy? - szatynka stawiała krok za krokiem, wpatrując się w swoje buty.
-A gdzie proponujesz? - zarzuciłem jej rękę na ramię, przez co jej kolana minimalnie ugięły się pod moim ciężarem.
-Ja chcę do domu, bolą mnie nogi. - jej głos brzmiał tak, jak głosik pięcioletniej, marudzącej dziewczynki.
-Jak sobie życzysz, księżniczko. Wracamy do... -wtedy mój wzrok wylądował na osobie, kilka metrów przed nami. Była to średniego wzrostu brunetka, z długimi, prostymi włosami. Miała odrobinę ciemniejszą karnację i seksowne ciało. - Boże... - wymamrotałem pod nosem, nagle wpadając w lekką panikę. - Jazzy, błagam cię, zrób coś dla mnie. Bądź tak miła i przez chwilę udawaj moją dziewczynę. - zakończyłem, łapiąc córkę za rękę. Oboje z Zaynem spojrzeli na mnie, zszokowani. Ja jednak nie miałem zamiaru dodawać nic więcej. Nie teraz, kiedy groziło mi "niebezpieczeństwo".
-Justin! - nie musiałem długo czekać, żeby brunetka podeszła do nas i stanęła centralnie przede mną, nie pozwalając mi tym samym iść dalej.
-Rachel, miło mi cię widzieć. - uśmiechnąłem się do niej ironicznie. - Pozwól, że przedstawię ci moją dziewczynę, Jazzy. - wtedy zerknąłem na sztynkę, która zdezorientowana wpatrywała się we mnie.
-Masz dziewczynę!? - brunetka w jednej chwili uniosła rękę, zamachnęła się i uderzyła mnie w twarz. Byłem zaskoczony jej nagłym gestem na tyle, że nie potrafiłem nawet się odezwać.
I wtedy właśnie w grę wkroczyła moja córeczka. Cóż, charakter mamy identyczny.
-O nie... - zaczęła, puszczając moją dłoń i stając przed dziewczyną. - Nie waż się go nawet dotykać. Jest mój, a ty nie masz prawa zbliżyć się do niego bliżej, niż na dziesięć matrów. Dlatego teraz łaskawie zabierz stąd swoją sztuczną dupę i nie wpieprzaj się w nasze idealne życie. - razem z Zaynem byliśmy naprawdę blisko wybuchnięcia śmiechem, ale doskonale wiedzieliśmy, że wtedy całe starania Jazzy poszłyby na marne. Rachel wpatrywała się w szatynkę z niedowierzaniem, aż w końcu, bez słowa, co było niesamowitym zaskoczeniem, odeszła w przeciwnym kierunku.
-Nie masz za co. - mruknęła Jazzy, odwracając się przodem do nas, z uśmiechem na ustach. Nie wierzyłem w to, że moja córeczka potrafi być aż tak wyszczekana. Podziwiałem ją za to i wiedziałem, że poradzi sobie w życiu, skoro już teraz nie da sobą pomiatać. - Ale mógłbyś mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego przez dwie minuty zostałam dziewczyną własnego ojca. - założyła ręce na piersi, unosząc jedną brew. Zayn równiez spojrzał na mnie pytająco.
-To Rachel. Spotykałem się z nią dłużej, niż z jakąkolwiek inną dziewczyną. Oczywiście, nie miałem zamiar być z nią w stałym związku, jednak ona prawdopodobnie myślała inaczej. Kiedy zerwałem z nią kontakt, nachodziła mnie wszędzie, gdzie tylko mogła, dlatego miałem nadzieję, że kiedy dowie się, że mam dziewczynę, odpuści. - skończyłem, wzruszając ramionami. Może historia ta wydawała się z pozoru głupia, ale dla mnie znczyło to wiele. Miałem dość nachalnych sms'ów, telefonów w środku nocy i wszystkiego, co zwiazane z tą dziewczyną. Nie nadaję się na trwały związek i powiedziałem jej to już pierwszego dnia znajomości, dlatego powinna wiedzieć, że nie bedzie mi na niej zależało.
