***Oczami Justina***
Jeszcze zanim otworzyłem oczy, czułem się szczęśliwszy, niż poprzedniego wieczoru. Czułem, że coś się zmieniło, choćby odrobinę. Nie przeszkadzał mi nawet potworny kac, który niczym potwór szalał po mojej głowie. Wszystko jakbym odstawił na drugi, mniej ważny plan.
Gdy tylko podniosłem powieki, ujrzałem obok siebie drobniutkie ciałko tej jedynej, najbardziej wykątkowej istoty na świecie. Jazzy spała spokojnie, zaraz obok mnie, wtulona w moje ciało. Biło od niej przyjemne ciepło i równowaga, która udzielała się również mnie. Nie wiedziałem jednak, co powinienem teraz zrobić. Tak bardzo chciałem przytulić ją do siebie, pocałować i otrzeć pozostałości łez z jej policzków. Mimo że każda część ciała jakby pchała mnie do tego, ja nie potrafiłem z minuty na minutę zapomnieć o wszystkich nieporozumieniach i zacząć od początku. Nie byłem na Jazzy zły, jednakże w głębi duszy chowałem pewnego rodzaju urazę do niej, która wytwarzała między nami dystans.
Niestety, gdy tylko chciałem wstać z łóżka, a potem wyjść z sypialni, jakaś niewidzialna, niesamowita siła pchała mnie w stronę mojej córeczki. Nie potrafiłem zwyczajnie oderwać od niej wzroku nawet na moment. Była tak śliczna i niewinna, oczywiście podczas snu. Jej cera nie miała żadnej skazy. Była ideałem. Do anioła brakowało jej jedynie skrzydeł.
-Na co nam to było, dzieciaku? - szepnąłem, opierając się na łokciach, po obu stronach jej głowy. - Na co były nam te wszystkie kłótnie i awantury? Chcieliśmy być tylko szczęśliwi. Co się z nami stało?
Gdy patrzyłem w jej oczy, przysłonięte powiekami, znów czułem, że moje serce zaczyna boleć. Nie potrafiłem określić tego bólu. Był on jednak w pewnym sensie wyjątkowy, spowodowany ogromną miłością, a wręcz nadmiarem uczuć. Miałem wrażenie, że moje nieprzyzwyczajone do miłości serce zwyczajnie bawi się ze mną, pokazując mi, że może przejąć nade mną kontrolę. Wciąż to robiło. Podporządkowałem się mu i wykonywałem jego rozkazy.
-Kocham cię, maleńka. I marzę o tym, aby wszystko między nami znów zaczęło się układać. - wyszeptałem i z zamkniętymi oczami przyłożyłem usta do czółka śpiącej dziewczyny. Podświadomie liczyłem na to, że Jazzy otworzy w tym momencie oczy i powie dokładnie to samo. Niestety, nawet na to nie mogłem liczyć. Szatynka nadal spała, a ja wstałem, gdyż nie mogłem już dłużej patrzeć na moje słońce. Była zbyt idealna, a mnie bolało to, że nie jest już w pełni moja.
Może zabrzmi to niestosownie, samolubnie i wręcz śmiesznie, ale zdrada Jazzy zabolała mnie przede wszystkim, jak faceta. Uraziła moją męską dumę, którą od zawsze miałem na bardzo wysokim poziomie. Gdy pierwszy raz kochałem się z Jazzy i odebrałem jej dziewictwo, istniało we mnie przekonanie, że jest tylko i wyłącznie moja. Żaden facet nie dotknął jej w ten sposób i żaden tego nie uczyni, ponieważ nasza miłość jest wieczna. Teraz jednak wciąż myślałem o tym, że nie jestem jedynym, który miał Jazzy w swoim łóżku. I czułem się z tym po prostu dziwnie. Ona miała być moja. Tylko moja.
Z trudem odwróciłem głowę, aby nie oglądać dłużej idealnych rysów twarzy tej jedyne, która została przyjęta przez moje serce. Zszedłem na dół do salonu, a potem przeszedłem do kuchni, aby zacząć przygotowywanie śniadania dla nas obojga. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, jak powinienem zachowywać się w jej obecności. Czy jak ojciec, czy nadal, jak jej chłopak. Byłem nawet lekko skrępowany. Nie wyobrażałem sobie spojrzeć w jej oczy, a przynajmniej nie od razu. Poza tym, nie wiedziałem, czy mam zwyczajnie odezwać się do niej na przywitanie i udawać, jakby nic się nie stało, czy traktować, jak powietrze i jednocześnie zaprzeczać samemu sobie? Co było gorsze?
