środa, 29 października 2014

Rozdział 27 - Never let you go...


Zaparkowałem samochód na podjeździe przed domem i odwróciłem się twarzą do Jazzy, która przysypiała na fotelu pasażera. Wyglądała, jak aniołek, z przymkniętymi powiekami i trochę szybszym serduszkiem, które niepokoiła obecna sytuacja.
-Kochanie, czas wstawać. - wyszeptałem jej do ucha i pogładziłem po włosach.
Szatynka zamrugała kilka razy. Nie spała, więc nie była mocno zaspana. Ogarnęło ją po prostu zmęczenie, ze względu na późną porę dnia.

-Co teraz zrobimy? - spytała dziewczyna, kiedy weszliśmy do wnętrza domu, a ja nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć jej w tym momencie. Starałem się udawać dzielnego, lecz rzeczywistości byłem tak samo przestraszony, jak ona. Bałem się, że moja matka będzie próbowała pozbawić mnie praw do opieki nad Jazzy, a tego bym nie przeżył.

-Przygotowywałem się na ten moment od samego początku, kochanie. Wiedziałem, że wkońcu będziemy musieli uciekać. Kupiłem dom, niedaleko naszego miasta, abyśmy w razie potrzeby zawsze mogli wrócić, jednak ze względu na to, że musiałem zdobyć dla nas mieszkanie bardzo szybko i bez zbędnych formalności, było to niesamowicie trudne. Wszyscy chcieli spisywać niepotrzebne umowy i znać szczegóły nagłej przeprowadzki, których nie mogłem zdradzić. W końcu znalazłem pewien stary dom, naprawdę stary. Mogłem przejąć go dosłownie w ciągu paru chwil. Przeprowadzimy się tam już, teraz, odrazu. Nie możemy czekać i ryzykować, że moi rodzice pokrzyżują nasze plany. Za bardzo cię kocham, abym mógł z tym zaczekać.

Jazzy szybko skinęła głową. Była wyraźnie wystraszona. Tak, jak ja, nie wiedziała, co teraz będzie i jak potoczy się nasze dalsze życie. Niepewność była najgorsza.
-I jeszcze jedno. Zaczynając nasze nowe życie, nikt nie może dowiedzieć się, że jesteś moją córeczką, malutka, dobrze? Zaczynamy od nowa, jako para. Tylko para. - bardzo ciężko było mi wypowiedzieć te słowa. Czułem, że zawiodłem, jako ojciec. Miałem wrażenie że w tym momencie straciłem swoją ukochaną córeczkę, która od zawsze była sensem mojego życia.

-A będę mogła jeszcze czasami powiedzieć do ciebie tato? - wyszeptała, a ja czułem, że jej głos się łamał, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Modliłem się, aby jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza, ponieważ to zupełnie załamałaby mnie i miałbym problem, aby pozbierać się na nowo.
-Oczywiście, skarbie. Pamiętasz, co ci mówiłem? Cokolwiek by się nie wydarzyło, ja już zawsze będę twoim ojcem. Po prostu nie możemy powiedzieć o tym ludziom dookoła, lecz nie zmienia to między nami niczego. Pamiętaj o tym, malutka. - bałem się, że przez to wszystko, Jazzy zacznie traktować mnie inaczej. Dzięki naszemu pokrewieństwu, byliśmy znacznie bliżej psychicznie, niż inne pary. Przyjaźniliśmy się i ufaliśmy sobie, a ja oszalałbym, gdyby chociaż jeden wśród wielu elementów uległ zmianie. Tak, jak było, było idealnie.

-Pójdziesz ze mną do piwnicy, żeby przynieść kartony? - spytałem, widząc, jak szatynka nalała sobie szklankę soku i wypiła ją duszkiem. Skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi, prowadzących do piwnicy, jednak nadal nie odezwała się. Bolało mnie jej milczenie, ponieważ wtedy miałem wrażenie, że coś jest między nami nie w porządku.

Razem zeszliśmy po długich schodach do piwnicy. Jazzy zapaliła w pomieszczeniu światło, jednak ja pospiesznie zgasiłem je, zestawiając pokój, oblany mrokiem. Zanim szatynka zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, przyparłem jej drobne ciało do ściany i stanąłem maleńki kroczek przed nią, aby chwilę później złączyć jej wargi ze swoimi. Jak za każdym razem, utworzyły one idealną, przepiękną całość, która dopełniała się i uzupełniała.

-Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło, kochanie. - pogładziłem jej policzki, czekając, aż ona zrobi cokolwiek, co spowoduje szybsze bicie mojego serca.
I zrobiła. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i pokiwała głową, a potem odeszła i chwyciła w dłonie pierwszy z pustych kartonów, wychodząc z piwnicy
A ja znowu byłem szczęśliwy, wiedząc, że wszystko zostało między nami po staremu. Również chwyciłem karton i wyszedłem z pomieszczenia, aby chwilę później zacząć pakować większość rzeczy do pudła.

***

-Wiesz, gdzie jechać, Justin? - Jazzy zaczęła rozglądać się po okolicy, kiedy zatrzymałem się na poboczu jednej z dróg.
-Nie bardzo. - wymamrotałem, również wysiadając z samochodu. Rozłożyłem na masce samochodowej mapę, świecąc w nią latarką. - Dlatego mam zamiar zaraz się dowiedzieć. - potarłem o siebie dłonie i zacząłem przemierzać wzrokiem mapę, pełną przeróżnych dróg i dróżek.