Jazzy i Zayn nie rozumieli tego jednak w taki sposób, w jaki rozumiałem ja i niemal od razu parsknęli śmiechem. Pokręciłem, również ze śmiechem, głową, po czym zarzuciłem jedną rękę na ramię Jazzy, a drugą na ramię przyjaciela.
-Gdybyście mieli takie problemy, jak ja, nie śmialibyście się ze mnie, jak idioci, tylko wspomogli czlowieka w potrzebie. - westchnąłem, po czym, wymijając ich, powolnym krokiem udałem się w stronę samochodu, zaparkowanego na jednym z wolnych miejsc, na tyłach galerii.

~*~

W rozdziale nic się nie dzieje, jak zwykle, jestem beznadziejna. Od następnego coś tam się zacznie. Przepraszam.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 3...

***Oczami Justina***

Obudziłem się rano z cholernym bólem głowy. Skronie pulsowały mi niemiłosiernie i koniecznie potrzebowałem tabletki przeciwbólowej, bo inaczej, miałem wrażenie, że rozerwie mi czaszkę.
Wtedy poczułem ruch na swojej klatce piersiowej. W pierwszym momencie, przez urwany film, pomyślałem, że znowu przygarnąłem do swojego łóżeczka jakąś prostytutkę. Jednak kiedy spojrzałem w dół, szybko potrząsnąłem głową, co spowodowało jeszcze silniejszy ból, i zachichotałem cicho. Na mojej klatce piersiowej, słodko spała moja malutka córeczka, wtulona we mnie. Mimowolnie uśmiechnąłem się na ten widok, przenosząc dłoń z jej plecków na jej włoski i głaszcząc je delikatnie. Nie wyobrażacie sobie nawet, jak cholernie mocno ją kochałem. Była dla mnie całym światem, moim oczkiem w głowie. Moim zadaniem było chronić ją i nie pozwolić nikomu skrzywdzić. Cóż, oprócz jej, nie miałem praktycznie nikogo.
-Mój aniołek. - szepnąłem, całując ją w główkę.
W tym właśnie momencie usłyszałem na schodach kroki. Już po chwili drzwi od mojej sypialni otworzyły się, a do środka weszła moja matka, razem z drugą babcią Jazzy.
-Co tu się dzieje, do jasnej cholery! - krzyknęła moja mama, wyrzucając ręce w powietrze. Jej donośny głos obudził Jazzy. Dziewczynka gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła zaspane oczka piąstkami. Wyglądała teraz, jak mała dzidzia. Była tak cholernie słodka i, w tym momencie, niewinna.
-Mamo, dzieciaka mi obudziłaś. Zadowolona jesteś z siebie? - parsknąłem śmiechem, widząc zdezorientowanie na twarzy mojego aniołka. - I przestań tak krzyczeć, bo mnie łeb napierdala.
-Czy ty możesz mi, do cholery jasnej, wytłumaczyć, co robisz w łóżku z własną córką!?
-Nie wyobrażaj sobie za dużo. - mruknąłem, głaszcząc dolną partię plecków Jazzy.
-Możesz jej nie dotykać!? To twoje dziecko, a nie kolejna prostytutka, której płacisz za seks!
Wkurzony, odkryłem kołdrę i wstałem z łóżka, poprawiając bokserki. Dzięki Bogu, nie obudziłem się dzisiaj ze wzwodem, bo miałbym lekki problem.
-No właśnie, to moja córka, a wy wmawiacie mi, że ją posuwam!
-Wygląda to właśnie tak, jakbyś zmuszał ją do tego, żeby z tobą sypiała! Co, twoje panienki z klubu ci nie wystarczają!? Musisz w to wplątywać swoją własną córkę!?
-Kurwa, przecież nigdy nie dotknąłem jej w niewłaściwy sposób!