Wtedy usłyszałem skrzypnięcie na schodach. Chociaż stałem tyłem, doskonale wiedziałem, że Jazzy zdążyła zejść na dół, do salonu. Zacząłem denerwować się jeszcze bardziej. Nadal byłem w kropce. Nie wiedziałem, co zrobić. Od szatynki dzieliło mnie ledwie parę kroków. Wystarczyło, abym odwrócił się, aby ujrzeć tę niewinną dziewczynkę, wpatrującą się we mnie głębokim, pociągającym spojrzeniem.
Zrozumiałem jednak, że nie mogę zachowywać się, jak kompletny tchórz, więc zwyczajnie odwróciłem się twarzą do Jazzy, która usiadła przy blacie, na jednym z barowych krzeseł. Wziąłem w dłonie dwa talerze z przygotowanym śniadaniem. Jeden postawiłem przed nią, a drugi przed sobą. Również usiadłem i dopiero wtedy zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że cisza pomiędzy nami jeszcze nigdy nie była tak niekomfortowa. Chciałem odwrócić wzrok i wbić go w cokolwiek, lecz nic nie było tak pochłaniające. Dopiero po paru chwilach, aby tylko nie patrzeć wprost na Jazzy, spuściłem wzrok, który mimowolnie zatrzymał się na jej piersiach, lekko odbiajających się przez materiał mojej koszulki.
-Powiedz coś... - wymruczała niepewnie, jakby jednocześnie chciała to powiedzieć i nie chciała. Przerwała milczenie, jednak bała się, jakie słowa mogą paść z moich ust. Ja również bałem się, że moje niezwykłe opanowanie kiedyś się skończy i w końcu nastąpi wybuch, który zwyczajnie przestraszy i Jazzy i mnie.
-Dobrze ci z nim było? - odsunąłem talerz na bok i oparłem się na przedramionach. Choć obiecałem sobie, że nie spytam ją o to, nie potrafiłem się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie.
-Co? - zamrugała kilka razy oczami, nieprzytomnie.
-Pytam, czy było ci z Zaynem dobrze w łóżku. - nie powinienem? Bardzo możliwe. Sam już nad tym nie panowałem. Nie wiedziałem, co mi wypada, a co powinienem zachować jedynie dla siebie. Gubiłem się w swoim życiu.
-Przestań. - Jazzy szybko spuściła głowę. Widziałem, jak bardzo skrępowana była, a ja, o dziwo, czułem, że właśnie taka powinna być. Zdradziła mnie i powinna tego żałować.
-Spójrz na mnie. - mruknąłem, gdy piętnastolatka odwróciła głowę. Aby zmusić ją do tego, ułożyłem dłoń pod jej brodą i ponownie obróciłem w swoją stronę. - Spójrz mi w oczy i odpowiedz.
Patrzyłem, jak jej oczy powoli wypełniają się łzami. Kolejnymi łzami. Czułem się przez to, jak bezwartościowy śmieć. Wiedziałem, że płacze przeze mnie. Jednak nie potrafiłem udawać, że nic się nie stało. Chciałem, lecz nie potrafiłem. Marzyłem o tym, aby Jazzy przestała płakać, bo to dodatkowo mnie raniło. Ona jednak chlipała cicho przez cały czas, odkąd ponownie rozpocząłem ten temat.
-Nie tak dobrze, jak z tobą. - szepnęła w końcu. Nie wiedziałem, czy powinienem się cieszyć, czy może smucić. Nie ukrywam, że bolało mnie to, że Jazzy tak łatwo wskoczyła Zaynowi do łóżka. Rozumiałem jednak jej wzburzenie i chęć zemsty. Możliwe, że sam zachowałbym się podobnie. Teraz jednak nie zamierzałem rzeczywiście zdradzać mojej księżniczki. Chciałem, aby to wszystko jak najszybciej się zakończyło, abyśmy znów mogli być szczęśliwi i cieszyć się każdym dniem.
-Przepraszam, Justin. Nie chciałam tego. Zależało mi jedynie na zemście. Nie masz pojęcia, jak się teraz czuję. Jak dziwka. Zwykła dziwka.