-Wyglądasz niesamowicie pociągająco, kiedy jesteś tak skupiony, Justin. - nim zdążyłem się zorientować, poczułem dłonie Jazzy pod swoją koszulką, które błądziły wzdłuż mojej klatki piersiowej, bardzo wrażliwej na jej dotyk. Zresztą, na dotyk Jazzy była wrażliwa każda część mojego ciała.
-Mam wrażenie, że ktoś tutaj nie chce dotrzeć na miejsce, rozpraszając mnie wszelkimi, możliwymi sposobami. - odwróciłem nas tak, że teraz to Jazzy napierała plecami na maskę, a ja nachylałem się nad nią.
-Chciałam ci tylko uświadomić, że dotarliśmy na miejsce. - zachichotała, kiedy wsunąłem dłoń pod jej kolano i uniosłem je, aby zbliżyć się do niej.
-Czyżbyś teraz nagle chciała odwrócić moją uwagę? - uniosłem jedną brew, lecz dziewczyna nie mogła tego zobaczyć, przez ciemności, panujące dookoła.
-Uwierz, nie chciałabym, ale wolę w ten sposób uczcić naszą przeprowadzkę w domu. Tutaj zwrócimy niepotrzebną uwagę nowych sąsiadów. I mówię poważnie, Justin. Jesteśmy już na miejscu. Spójrz na nazwę ulicy. - gdy zerknąłem w bok zorientowałem się, że rzeczywiście dotarliśmy pod właściwy adres.
-Zapamiętam twoją wzmiankę o świętowaniu. - puściłem do niej oczko i na moment odpuściłem, aby z powrotem wsiąść do samochodu i podjechać pod same drzwi.

Byłem tutaj pierwszy raz. Widziałem ten dom jedynie na zdjęciach. Nie wiedziałem więc, czego mam się spodziewać po wnętrzu oraz okolicy. Miejsce to będzie zupełnym oderwaniem od naszej codzienności, w centrum jednego z największych miast w USA. Tam wszystko dookoła wręcz tętniło życiem, natomiast tutaj panował nienaturalny spokój i cisza, do której będziemy musieli się przyzwyczaić.

-Boże, ten dom jest ogromny. - Jazzy przyłożyła dłoń do ust. Kiedy wysiadłem z samochodu, uczyniłem to samo, również dziwiąc się na widok wielkiego budynku.
-Wiedziałem, że jest duży, ale nie sądziłem, że aż tak. Będziemy mieć przynajmniej więcej miejsca na...
-Na co? - szatynka z założonymi na piersi rękoma spojrzała na mnie, z wyraźnymi iskierkami rozbawienia w oczach.
-Na takie tam... - machnąłem lekceważąco ręką, w duchu natomiast myśląc tylko o jednym.

Cały budynek zbudowany był z drewna i surowego kamienia, co dodawało temu miejscu przerażającego klimatu. Dodatkowo, dom wybudowany był w środku lasu i straszył samym położeniem.
Jazzy przez długi czas wpatrywała się w jego ściany, z wyraźnym przejęciem. Wiedziałem jednak, że pozytywnym. Lubiła zmiany i nowości, dlatego byłem pewien, że szybko przyzwyczaić się do nowej sytuacji.

-Chyba powinienem w ten sposób wnieść cię do nowego domu, co,  skarbie? - wyszeptałem jej do ucha, po czym uniosłem ciało Jazzy tak, jak pan młody pannę młodą. Gdyby tylko było to możliwe, mógłbym poślubić szatynkę choćby teraz. Byłem na to w pełni gotowy, ponieważ kochałem ją prawdziwie i niesamowicie silnie. Dziwiłem się nawet momentami, że byłem zdolny do takich uczuć.

Z Jazzy na rękach, wszedłem przez otwarte drzwi do wnętrza lekko przerażającego domu. Temperatura w środku była niemal taka sama, jak na zewnątrz dlatego, poczułem jak, piętnastolatka zadrżała minimalnie.
-Nie martw się, ja cię rozgrzeję, skarbie. Pójdę jedynie po nasze rzeczy i jestem cały twój.
-Nie sądzisz, że te wszystkie kartony spokojnie mogą zaczekać do jutra? Jestem zachłanna i chciałabym mieć cię dla siebie już teraz. - pomachała kilka razy nóżkami i przejechała opuszkami palców po zaroście na moim podbródku.
-Taka mała, a taka... - zawahałem się, szukając właściwego określenia. Nie znalazłem go jednak, a Jazzy zachichotała, z każdą chwilą zbliżając swoje usta do moich.

-Spójrz, Justin. Tam, za nami, widziałam ładną kanapę. Może moglibyśmy ją wypróbować? Co o tym sądzisz? - kurwa, nie poznawałem jej. Nie poznawałem  własnej córki, chociaż sądziłem, że znam ją lepiej, niż ona, samą siebie.
Nie musiała powtarzać drugi raz. Nie musiałam mnie dodatkowo zachęcać. Nigdy nie musiała i na pewno nie będzie.