-W takim razie jak mamy rozumieć to, że półnagi śpisz w jednym łóżku razem z Jazzy?
-A co, mam spać w ubraniach? No kobieto, zastanów się w ogóle, o czym ty do mnie mówisz! Sugerujesz, że współrzyję z własną córką! Nie jestem żadnym zboczeńcem czy pedofilem, a właśnie takiego człowieka ze mnie robisz. Poza tym, spytajcie Jazzy, skoro mi nie wierzycie.
Wtedy właśnie obie babcie szatynki podeszły bliżej łóżka. Moja matka ukucnęła obok i ułożyła dłoń na kolanie piętnastolatki.
-Kochanie, czy tata... zmuszał cię do czegoś niewłaściwego? Może dotykał cię, bądź mówił coś niestosownego? - spytała poważnie, a ja widziałem, jak Jazzy stara się powstrzymać śmiech.
-Zmacał mi wczoraj tyłek. - sapnęła, ziewając cicho. Momentalnie parsknąłem śmiechem, siadając po drugiej stronie łóżka.
-I co ciebie tak śmieszy!? - krzyknęła druga z babć Jazzy. - Obmacywałeś swoje dziecko!
-Żartowałam. - piętnastolatka wyrzuciła ręce w powietrze. - Nic mi nigdy nie zrobił. Jest idealnym tatusiem. - uśmiechnęła się do mnie słodko i, zarzucając mi ręce na szyję, wtuliła się we mnie.
-Chodź tu do mnie, maluchu. - objąłem dłońmi jej wąskie bioderka i posadziłem na swoich kolanach okrakiem. Czasem miałem wrażenie, że zatrzymaliśmy się dziewięc lat temu, kiedy Jazzy miała zaledwie sześć latek, chodziła w różowych sukieneczkach, bawiła się w piaskownicy i prosiła mnie, abym czytał jej bajki na dobranoc. Teraz moja malutka córeczka ma już piętnaście latek, zamiast w różowych, chodzi w czerwonych, obcisłych sukienkach, które często nie są stosowne do jej wieku, zamiast w piaskownicy, bawi się w klubach, a na dobranoc upija się z jakimiś podejrzanymi facetami.
Cóż, dzieciak mi po prostu dorasta...
Zauważyłem kątem oka, że nawet na ustach mojej mamy pojawił się, ledwo zauważalny, uśmiech. Chyba zobaczyła, że mimo iż jestem postrzegany jako człowiek bez uczuć, całą miłość przekazuję Jazzy. W życiu każdego człowieka istnieje jeden, ściśle określony cel, dla którego żyją. Moim celem jest właśnie moja córka. Zrobiłbym dla niej wszystko. Oddałbym wszystko, żeby tylko ona była szczęśliwa. Cóż, często wykorzystywała fakt, że jest moim oczkiem w głowie, a jej słodkiemu uśmiechowi nie potrafię odmówić. Była rozpieszczonym bachorkiem. Jednak kiedy istniała taka potrzeba, byłem stanowczy w stosunku do niej.
Chwilę później, młoda zsunęła się z moich kolan, uważając przy tym, aby nie otrzeć się o moje kroczę. Bywały przypadki, kiedy była młodsza, że jej zgrabny tyłeczek lądował właśnie w tych okolicach i, muszę to przyznać, troszkę się podniecałem.
-Mamo, tak na przyszłość, drzwi są od tego, żeby w nie pukać, bo faktycznie mogłaś mnie zastać w łóżku z nagą prostytutką, a wtedy chyba bardziej zawstydziłbym się ja niż Ty. W końcu, jak to zawsze powtarzasz, przewijałaś mi pieluchy, więc twój synek, nago, nie zrobiłby na tobie wrażenia.