-Nie mów tak o sobie. - starałem się, aby mój głos był dość ostry. Bolało mnie również to, jak mówiła o samej sobie. Nie zasłużyła na to. Mimo że mnie zdradziła, nadal traktowałem ją, jak najwspanialszą dziewczynę na świecie. W końcu, właśnie nią była. - Nie jesteś dziwką i nigdy nie będziesz nią w moich oczach.
-Ale tak się właśnie czuję, a ty tego nie zmienisz. Przepraszam. - kończąc zdanie, wybuchnęła płaczem. Znowu. I kolejny raz złamała mi serce. Nienawidziłem, gdy była smutna. Było to moją osobistą porażką. Miałem zapewnić jej wieczne szczęście, a nie łzy i smutek. Zawiodłem.
***Oczami Jazzy***
Nie wiedziałam już, jak mam go przepraszać. Żadne słowa nie odzwierciedlały moich uczuć i żadne nie były w stanie wyrazić, jak źle czuję się z tym, co zrobiłam. Dodatkowo, gdy rano zaczął wypytywać mnie o moje emocje, podczas nocy z Zaynem, pomyślałam, że lepiej byłoby umrzeć, niż tak po prostu rozmawiać o tym z Justinem i jeszcze bardziej go krzywdzić. Nie kłamałam, mówiąc, jak się czułam, a jak czuję się teraz. Nie potrafię normalnie spojrzeć w lustro. Od razu odwracam głowę, aby nie patrzeć w swoje odbicie. Obrzydzam samą siebie. Czuję zwyczajny wstręt.
Najbardziej potrzebowałam teraz rozmowy z Austinem. Nie widziałam go od tak dawna. Zwyczajnie tęskniłam za nim. I znów poczułam się po prostu źle. Nagle urwałam z nim kontakt, chociaż przyrzekłam brunetowi, że mój wyjazd nie zmieni niczego. Potrafiłam jedynie zawodzić wszystkich wokoło i tracić ich zaufanie. Co jest ze mną nie tak?
-Jay, pomóż mi. - wymamrotałam, gdy znalazłam się wystarczająco blisko chlopaka, aby mógł oplątać ramiona wokół mojej talii i przytulić mnie. I znów poczułam się źle, że wykorzystuję Jay'a do własnych problemów, nie dając mu noc od siebie. On był przy mnie, słuchał moich żałosnych wyżaleń, a ja nie potrafilam dać mu noczego w zamian. To, kurwa, przykre.
-W jaki sposób, maleństwo? - chłopak znów był tak czuły i kochany. Zdecydowanie nie zasłużyłam na to, aby nazwać go swoim przyjacielem. Zwyczajnie bałam się, że i jego uda mi się skrzywdzić, skoro ostatnio każdy cierpiał przeze mnie.
-Pomóż mi skoczyć z mostu, albo wpaść pod pociąg. Nic innego mi już nie pozostało. - westchnęłam, siadając na ławce, obok bruneta.
-Co ty mówisz? Przestań. Zabraniam ci nawet tak myśleć.
-Ale tak właśnie się czuję, Jay. Ranie wszystkich dookoła. Na twoim miejscu trzymałabym się zdala od siebie samej. Zobaczysz, jeszcze chwila, a ciebie również skrzywdzę. Jestem po prostu beznadziejna. - korzystałam z dobroci Jay'a. Był zbyt kochany, aby odepchnąć mnie i nakazać samej radzić sobie z własnymi problemami. Chociaż własnie to przydałoby mi się najbardziej. Powinnam przestać pieprzyć się z samą sobą i w końcu wziąć życie w swoje ręce, aby nie popełnić po raz kolejny tych samych błędów.
-Posłuchaj mnie uważnie. Justin cię kocha i jestem pewien, że nie ma do ciebie nawet najmniejszych pretensji. Już dawno ci wybaczył i potrafi cię zrozumieć, słyszysz? Jednak teraz to ty odpychasz go od siebie, ponieważ boisz się, że zranisz go ponownie. Widzę to, maleństwo. Widzę to w twoich oczach. Wpuść go do swojego serca na nowo, a zobaczysz, że wszystko wróci do normy. Znów będziecie szczęśliwi, a chyba właśnie tego chcesz, prawda?