W ciągu kilku sekund znalazłem się przy kanapie, na której ostrożnie położyłem piętnastolatkę. Czułem, że z każdym dniem, ja i Jazzy, zbliżamy się do siebie. Jesteśmy jeszcze bliżej z każdą minutą, z każdą godziną, z każdym pocałunkiem i z każdą wspólnie spędzoną nocą.

***Oczami Jazzy***

Wybudzając się z pięknego snu, ziewnęłam cicho i dopiero wtedy otworzyłam oczy. Byłam przyzwyczajona, że każdego ranka budziło mnie silne, uporczywe wręcz, światło słoneczne, dlatego zdziwieniem były dla mnie jedynie pojedyncze promienie, przebijające się przez korony drzew, a potem padające na okno w naszej nowej sypialni.

Mój nastrój był wyjątkowo pozytywny. Mimo że jeszcze wczoraj bałam się i przepełniała mnie niepewność, dzisiaj czułam, że wychodzimy na prostą i nic nie jest w stanie zaburzyć idealnej harmonii w naszym życiu. W końcu zaświeciło nad nami słońce i żadna chmura nie przysłoni go.

-Podobno sny, podczas pierwszej nocy w nowym domu spełniają się, a ja miałem dzisiaj bardzo wyjątkowy sen. - westchnął Justin, dając mi znak, że już nie śpi. Mężczyzna przeciągnął się na łóżku i ziewnął, tak samo, jak ja, od razu po przebudzeniu.
-Opowiadaj. - przeniosłam głowę z poduszki na jego klatkę piersiową. Nie skrępował mnie fakt, że byłam naga. Nie wstydziłam się Justina, nie miałam do tego powodów. Byliśmy razem, kochaliśmy się, dlaczego więc miałabym krępować się przed nim swojego ciała, skoro znał je w najdrobniejszych szczegółach?

-Tylko się nie wystrasz, kochanie. - zaczął, układając ręce pod głową i wlepiając wzrok w sufit, na którym widoczne były bele surowego drewna. - Wszystko zaczęło się w szpitalu. Siedziałem na jednym z krzeseł i czekałem, chociaż z początku nie wiedziałem, na co. Wiem tylko, że czekałem wiele godzin, a wskazówki zegara coraz szybciej zbliżały się do wieczora, aż w końcu usłyszałem płacz. Płacz małego dziecka. Dopiero wtedy dowiedziałem się, dlaczego spędziłem w szpitalu tyle czasu. Czekałem na narodziny dziecka. Swojego dziecka. Naszego dziecka. Z jednej z sal wyszła pielęgniarka, trzymając na rękach zawinietego noworodka. Podeszła do mnie z uśmiechem i powiedziała, że mam synka. Mało brakowało, a popłakałbym się z radości. Wtedy pozwoliła mi wejść do sali, na której leżałaś ty. Byłaś bardzo słaba i zmęczona, ale jednocześnie szczęśliwa, wiedząc, że nasz synek jest zdrowy. Kiedy spojrzałaś na mnie tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami, zobaczyłem w nich łzy szczęścia i radości, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że to dziecko jeszcze bardziej zbliży nas do siebie. Na koniec podniosłaś się i pocałowałaś mnie w czoło. Potem zasnęłaś, a ja obudziłem się, nadal cholernie szczęśliwy, ponieważ wiedziałem, że zaraz po otworzeniu oczu zobaczę osobę, dla której żyję.

Ten idiota, którego kochałam najmocniej na świecie, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak cholernie poruszyły mnie jego słowa. Do tego wręcz stopnia, że nie potrafiłam dłużej leżeć na jego klatce piersiowej i wsłuchiwać się w jego głośno bijące serce. Dlatego zerwałam się z łóżka i pospiesznie założyłam na siebie bieliznę, a potem wybiegłam z sypialni, zostawiając w niej oszołomionego Justina.

Zrobiłam to tylko i wyłącznie po to, aby Justin nie musiał oglądać moich łez, które wypłynęły spod powiek, jak deszcz z rynny, kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. Czym prędzej zbiegłam po schodach na dół i zamknęłam się w łazience, w której na przeciwległej ścianie do drzwi wisiało ogromne lustro, oprawione w pozłacaną ramę. Nie byłam tutaj jeszcze, ponieważ wczoraj, zaraz po przyjeździe, zdążyliśmy z Justinem zwiedzić jedynie kanapę w salonie i łóżko w sypialni. Czasem byliśmy na siebie w takim stopniu napaleni, że zachowywaliśmy się, jakbyśmy nie widzieli się od miesięcy.

Chlipałam cicho, opierając się o starodawną uwymalkę, przytwierdzoną do ściany pod lustrem. Nadal byłam przejęta, lecz nie potrafiłam niczego przemyśleć, ponieważ byłam zbyt rozkojarzona i rozproszona, pomiędzy kilkoma myślami. Z jednej strony chciałam śmiać się, a z drugiej płakać. Moje wahania nastroju były lekko niepokojące i sama zaczęłam interesować się nimi.