-Przyszłyśmy tutaj po tym, jak Jaxon powiedział mi rano, że widział was dwoje, wczoraj, w środku nocy, w parku. Justin, twoja córka ma ledwie piętnaście lat. Nie uważasz, że o tej porze powinna już dawno spać? Przecież ona już teraz powinna być w szkole, a zamiast tego, zastajemy ją w twoim łóżku, razem z tobą. To na prawdę wygląda gorzej, niż myślisz.
-Babciu, nie mogłam w nocy spać, bałam się, bo miałam jakieś koszmary, dlatego przyszłam do taty. To chyba nic złego, prawda? Przecież nie robiliśmy nic złego. Położyłam się obok niego, nakryłam kołdrą i to wszystko. Nie wiem nawet, czy tata się obudził.
A teraz czekam na brawa. Moja córeczka talent do kłamania zdecydowanie odziedziczyła po tatusiu. Będąc w jej wieku i starszym, miałem tę sztukę opanowaną do perfekcji.
-Dobrze. - westchnęła moja matka, wymieniając z drugą kobietą spojrzenia. - Pamiętajcie, że czekam na was o osiemnastej. - dodała, po czym wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, czekając, aż odgłosy szpilek na schodach ucichną i dojdzie do nas dźwięk trzaskających drzwi wejściowych.
-Cholera, kompletnie zapomniałem. - mruknąłem pod nosem, opadając na poduszki. - Dzisiaj mamy iść do mojej matki na tę kolecję z jej znajomymi. Boże, przecież zanudzimy się tam na śmierć. - jęknąłem, biorąc do ręki jedną z poduszek i kładąc ją sobie na twarz.
-Jakoś przeżyjemy. Ty i tak będziesz miał lepiej. Ja będę tam najmłodsza. - szatynka położyła się obok mnie i ugięła nogi w kolanach. - A poza tym, nie mam sukienki, którą mogłabym założyć. - sapnęła, a ja niemal natychmiast zachichotałem.
-Czyli rozumiem, że w ten sposób chcesz mnie poinformować, że mam iść z tobą na zakupy, tak? - pokręciłem z rozbawieniem głową, odrzucając poduszkę na bok.
-Rozumiemy się bez słów, tatusiu. - musnęładelikatnie mój policzek, wspierając się na klatce piersiowej.
-Zbieraj się do szkoły. Zrobię ci naleśniki. Za dziesięć minut masz być na dole. - klepnąłem ją w tyłek, kiedy schodziła z łóżka, za co oberwałem pierwszą z brzegu koszulką, leżącą na fotelu.
-Bo powiem wszystko babci. - warknęła w żartach, łapiąc za klamkę.
-I tak wiem, że ci się to podobało. Siebie możesz oszukiwać, ale nie mnie, niunia. - wysłałem jej w powietrzu buziaka, kiedy wychodziła powoli z pokoju.
Niechętnie zwlekłem się z łóżka, stawiając obie stopy na podłodze. W samych bokserkach zszedłem na parter i wszedłem do kuchni. Wyciągnąłem z szafki mąkę i cukier, a z lodówki jajka oraz mleko. Zacząłem przygotowywać ciasto na naleśniki dla mojej ślicznotki. Kiedy połączone składniki utworzyły zwięzłą konsystencję, wyjąłem patelnie i rozgrzałem na niej masło, żeby po chwili wlać część ciasta. Powtórzyłem czynność kilka razy i już po paru minutach, na dużym tależu leżał niewielkie stos naleśników. Przełożyłem dwa, bo tyle zwykle je Jazzy, na osobny talerz, posmarowałem je nutellą, zawinąłem i ułożyłem na nich truskawki.
W tym właśnie momencie, z góry zeszła moja księżniczka, z torbą na ramieniu. Rzuciła ją przy schodach i weszła do kuchni, siadając na wysokim krześle barowym, przy blacie. Postawiłem przed nią talerz, a ona zaczęła jeść.
-Nie jesteś głodny? - uniosła brwi, widząc, jak ja w dalszym ciągu stoję oparty o blat, z rękoma założonymi na piersi.