Długo myślałam nad słowami Jay'a i zrozumiałam, że ma rację. Dzisiaj rano Justin wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że chce ponownej bliskości między nami, jednakże ja nie potrafiłam tego dostrzedz i wciąż wmawiałam sobie, że jestem dla niego zbyt beznadziejna. Czuję się tak nadal, ale Jay jakby otworzył mi oczy i wskazał moje największy błąd, którym nie była zdrada. Jestem po prostu ślepa i przez cały czas widzę to, co chce widzieć. W mojej głowie powstaje wyimaginowany świat, a nie taki, jaki jest rzeczywiście. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero teraz, gdy wszystko potoczyło się tak daleko i zdążyło spieprzyć.
-Myślisz, że Justin naprawdę zdoła wybaczyć mi to wszystko? Oboje doskonale wiemy, że zachowałam się, jak dziwka i nie próbuj nawet zaprzeczać. Zdradziłam go. Tak po prostu, bez wyrzutów sumienia, wskoczyłam do łóżka jego najlepszego przyjaciela.
-Może nie zachowałaś się w porządku, ale przyznaj szczerze. Czy teraz masz wyrzuty sumienia? Czy czujesz się z tym źle?
-Nienawidze się za to. Chciałabym zwyczajnie zniknąć. Jestem totalną idiotką. Justin mnie kocha. Kocha, kurwa, a ja tak go potraktowałam. Zrobiłabym wszystko, aby tylko cofnąć czas. Nie wiesz nawet, jak bardzo żałuję, że wtedy, gdy zobaczyłam, jak całował się z Chanell, nie weszłam do domu i nie wyjaśniłam wszystkiego. Jak zwykle, najpierw robię, a dopiero później myślę. Jak mogłam być tak głupia?
Mówiłam dzisiaj wyjątkowo dużo. Dosłownie, moje usta nie potrafiły się zamknąć i przemilczeć chociaż paru, krótkich chwil. Wyrzucałam z siebie wszystko, ponieważ dzięki temu czułam się lepiej. Chciałam, aby Justin również mógł zwierzyć się komuś tak, jak ja robię to przy Jay'u. Niestety, to właśnie przeze mnie nie może tego zrobić. W pewnym sensie zabrałam mu przyjaciela, który pomimo swojego charakteru zawsze miał czas, aby go wysłuchać i wesprzeć. Nie wyobrażałam sobie, aby Justin, po tym, co się stało, tak po prostu, zwyczajnie, pojechał do Zayna i opowiadał mu o naszych problemach, bezpośrednio związanych z nim samym.
Wiedziałam też, że nie będzie w stanie zaufać mi. Bolało mnie to, jednak sama doprowadziłam do takiej sytuacji. Byłam taka głupia. Przyrzekłam sobie, że więcej nie popełnię tych samych błędów i zanim oskarżę o coś kogokolwiek, przemyślę to trzy razy. Miałam dość bezpodstawnego krzywdzenia innych, a później spoglądania w ich przerażająco smutne i pozbawione błysku oczy. Znienawidziłam życie. Znienawidziłam własne życie.
***
Po cichu weszłam do domu. Bałam się zrobić to głośniej. Bałam się znów stanąć z Justinem twarza w twarz i patrzeć na jego smutną twarz. Rozpłakałabym się ponownie, a nie robiłam tego od ponad pół godziny. I byłam z tego powodu dumna. Czułam jednak, że przekroczenie progu domu zniszczy wszystko, co udało mi sie odbudować przy Jay'u. Może rozczulam się nad sobą i jestem przewrażliwiona, jednak nie udaję kogoś, kim nie jestem. I z tego powodu również czuję się dumna.
-Justin, jesteś? - sama nie wiem, dlaczego zawołałam go w tym momencie. Nie miałam w sobie tyle siły, aby z nim rozmawiać. Nie miałam jednak siły cały czas przebywać z dala od niego. Podświadomie pragnęłam go jedynie zobaczyć. Wystarczyłaby mi krótka chwilka, aby nacieszyć wzrok jego widokiem. Nic więcej.
Weszłam schodami na górę. Drzwi od naszej wspólnej sypialni były uchylone. Justin leżał na łóżku i spał, znów z butelką wódki w ręku. Tym razem jednak ubyło jej zawartości tylko trochę. Zaczęłam bać się o niego. Nie chciałam, aby popadł w nałóg, na dodatek przeze mnie. Tego nie wybaczylabym sobie nigdy w życiu. Dopiero teraz, gdy patrzyłam tak na niego, na jego pozornie niewinną buźkę, zrozumiałam, że przeze mnie zaczął się staczać. To wszystko było moja winą. Jego upadek, smutek i powolne zamykanie się w sobie. Moja wina.