-Koteczku, powiedziałem coś nie tak? - gdy poczułam silne ramiona, oplątujące się wokół mojego drobnego ciała, poczułam, że tego było mi trzeba. Mimo że przed chwilą uciekłam od Justina i chciałam pobyć trochę w samotności, gdy tylko mnie dotknął, przekonałam się, że to jego pragnę najbardziej.
-Oczywiście, że nie, Justin. Jestem po prostu bardziej wrażliwa, niż dotychczas i wzruszyło mnie to, co powiedziałeś. - odwróciłam się przodem do niego, jednak tak, aby jego ramiona w dalszym ciągu obejmowały mnie, a ciało stykało się z moim. - Jednak wiem też, że twój sen nie może się spełnić i przez to czuję, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra. - posmutniałam, spuszczając głowę i wbijając wzrok w drewnianą podłogę. Wiedziałam, że Justin zacznie zaprzeczać i zarzekać się, że jestem dla niego najwspanialsza, jednak ja czułam, że zawiodłam, mimo że nie mogłam tego zmienić, ponieważ to przeznaczenie splątało nas ze sobą.

-Zabraniam ci tak mówić, słyszysz? Zabraniam, Jazzy. Jesteś dla mnie ideałem i nigdy nie waż się chociażby pomyśleć inaczej. A co do mojego snu, nie wiesz, czy pewnego razu nie okaże się prawdą, kochanie. Życie bywa nieprzewidywalne, poza tym, gumki też. Czasem pękają w najmniej odpowiednich momentach. - mimowolnie zachichotałam cicho. On zawsze wiedział, jak mnie rozbawać i nawet w poważnych sytuacjach znalazł pretekst, aby wywołać uśmiech.

-Ty naprawdę chcesz mieć jeszcze dzieci. - przyłożyłam jedną dłoń do ust, podczas kiedy drugą oplątałam jego szyję. Justin nie odpowiedział, tylko uśmiechał się do mnie delikatnie. Był to dla mnie znak, abym sama odpowiedziała sobie na pytanie, chociaż odpowiedź była już oczywista. - Justin, ja... Nie wiedziałam, nigdy, nawet zanim zaczęliśmy być razem, nie pomyślałabym, że chcesz mieć jeszcze dzieci. Nie powiedziałeś mi o tym, a ja niczego nie zauważyłam.
-W pewnym sensie ukrywałem to, więc nic dziwnego, że nie zauważyłaś. - cały czas uśmiechał się do mnie, a ja poczułam się źle.
-Justin, wiesz, że ja nie mogę dać ci tego, czego chcesz? Nie możemy mieć dzieci, chociaż chciałabym tego tak samo, jak ty. Nie mogę dać ci dziecka, Justin.
-Ja uważam inaczej, skarbie. - nadal uśmiechał się w ten sam, wspaniały sposób, bezproblemowy i piękny, podczas kiedy ja byłam bliska płaczu, z powodu bezradności. Chciałam być dla szatyna najlepszą dziewczyną, jaką mógłby mieć, lecz wiedziałam, że przez nasze pokrewieństwo nie mogłam.

-I co powiedziałbyś swoim dzieciom? Że jesteś ich ojcem i jednocześnie dziadkiem? A ich matka jest również ich siostrą? Przecież wiesz, że to niemożliwe.
-Dla mnie możliwe, kochanie. Oczywiście, nie mówię teraz, kiedy jesteś tak młodziutka, ale w przyszłości. Kocham cię i tylko to liczy się dla mnie. Tak samo kochałbym nasze dzieci, malutka.

Trudno było mi odpowiedzieć cokolwiek. Jego słowa były dla mnie ogromnym dowodem miłości. Nie przypuszczałam, że uczucia Justina względem mnie są tak silne. Jednocześnie poczułam, że to, o czym mówił, może stać się realne. Zaczęłam w to wierzyć, a nawet myśleć o tym w sposób racjonalny. Chociaż wiedziałam, że to niebezpieczne, nawet bardzo, przestałam myśleć nad zagrożeniami, jakby nagle zniknęły.

-Jesteś ideałem, wiesz? - szepnęłam, stając na palcach i wtulając się w jego szyję. - Nie mogłam wymarzyć sobie wspanialszej drugiej połówki. Kocham cię.
-A czy będziesz mówić tak samo, kiedy powiem ci, że musisz chodzić do szkoły i zaczynasz od dzisiaj? - gwałtownie odsunęłam się od niego i przybrałam poważny wyraz twarzy.
-Żartujesz sobie ze mnie? - wyrzuciłam z siebie szybko, na jednym tchu i w dalszym ciągu wpatrywałam się w Justina, jakby był niespełna rozumu.
-Nie śmiałbym żartować z ciebie, maleńka. - zachichotał, widząc, jak z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej poddenerwowana.
-Błagam cię, Justin. Chyba nie mówisz poważnie. Ja nie chcę. Naprawdę. Wolę zostać z tobą, kochanie. Chcę spędzić z tobą cały dzień, potem całą noc i znów cały dzień i znów całą noc i...
-Skarbie, zatrzymaj się choć na chwilę, bo nie dam rady. Mam już swoje lata. - zachichotał, powstrzymując mnie, gdy zaczęłam coraz bardziej zbliżać się do niego.
-Odpychasz mnie? - zrobiłam minę niewiniątka, po raz kolejny podchodząc do szatyna. Mężczyzna ze śmiechem cofał się, aż w końcu uderzył plecami i ścianę, a ja mogłam zaatakować jego usta z pasją i porządaniem.