-Jakoś nie bardzo. - odparłem, po czym wyszedłem z kuchni. - Będę za dziesięć minut. Bądź gotowa, to cię podwiozę. - poklepałem ją lekko po pleckach, po czym udałem się schodami na górę.
Wszedłem do swojej sypialni i wyjąłem z szuflady czystą parę bokserek. Udałem się z nimi do łazienki, a kiedy zamknąłem za sobą drzwi, zsunąłem z tyłka bieliznę i wszedłem pod prysznic. Odkręciłem wodę i opłukałem się, po czym nalałem na dłonie żelu pod prysznic i wtarłem go w swoje ciało. Spłukałem całą pianę i wyszedłem spod prysznica. Wytarłem się dokładnie ręcznikiem, a następnie wsunąłem na siebie czerwone bokserki. Opuściłem łazienkę, gasząc za sobą światło. Wyjąłem jeszcze z szafki czarne, opuszczane w kroku, spodnie i założyłem je na siebie. Na górę ubrałem czerwoną bokserkę, a kiedy spryskałem się perfumami, zszedłem na dół, gdzie Jazzy wsuwała stopy w buty. Ja również założyłem białe Supry i chwyciłem z wieszaka czarną, skórzaną kurtkę, po czym razem wyszliśmy z domu. Zamknąłem go na klucz, który schowałem do kieszeni spodni, a następnie otworzyłem pilotem samochód. Jazzy zajęła miejsce pasażera, a ja kierowcy. Odpaliłem silnik, a następnie zjechałem z podjazdu.
-Czemu się nie odzywasz, myszko? - spytałem, zerkając kątem oka na córkę. Zazwyczaj nie zamykała jej się buzia, a dzisiaj kompletnie milczała. Cóż, czasem potrzebowałem tej ciszy, jednak było to lekko niepokojące.
-Przypomniało mi się, że umówiłam się z chłopakami o osiemnastej. O osiemnastej, czyli wtedy, kiedy musimy jechać do babci. - splotła rączki na piersi, osuwając się niżej w fotelu.
-Z tymi, z którymi wczoraj się upiłaś? - uniosłem jedną brew i odwróciłem się w jej stronę, kiedy zatrzymałem samochód na światłach. - Nie podoba mi się to twoje nowe towarzystwo. Dam sobie rękę uciąć, że po kolejnym piwie wylądowałabyś z jednym z nich w łóżku. - mruknąłem, a krew w moich żyłach zaczęła płynąć szybciej, przez tę myśl. Chciałem uchronić ją od czegoś takiego. Jestem pewien, że wolałaby stracić dziewictwo z chłopakiem czy facetem, którego pokocha, a nie z przypadkowym kolesiem, którego poznała parę godzin temu, i to na dodatek pod wpływem alkoholu.
-Przepraszam, tak jakoś wyszło. Podstawili mi pod nos piwo to... wypiłam. - wzruszyła lekko ramionami, kiedy światło zmieniło kolor na zielony, a ja docisnąłem pedał gazu.
-Po prostu martwię się o ciebie, bo nie chcę, żebyś wpadła w złe towarzystwo. Jesteś jeszcze młodziutka, skarbie, a wielu facetów właśnie to wykorzystuje. Młody wiek i niewinność.
-Rozumiem, że mówisz o sobie. - zachichotała cicho, na co przewróciłem teatralnie oczami. - Wiesz, że jesteś hipokrytą, prawda? Cholernym hipokrytą, tatusiu.
-Wiem, ale ty jesteś moją córką, a nie przypadkową dziewczyną. I wiem, że będziesz żałować tego, co może wydarzyć się po pijaku. Zaufaj mi.
-Ufam i wiem, że masz rację. - westchnęła, przeczesując palcami włosy. - Ale był tam Austin, a on troszczy się o moje dziewictwo jeszcze bardziej niż ty. - mruknęła, a ja momentalnie rozszerzyłem oczy. - Dobra, nie tak to miało zabrzmieć. - z głośnym westchnieniem oparła główkę o boczną szybę.