-Nie warto, Justin. - wyszeptałam, kucając obok niego i wyjmując z jego ręki szklaną butelkę, którą następnie odstawiłam na bok. Wiedziałam, że nie mógł mnie teraz usłyszeć i czułam sie z tym całkiem dobrze. Moglam z nim porozmawiać, bez zbędnego smutku. - Nie warto marnować na mnie życia, wiesz? Nie zasługuję na ciebie. Nie chcę, żebyś dłużej musiał być ode mnie zależny. Po prostu nie chcę. Zasługujesz na kogoś lepszego. Na kogoś, kto nie będzie cię krzywdził i sprawiał bólu.
I znów zaczęłam płakać. A tak bardzo starałam się to zatrzymać. Nic mi nie wychodzi, nic nie idzie tak, jakbym tego chciała. Czułam, jakby Bóg nagle przestał mnie kochać. Popycha mnie do złych czynów, których w rzeczywistości wcale nie chcę, a potem robi wszystko, abym nie mogla naprawić swojego życia. Czułam się, jak czarna, zagubiona owca w stadzie. Wszystko stało się nagle tak beznadziejne i pozbawione kolorów. Od kilku dni nie chciałam nawet wstać z łóżka i wręcz zmuszałam się do tego. Chyba naprawdę wpadłam w depresję.
Weszłam do łazienki w sąsiednim pomieszczeniu. Moja kosmetyczka nadal leżała na zewnątrz szafki, a żyletka w środku cholernie kusiła. Czułam, że muszę ukarać siebie za krzywdy, jakie wyrządziłam innym. Nie potrafiłam odepchnąć od siebie czystej potrzeby ponownego okaleczenia własnego ciała. Zdałam sobie sprawę, że prowadzę walkę z samą sobą. Coraz częściej czułam, jakby wewnątrz mnie sprzeczały sie diwe, zupełnie odmienne osobowości. A może nawet duchy, z czego jeden popychał mnie do złego, a drugi do tych dobrych czynów.
Nie myśląc dłużej wyjełam z kosmetyczki żyletkę i od razu przyłożyłam do przedramienia. Miała problem ze znalezieniem na nim wolnego miejsca na kolejne niewypowiedziane słowa w postaci cięć, dlatego zaczęłam tworzyć kreski w poprzek poprzednich.
-To za złamane serduszko Justina. - warknęłam do siebie i, ignorując ból, przejechałam ostrzem po skórze, pokrytej ranami. - A to za złamane serce Zayna.
Znów wpadłam jakby w obłęd. Nie kontrolowałam już siebie, zupełnie tak, jak poprzednim razem. Ostatnio jednak byłam jedynie smutna, a teraz również wściekła na samą siebie. Jeszcze trudniej było mi się zatrzymać, chociaż ręce piekły mnie i szczypały. Właśnie do tego dążyłam. Do bólu, który mógłby zrekompensować krzywdy obu mężczyzn. To chore, że Bóg jeszcze mnie nie zabił. Nie wnoszę do życia niczego pozytywnego. Po co zabieram innym ludziom powietrze?
Nie wiedziałam, czego w tym momencie chciałam, trzymając żyletkę w ręce. Czy jedynie pociąć się, jak poprzednim razem, czy może teraz chciałam się wykrwawić. Na śmierć. Jako ofiara za krzywdy innych. Może wtedy inni poczuliby się lepiej. Jeden problem mniej. Może poczuliby się szczęśliwsi.
-Jazzy, co ty robisz? - wystraszyłam się, gdy grobową ciszę w łazience przerwał wystraszony głos Justina. Mężczyzna chciał zbliżyć się do mnie, lecz ja gwałtownie odsunęłam się w najdalszy kąt pomieszczenia. Miałam nieodparte wrażenie, że zwyczajnie oszalałam. Miałam pozwolić Justinowi ponownie zbliżyć się do mnie, a tymczasem odpycham go i znowu ranię. Kurwa, pytam, co jest ze mną nie tak!?