-Jazzy, proszę. - wyjęczał, jakby chciał to przerwać, lecz jednocześnie jego dłonie objęły moje pośladki.
Zaprzeczał samemu sobie.
-Rozumiem, że zamiast iść do szkoły, wolisz, żebym posuwał cię przez cały dzień, tak? - oderwał się w końcu ode mnie, a ja ochoczo pokiwałam głową, jak małe dziecko na widok lizaka, bądź wymarzonej zabawki. - Jesteś bardziej szalona, niż sądziłem. - zaśmiał się, po czym złożył pocałunek wśród moich włosów i wyszedł, zostawiając mnie w środku samą.
Samą, rozumiecie!?

-Halo, jestem napalona, gdzie idziesz!? - krzyknęłam, wybiegając za Justinem. Podejrzewałam, że, jak każdego ranka, udał się do kuchni, jednak nie wiedziałam, gdzie ów pomieszczenie się znajduje. Dopiero kiedy usłyszałam odgłos uderzanych o siebie talerzy, obrałam punkt, do którego musiałam dotrzeć, aby w dalszym ciągu uwodzić Justina i tym sposobem oddalić moją wizytę w szkole.

-Justin, koteczku, gdzie się ukryłeś? - zaćwierkałam, przechodząc z gracją przez próg kuchni. - Oh, tutaj jesteś. Stęskniłam się za tobą, wiesz? - umyślnie przeciągnęłam ostatni wyraz. Grałam w tej chwili słodką idiotkę, przymilając się do niego, ponieważ kiedy tylko znalazłam się wystarczająco blisko mężczyzny, przejechałam dłońmi po jego nagich plecach i zaczęłam masować jego spięte barki.
-W tym momencie nic na mnie nie zadziała, kotku. Nie masz nawet co próbować. Lepiej w tym czasie zacznij przygotowywać się do szkoły. - odparł bez emocji i zaczął przygotowywać dla mnie śniadanie, uznając ten temat za zakończony, a moje zdanie za przegrane.

***

Byłam na Justina obrażona. Po prostu obrażona. Owszem, nadal jest moim ojcem, ale do cholery, co w niego wstąpiło, że już dziś kazał mi iść do nowej szkoły? Jeden dzień nie zbawił jeszcze nikogo. Miałam wrażenie, że zrobił mi to na złość, chciaż nie wiem, jaki miałby w tym cel. Tym bardziej wkurzył mnie swoim zachowaniem. Po raz pierwszy zachował się, jak normalny, surowy ojciec, którego nigdy nie chciałam mieć.

-Pamiętaj, że teraz nazywasz się Jazzy Grande, tak? - nie odpowiedziałam. Jak już mówiłam, byłam wkurzona na Justina i zamierzałam to przemilczeć. - Jesteś już tutaj zapisana, więc nauczyciele wiedzą, że przyjdziesz. - nadal nie odezwałam sie ani słowem.
Uznając, że mężczyzna nie ma już nic do przekazania, wysiadłam z samochodu, zaparkowanego przed budynkiem szkoły.
-Kurwa, Jaz, co ci jest? Może byś się chociaż odezwała!? - słysząc, że Justin również wysiadł i zaczął iść za mną, przyspieszyłam.

Wiem, że powód, przez który obraziłam się na mężczyznę był głupotą, jednak mnie uraził. Skoro ma zamiar zachowywać się, jak normalny ojciec, po jaką cholerę rozkochał mnie w sobie. Owszem, chciałam mieć tatę, lecz nie takiego. Nigdy taki nie był. Dlaczego więc nagle się zmienił? Stał się moim facetem i nie zamierzam tolerować jego rozkazów względem mnie.

Z niechęcią weszłam do budynku szkolnego, gdzie wzrok wszystkich wścibskich i zbyt ciekawskich ludzi wylądował na mnie. Dodatkowo, jeszcze większe zainteresowanie wywołał Justin, który wszedł do szkoły zaraz po mnie.
-Przestań obrażać się na mnie, Jaz. Co się stało? Wyjaśnisz w końcu, czy dalej będziesz zachowywać się, jak rozkapryszona księżniczka?

Wbiłam wzrok w buty i nie zamierzałam go podnieść, podczas kiedy moje plecy opierały się o ścianę, a Justin stał krok przede mną i czekał na wyjaśnienia. Dalej nie zamierzałam z nim rozmawiać. Może gdy trochę pomilczę, Justin zrozumie, że teraz nie może mi rozkazywać, ponieważ w znacznej części zmienił rolę, pełnioną w moim życiu.

Nie chcąc dłużej stać bez celu w jednym miejscu, wyminęłam go i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu klas. Oczywiście, chciałam odwrócić się z powrotem w stronę Justina i powiedzieć, że przeszła mi złość na niego, jednak byłam zbyt uparta, aby to zrobić. Mój charakter nie pozwalał mi na to.

-Hej, ty jesteś Jazzy, ta nowa? - z początku nie skojarzyłam, że ktoś zwrócił się do mnie.
-Chyba tak. - odwróciłam się, aby ujrzeć przed sobą dziewczynę, może trochę starszą ode mnie. Mogła mieć siedemnaście lat. Jej długie, blond włosy układały się w lekkie fale. Figury mogłaby pozazdrościć jej niejedna modelka, a urody każda kobieta.
-Jestem Chanell. Pozwól, że oprowadzę cię po szkole. - uśmiechnęła się do mnie życzliwie, co odwzajemniłam. Cieszyłam się, że nawiązałam nowe znajomości już pierwszego dnia w nowej szkole.