-No właśnie bardzo ciekawie to zabrzmiało. Możesz rozwinąć? - zacząłem nerwowo wystukiwać jakiś rytm na kierownicy. - No, skarbie, kontynuuj. - tak, byłem wkurzony, bo nie wiedziałem, co mam przez to rozumieć.
-Chodziło mi o to, że Austin nie dopuszcza do mnie "w ten sposób" żadnego chłopaka. Zawsze każdego ode mnie odgania, twierdząc, że jestem jeszcze za młoda. - wyrzuciła ręce w powietrze, wpatrując się w przednią szybę.
-Zawsze wiedziałem, że Austin jest w porządku. - wyszczerzyłem się do niej, poklepując szatynkę po kolanie.
-Jasne. Zawsze. - spojrzała na mnie sceptycznie. - Mam ci przypomnieć, jak pobiłeś go, kiedy zobaczyłeś, że przez przypadek dotknął mojego tyłka, pierwszego dnia, kiedy przedstawiłam ci go?
-To było dawno, kicia. Po co do tego wracać. - zrobiłem minkę niewiniątka, czym ostatecznie rozśmieszyłem Jazzy.
Parę minut póżniej zaparkowałem przed szkołą, odwracając się w stronę szatynki, która chwyciła swoją torbę, gotowa do wyjścia.
-Będę po ciebie o piętnastej, pojedziemy od razu znaleźć sukienkę dla ciebie. - poinformowałem, wracając do naszej porannej rozmowy.
-Wiesz, jak ja bardzo cię kocham, prawda? - zatrzepotała słodko rzęsami, całując mnie w policzkek. - Nie spóźnij się. - powiedziała już bardziej ostro, po czym wyszła z samochodu i pobiegła w kierunku, stojącego przy drzwiach i czekającego na nią, Austina.

***

Wszedłem do klubu, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym panował półmrok. Przy barze ujrzałem Chrisa, dwudziestoczteroletniego barmana. Pracuje u mnie już dwa lata i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Jest idealnym pracownikiem.
-Witam. - przybiłem z nim piątkę, siadając przy barze.
-Dzień dobry, szefie. Humor dzisiaj dopisuje? - uniósł brwi, polerując kolejną szklankę.
-Kolacja z matką i jej znajomymi. Nie, to zdecydowanie nie będzie udany dzień. - zaśmiałem się cicho. - Ale właściwie mógłbyś mi zrobić kawę. - pokiwałem lekko głową, wpatrując się w express.
-Już się robi. - chłopak wziął do ręki filiżankę i zaczął przygotowywać gorący napój. - Nie słodzę, bo nie wiem ile. Z tego, co pamiętam, szef pierwszy raz pije kawę. - postawił przede mną filiżankę, za co podziękowałem mu skinięciem głowy.
-Dzisiaj postanowiłem zrobić wyjątek. - upiłem dwa łyki, odstawiając przedmiot na blat. - A poza tym, chciałem ci powiedzieć, że zasługujesz na podwyżkę. - poklepałem go po plecach. - Od następnego miesiąca będziesz dostawał 50% więcej.
Odszedłem do swojego biura, mieszczącego się na końcu klubu. Otworzyłem kluczem drzwi, chociaż nie wiem, po co w ogóle je zamykam. Nie trzymam tutaj nic ważnego, bo wszystkie papiery zabieram do domu, a mam zaufanie do swoich pracowników.
Kiedy usiadłem za biurkiem i odpaliłem papierosa, zacząłem przeliczać zysk z ostatniego miesiąca i wyliczać pensje. Włączyłem więc laptopa, układając nogi na biurku.
Kilkanaście minut później, drzwi od mojego biura otworzyły się, a do środka wszedł jeden z barmanów, nie Chris.
-Siema. - mruknął, wchodząc do środka.
-Wiesz, tak właściwie to się puka, ale co tam. - zironizowałem, przewracając oczami.