-Odsuń się ode mnie. Najlepiej wyjdź stąd. - wyjąkałam, chociaż moje drugie oblicze w tym momencie na kolanach błagało Justina, aby został ze mną. Nie radziłam sobie z życiem. Wcale nie chciałam się ciąć. Miewałam tylko przebłyski innej osobowości. Tej gorszej, bardziej zagubionej. Wtedy podporządkowywałam się jej i nawet Justin nie potrafił mnie uspokoić.
-Malutka, błagam cię, przestań. Zostaw to gówno i chodź tutaj do mnie. - Justin posłuchał mnie i nie zblizał się, jednakże nie wyszedł z łazienki. Bał się zostawić mnie samą. I dobrze. Nie chciałam zostawać sama, chociaż ten potwór, siedzący wewnątrz mnie zmuszał mnie do tego.
-Nie, Justin. Muszę się ukarać za to, co ci zrobiłam. Nie wybaczę sobie. Jestem śmieciem, rozumiesz? Nic nie znaczę. Jestem beznadziejna. Do niczego się nie nadaję. Nie chcę, żebyś tracił na mnie swoje cenne życie. Bądź z kimś, kto jest ciebie wart, a nie z taką dziwką, jak ja. Justin, ja nie chcę cię już dłużej ranić. Nie chcę, żeby twoje życie zupełnie straciło sens. Proszę, zostaw mnie i poskładaj wszystko na nowo. Tylko o to cię proszę.
Żegnałam się z nim, to prawda. Chciałam jedynie, aby zaznał szczęścia, czego nie mógł doświadczyć przy mnie. Nie byłam dla niego wystarczająco dobra. Nie bylam wystarczająco dobra dla kogokolwiek. I już nawet nie bolało mnie to. Przyzwyczaiłam się do myśli, że jedynie niszczę wszystko dookoła.
-Jazzy, nie rozumiesz? Tylko przy tobie moje życie ma sens. Tylko przy tobie czuję się szczęśliwy. Tylko dla ciebie żyję. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że pozwolił mi zakochać się w tobie. Każdego dnia dziękuję mu, że moje życie właśnie tak wygląda. Jest idealne, dopóki mam cię przy sobie. Jesteś spełnieniem moich najskrytszych marzeń, Jaz. Kocham cię całym serduchem, zrozum to w końcu, moja kochana idiotko. - teraz już nie zwracał uwagi na moje wcześniejsze słowa. Wyjął z mojej dłoni żyletkę, rzucił ją na podłogę, a potem mocno przyciągnął mnie do siebie. - Jazzy, kurwa, jesteś moim pieprzonym ideałem. I cokolwiek by się nie wydarzyło, nie pozwolę ci odejść. Po prostu nie pozwolę. Jesteś moja. Tylko moja. I nie oddam cię nikomu innemu.
Nie wiedziałam, co mam myśleć w tym momencie. Moje serce jakby odżyło i zaczęło i sto raz szybciej i mocniej. Nie wierzyłam, że byłam objęta ramionami Justina. Nadal nie wierzyłam, chociaż trwało to już kilka dobrych minut. Miałam wrażenie, że śnię, a wszystko dookoła jest jedynie wytworem mojej wyobraźnie. Czymś, o czym podświadomie marzyłam. Jednak to nie był sen. On tutaj był, przy mnie. Dotykał mnie, przytulał i całował. Traktował, jak swoją małą księżniczkę, którą zawsze chciałam być. Spełniał moje marzenia. Jedyne, najsilniejsze marzenia.
-Tak strasznie cię kocham, Justin. - wyszeptałam i dopiero wtedy odważyłam się rzucić mu na szyję. Bałam się, że mogę go przez przypadek udusić, lecz tak bardzo brakowało mi go w ciągu ostatnich dni, że nie potrafiłam się kontrolować.
-Ja ciebie też, słońce. - wystarczyło to krótkie zdanie, wypowiedziane przez jedynego mężczyznę w moim życiu, abym ponownie wybuchnęła chorym, pojebanym płaczem, jednak tym razem spowodowanym szczęściem. Nadmiernym szczęściem.
~*~
Udało mi się dodać rozdział szybko. Cieszycie się?
Końcówkę napisałam specjalnie dla osoby, z nazwą "Karolinaaa", która już od wielu rozdziałów nie mogła doczekać się tego ;D
"-Kocham cię.
-Ja ciebie też."
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962