Jednak wtedy Chanell odwróciła się, zerkając w miejsce, w którym w dalszym ciągu stał Justin. Patrzyła na niego w skupieniu przez dobre kilka chwil, przygryzając przy tym dolną wargę i uśmiechając się lekko.
-To twój facet? - spytała w końcu, nie odrywając wzroku od szatyna.
-Jest boski, co? - chociaż chciałam, tak samo, jak ona, odwrócić się i ślinić na widok mężczyzny, nie mogłam, ponieważ w dalszym ciągu byłam na niego obrażona i nie przeszła mi jeszcze złość.
-Oh, tak. Zajebiście boski... - wymamrotała, a na jej ustach pojawił się delikatny, łobuzerski uśmiech, przez który już teraz wiedziałam, że będę miała rywalkę...

~*~

Witam z nowym rozdziałem po sporej przerwie. Jak wrażenia? :)

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

środa, 22 października 2014

Rozdział 26 - But the truth is the only appropriate solution...

Kolejny rozdział pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu, z powodu mojego wyjazdu :)

***Oczami Jazzy***

Nie byłam w stanie wykrzesić z siebie choćby najcichszego dźwięku, ponieważ szok przejął kontrolę nad moim ciałem i umysłem. Wpatrywałam się z szokiem, wymalowanym na twarzy, w babcię, która z jeszcze większym szokiem patrzyła na mnie i na Justina. Zaczęłam szukać w głowie jakiejkolwiek wiarygodnej bajeczki, jaką moglibyśmy przedstawić mamie Justina, lecz oszukiwałam w tym momencie samą siebie. Doskonale wiedziałam, że musimy powiedzieć jej prawdę, bo żadne kłamstwo nie będzie na tyle silne, aby zakryć "zbrodnię", którą staramy się ukrywać.

-Nie wierzę w to... - wyszeptała Pattie, przykładając dłoń do ust. Była wstrząśnięta, a jej ciało minimalnie drżało. - Nie uwierzę, że mój syn uprawia seks ze swoją córką... - dodała, ledwo słyszalnie, a potem powieki zaczęły przysłaniać jej oczy, aż w końcu zamknęła je, tracąc przytomność.

-Mamo! - krzyknął Justin, podbiegając do kobiety. W ostatniej chwili złapał ją i położył na łóżku. Ja natomiast nadal stałam w drzwiach łazienki, nie potrafiąc się poruszyć. Zaczęłam nawet płakać, chociaż nie wiedziałam, z jakiego powodu. Czy to w trosce o babcię, czy może przez niepewność, dotyczącą naszego związku. W końcu teraz, kiedy wszystko wyjdzie na jaw, na pewno będą chciali nas rozdzielić, nie biorąc pod uwagę naszych uczuć.

W dalszym ciągu stałam w tym samym miejscu, podczas kiedy Justin zdążył zadzwonić już po karetkę. Zaczął pospiesznie zakładać na siebie ubrania i dopiero kiedy wciągnął przez głowę koszulkę zorientował się, że nie poruszyłam się nawet o centymetr, dalej okryta jedynie ręcznikiem.

-Skarbie, obiecuję ci, że cokolwiek by się nie stało, my już zawsze będziemy razem. Nikt nie zdoła nas rozdzielić. Przyrzekam ci to. - Justin patrzył prosto w moje oczy, aby przekonać mnie do swoich słow. A ja tak cholernie chciałam mu wierzyć, lecz jednocześnie bałam się, że coś pójdzie nie tak, że stracę go, i jako faceta, i jako ojca.
-Obiecujesz, Justin? - wychlipałam, wtulając się w jego ciepłe ciało, zapewniające mi bezgraniczne bezpieczeństwo.
-Tak, kochanie, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w swoim życiu. Obiecuję, że będę o ciebie walczył do samego końca.

Jego słowa mimo wszystko uspokoiły mnie trochę. Wiedząc, jak bardzo mnie kocha i jak mu na mnie zależy, nie musiałam się obawiać, że zostawi mnie przy pierwszej, nadarzajacej się okazji. W ciągu tego krótkiego czasu, Justin naprawdę wydoroślał. Stał się poważniejszy, dojrzalszy i rozsądnie patrzył w przyszłość. Widziałam, że chciał zapewnić mi wszystko, co najlepsze, już nie jak córce, a jak dziewczynie, którą kochał i którą chciał należycie się opiekować.

Szybko ubrałam się w jeansy, leżące na fotelu, w sypialni Justina, i dołożyłam do tego jedną z jego mniejszych koszulek, którą następnie włożyłam w dopasowane spodnie. Wiedziałam, że w każdej chwili pod nasz dom może podjechać pogotowie. Moje przypuszczenia jedynie potwierdził odgłos syren, a potem szybkie kroki na schodach. Trzech mężczyzn wpadło do pokoju, nie patrząc nawet na mnie. Od razu zajęli się udzielaniem pomocy babci. Położyli ją na noszach, a upewniając się, że jej życiu, ani zdrowiu, nie zagraża żadne poważniejsze niebezpieczeństwo, wynieśli ją z pokoju.