-Wieczorem pukam, a teraz nie jesteś zajęty. - zaśmiał się, przysuwając sobie krzesło. - Przychodzę z pewną sprawą. Nie będę obwijał w bawełnę. Muszę zrezygnować z pracy. - powiedział wprost.
Wyprostowałem się na fotelu i, marszcząc brwi, które utworzyły jedną linię, odstawiłem laptopa na biurko.
-Coś się stało? - spytałem powoli, zdziwiony jego nagłą decyzją.
-Nie. - pokręcił przecząco głową. - A właściwie tak. Tydzień temu dowiedziałem się, że mam syna. Moja była dziewczyna nie powiedziała mi, że jest w ciąży i przeprowadziła się, dlatego mam zamiar jechać do niej i opiekować się swoim dzieckiem. - wzruszył lekko ramionami.
-Gratulacje. - uśmiechnąłem się do niego szeroko, wstając i poklepując go lekko po plecach. - Zobaczysz, bycie ojcem to jedna z najwspanialszych rzeczy. Wiem to z własnego doświadczenia. - posłałem mu znaczące spojrzenie.
-Gdybym miał taką córeczkę, jak Jazzy... - rozmarzył się, wzdychając cicho. Cóż, mała zawsze robiła sensację w moim klubie, zwłaszcza kiedy była młodsza, jednak o tym opowiem innym razem.
-Dobrze, nie mogę cię tu zatrzymać. Będę musiał tylko znaleźć teraz kogoś na zastępstwo za ciebie.
-No właśnie. Mam kumpla, który ma dwadzieścia trzy lata i aktualnie szuka pracy. Jest na prawdę w porządku i ma półroczne doświadczenie.
-Zapisz mi namiary na niego. Potrzebuję kogoś od zaraz, więc prawdopodobnie skontaktuję się z nim.
-Dzięki, szefie. Naprawdę dobrze mi się tu pracowało i gdybym miał wybór, na pewno nie rzucałbym tej roboty, ale cóż. Rodzina ważniejsza.
-Zdecydowanie tak. - uśmiechnąłem się do niego jeszcze raz, kiedy wstał z krzesła i wyszedł z mojego biura.
-Coś podobnego... - westchnąłem, chichocząc cicho. Ponownie wziąłem do ręki laptopa i postawiłem go sobie na kolanach. Zacząłem wykonywać pierwsze przelewy, kiedy usłyszałem ciche pukanie do drzwi.
-Wejść! - krzyknąłem, aby osoba po drugiej stronie mogła mnie usłyszeć.
Drzwi otworzyły się cicho i powoli, a do środka weszła drobna, rudowłosa dziewczyna. Była ona jedną z prostytutek, pracujących w moim klubie. Tak, prowadziłem tu również agencję towarzyską. Legalnie, oczywiście.
-Dzień dobry, szefie. - powiedziała cicho, zamykając za sobą drzwi. Zmierzyłem wzrokiem jej ciało. Miała na sobie jedynie skąpą sukienkę, opinającą się na jej ciele i wysokie szpilki, podkreślające jej smukłe nogi. Była najmłodsza ze wszystkich dziewczynek, pracujących tutaj. Na imię jej było Ari i miała zaledwie siedemnaście lat, dlatego do niej podchodziłem troszkę inaczej. Nigdy nie umawiałem jej z tymi agresywnymi i starszymi klientami. Była za młoda, żebym mógł ją tak wykorzystywać, a sprzedawała swoje ciało dlatego, że jej mama była poważnie chora i potrzebowała pieniędzy na leczenie. Często również sam płaciłem jej za seks i nie byłem tak brutalny, jak z innymi panienkami.
-Witaj, Ari. - uśmiechnąłem się do niej przyjaźnie. Była piękną dziewczyną, lecz nie potrafiła tego dostrzec. Przypadkowa osoba mogłaby pomyśleć, że prostytutka to dziewczyna pozbawiona wstydu. Prawda była całkiem inna. Kiedy Ari przyszła do mnie po raz pierwszy, była cholernie nieśmiałą dziewicą. Cóż, mam zwyczaj, że zawsze "wypróbowuję" nowe dziewczynki, dlatego też to ja zabrałem jej dziewictwo. Nie przestała być jednak wstydliwa, lecz wielu mężczyzn to kręci, dlatego postanowiłem ją przy sobie zatrzymać, czego teraz ani odrobinkę nie żałuję.
-Szefie, mam problem. - usiadła na krześle przed biurkiem i ułożyła ręce na kolanach.
-Co się stało, maleńka? - podszedłem do niej, ukucnąłem i oparłem się o jej nogi.
-Źle się czuję, dostałam okres, brzuch mnie boli, głowa. Ogólnie fatalnie się czuję. Mogę wziąć dzisiaj wolne? - spojrzała na mnie prosząco. Uniosłem jedną dłoń i przyłożyłem ją do czoła rudowłosej. Było zdecydowanie za ciepłe.
-Masz gorączkę, skarbie. Nie masz nawet prawa siedzieć tutaj dłużej. - spojrzałem na zegarek na swoim lewym nadgarstku. - Muszę jechać po Jazzy. Chodź, odwiozę cię do domu. - posłałem jej szczery uśmiech i wstałem, łapiąc jej dłoń.
-Dziękuję. - podniosła się z krzesła i udała zaraz za mną.
Objąłem dłońmi jej biodra, kiedy wychodziliśmy z biura. Cóż mogę powiedzieć, ślicznie pachniała i naprawdę nie miałem ochoty jej puszczać.
-Nie będzie mnie już dzisiaj, więc dopilnujcie wszystkiego. - krzyknąłem do barmanów i ochroniaży, którzy przytaknęli momentalnie.
Kiedy znaleźliśmy się na dworze, otworzyłem dziewczynie drzwi od strony pasażera, a sam usiadłem na fotelu kierowcy i odpaliłem silnik.
-Jeszcze raz dziękuję, że dałeś mi dzisiaj wolne. - zwróciła się do mnie, kiedy wjechałem na jedną z głównych dróg.
-Naprawdę nie masz za co. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, wiem, co to znaczy, kiedy dziewczyna ma okres. - Ari zachichotała cicho.
-Zabrzmiało to, jakbyś przeżywał to co miesiąc.
-Uwierz, przeżywam, tylko w inny sposób. Kiedy Jazzy ma okres, lepiej do niej w ogóle nie podchodzić, bo może się to źle skończyć.
Dalsza droga minęła nam w ciszy. Wiedziałem, gdzie mieszkała rudowłosa, dlatego trafiłem tam bez większego problemu. Zaparkowałem na podjeździe przed jej domem i odwróciłem się w stronę siedemnastolatki.
-A teraz masz iść prosto do łóżeczka, kochanie. Wyśpij się porządnie. Jeśli jutro nie będziesz jeszcze w stanie wrócić do pracy, wystarczy, że napiszesz mi sms'a. - pogładziłem ją delikatnie po kolanie, a ona założyła kosmyk włosów za ucho.
-Dziękuję. - skinęła głową, po czym wyszła z samochodu i pomaszerowała w stronę wejścia. Jeszcze przez chwilę obserwowałem, jak jej biodra kołyszą się delikatnie, a tyłeczek idealnie prezentuje w obcisłej, czerwonej sukience. Potrząsnąłem głową, a następnie odwróciłem wzrok od mojej dziewczynki i wjechałem z powrotem na drogę.

~*~

Witam Was bardzo serdecznie po długiej przerwie i od razu chciałam podziękować za tyle komentarzy i wyświetleć <3 Jesteście kochani ;*
Cóż, rozdział nudny i jest to jeszcze rozdział, który pisałam dawno, kolejne (jeśli dobrze pamiętam) są już "świeże" ;D
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Do następnego ;*
ask.fm/Paulaaa962