Podążyłam za nimi i również zeszłam na dół, gdzie moje spojrzenie zderzyło się z troską w oczach Justina. Mężczyzna był teraz bardzo zagubiony i wyjątkowo potrzebował mojego wsparcia i zwykłej bliskości, która zapewniłaby go, że warto walczyć i starać się o to, co pozornie może wydawać się przegrane.

Podeszłam więc do niego i złapałam dużą dłoń szatyna swoimi obiema. Nie zastanawiałam się, co mogą pomyśleć ratownicy medyczni. Nie zastanawiałam się nad niczym. Kiedy tylko widziałam smutek u Justina, byłam w stanie zrobić wszystko, aby pozbyć się go i sprawić, że na jego ustach choć przez parę chwil pojawi się uśmiech. To było moim celem w życiu. Chciałam tylko, aby mężczyzna był szczęśliwy. Chciałam tego, jak niczego innego, ponieważ właśnie w ten sposób go kochałam. Tak, jak nikogo wcześniej.

-Babci nic nie będzie, prawda? - spytałam z przejęciem, gdy wsiedliśmy do samochodu Justina, a on odpalił sielnik i wjechał na drogę.
-Mam nadzieję, że nie, skarbie. Prawdopodobnie doznała po prostu silnego szoku, dlatego zemdlała. Jestem pewien, że szybko postawią ją z powrotem na nogi. - widziałam, jak dużo kosztowało go podnoszenie na duchu zarowno mnie, jak i samego siebie, dlatego również chciałam w jakikolwiek, chociaż najdrobniejszy sposób, pomóc mu w tej sytuacji.

-Justin, ona tego nie zaakceptuje, prawda? Nie będzie chciała nawet nas wysłuchać. - szepnęłam ze smutkiem i spuściłam głowę, podążając wzrokiem za dłonią mężczyzny, przebiegającą w dół i w górę mojego uda.
-Powiem ci szczerze, Jazzy, że ani odrobinę nie interesuje mnie już jej zdanie. Wiem, czego chcę w życiu i wiem również, z kim chcę przez to życie kroczyć. Mam zamiar powiedzieć o wszystkim rodzicom. Jeśli to zrozumieją, oznaczać to będzie, że znaczę dla nich cokolwiek. Jeśli jednak nie będą starali się nawet zaakceptować, w końcu wyjdzie na jaw, że tak naprawdę nigdy mnie nie kochali. Będę miał okazję poznać prawdę. I powiem ci również, że cholernie cieszę się, że moja matka znalazła się wtedy, w mojej sypialni. Nie chcę ukrywać tego, co do ciebie czuję, a już na pewno nie chcę tego robić przed rodzicami.

-To kochane, co mówisz, Justin. - szepnęłam, gładząc opuszkami palców jego dłoń. - Ale czy naprawdę będziesz w stanie o wszystkim im powiedzieć?
-Kochanie, znasz mnie. Wiesz, że zawsze mówię to, co myślę. Nie boję się wyznać im tego prosto w twarz. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale nie sądziłem, że tak szybko. - wziął głęboki oddech, po czym zatrzymał się na światłach, zaraz za karetką, jadącą na sygnale.

Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem. Z każdym, kolejnym dniem, znajdowałam coraz więcej dowodów na to, ile znaczę dla Justina i jak bardzo mnie kocha. Czułam się wspaniale, naprawdę wspaniale. Pierwszy raz w życiu czułam, że jestem dla kogoś ważna w ten jeden, wyjątkowy sposób. Pierwszy raz byłam zakochana i wcześniej to uczucie było dla mnie obce. Teraz jednak zaczęło rozświetlać każdy mój dzień. Każdy, spędzony z Justinem.

-Nie martw się już. Brakuje mi twojego słodkiego uśmiechu, skarbie. -  zachichotał, sprawiając, że i ja rozweseliłam się.
To szalone i wręcz nienormalne, jak bardzo kochałam tego człowieka, lecz jednocześnie piękne i wspaniałe. On pokazał mi to, czego chciałam i podświadomie szukałam już od dawna.
-Tylko dla ciebie, Justin. Wiedz, że robię to tylko i wyłącznie dla ciebie.

Po kilku minutach dotarliśmy pod szpital. Karetka zatrzymała się na specjalnym podjeździe przed budynkiem, natomiast szatyn zaparkował na parkingu. Widziałam z pewnej odległości, jak transportują babcię na noszach do wnętrza. Zauważyłam również, że była już przytomna, ponieważ unosiła lekko swoje ciało i rozglądała się dookoła.

Poczułam w brzuchu mało przyjemny uścisk, podobny do tremy przed publicznym wystąpieniem, jednakże wiele razy silniejszy. Denerwowałam się okropnie, wiedząc, że za parę chwil, jeśli tylko wpuszczą nas na salę, na której położą babcię, będziemy musieli przyznać się jej do wszystkiego. Nie potrafiłam nawet tworzyć domysłów, w jaki sposób matka Justina zareaguje na wiadomość o naszym związku i miłości.  Wiedziałam jednak, że nawet jeśli mnie znienawidzi, nawet jeśli znienawidzi mnie cały świat, to Justin w moim życiu już zawsze będzie na pierwszym miejscu.

-Dobry wieczór. - mruknął Justin, kiedy podeszliśmy do rejestracji, za którą stała młoda pielęgniarka, o długich, blond włosach, a także długich, smukłych nogach, które w niewielkiej części zasłaniała jedynie krótka, biała spódniczka. Może to głupie, biorąc pod uwagę obecną sytuację, ale nie potrafiłam powstrzymać ukradkowego spojrzenia, rzuconego w stronę Justina. Chciałam zobaczyć, jak zareagował na widok seksownej pielęgniarki.
On jednak zdziwił mnie, bardzo pozytywnie. Nawet nie spojrzał na nią w ten sposób. Podczas kiedy my obie zajęte byłyśmy wpatrywaniem się w mężczyznę, on w tym czasie zaczął przeglądać księgę przyjęć, którą zabrał od kobiety.

Najwidoczniej szybko znalazł to, czego szukał, ponieważ poczułam lekkie szarpnięcie za rękę, a potem zostałam pociągnięta w stronę pierwszej z dużych sal, na którą przyjmują osoby w pierwszej kolejności, a dopiero później przenoszą je na poszczególne, małe sale, na których pacjenci dochodzę do siebie i powracają do pełni zdrowia.

Widziałam, że Justin denerwował się tak, jak ja, chociaż starał się nie pokazywać tego. Przed wejściem do pomieszczenia wziął głęboki oddech i ostatni raz pocałował mnie w czoło. Zapewnił mnie tym gestem, po raz kolejny, że cokolwiek by się nie wydarzyło, on zawsze przy mnie będzie, dlatego kiedy przekroczyliśmy próg pomieszczenia, nie bałam się już tak bardzo. To, co dla mnie najważniejsze, mam przy sobie, i nie stracę tego. Cała reszta jest jedynie otoczką i dopełnieniem mojego życia.

-Cześć, mamo. - wychrypiał szatyn, kiedy podeszliśmy do łóżka, na którym leżała Pattie. Mężczyzna nie patrzył w jej oczy, natomiast ona wypalała spojrzeniem dziurę w jego twarzy.
-Nic nie mów. Za chwilę przyjedzie tutaj twój ojciec. Dopiero wtedy wszystko wytłumaczysz. - powiedziała tak suchym i pozbawionym emocji głosem, że przywoływał na myśl szept. Nie mogłam więc stwierdzić, co odczuwa w środku. Nie mogłam określić niczego.

Mężczyzna nic nie odpowiedział. Nie chcąc przebywać w jednym pomieszczeniu z matką, na dodatek w tak krępującej ciszy, chwycił mnie za rękę i pociągnął do wyjścia z sali. Usiedliśmy razem na krzesłach, blisko wejścia do szpitala, aby nie przegapić przybycia dziadka. Wiedziałam, że rozmowa przy nim będzie jeszcze bardziej krępująca. W końcu, jest facetem, który równie dobrze mógłby być moim ojcem. Przy babci będę się krępować, a co dopiero przy dziadku. Nie wyobrażam sobie wypowiedzieć w jego obecności choćby jednego zdania, zwiazanego z seksem. Nie pomogę więc Justinowi, kiedy będzie tłumaczyć wszystko rodzicom. Źle się z tym czułam. Nie chciałam zostawiać go samego, lecz stres był zbyt silny i wygrywał z chęcią pomocy mu.

-Justin, co wy tu robicie? - dopiero kiedy usłyszałam za sobą głos dziadka, zrozumiałam, że właśnie nadszedł czas wypowiedzenia prawdy. Dla nich może bolesnej, natomiast dla nas pięknej.
-Musimy porozmawiać. - wychrypiał Justin, a potem wstał i wskazał drzwi od sali, na której leżała Pattie.
Ojciec spojrzał na swojego syna, a potem na mnie, nie wiedząc, co myśleć o zaistniałej sytuacji, aż w końcu, gdy chciał się odezwać, do szpitala wpadł Jaxon. Moje usta rozchyliły się w lekkim szoku. Jego nie chciałam tutaj najbardziej, a on, jak na złość, musiał zjawić się w szpitalu.

-Co z mamą? Co się w ogóle stało? - spytał szybko swojego ojca, mnie i Justina traktując, jak powietrze. Stanął tyłem do nas i nie obdarzył nas ani jednym, przelotnym spojrzeniem. Cholernie denerwowała mnie jego postawa, zwłaszcza, że jeszcze do niedawna był dla mnie, jak brat.
-Jeszcze nic nie wiem, za to Justin i Jazzy chcą nam coś powiedzieć. -  dopiero wtedy blondyn spojrzał na nas, w lekkim szoku. Jego oczy rozszerzyły się, jakby nie dowierzał słowom ojca.
-Was pojebało? Macie zamiar powiedzieć im o wszystkim? - kiedy jego szok odrobinę osłabł, chciałam odpowiedzieć, jednakże wtedy ponownie zostałam pociągnięta w stronę sali przyjęć.

-Kochanie, jak się czujesz, co się stało? - gdy znaleźliśmy się wewnątrz pomieszczenia, dziadek od razu podszedł do łóżka babci. Wzruszyło mnie to, w jaki sposób zwracał się do niej. Mimo że mieli po czterdzieści parę lat, nadal kochali się w ten sam sposób, co w młodzieńczych latach.
Miałam ogromną nadzieję, że ja i Justin będziemy tacy sami i, pomimo upływu czasu, nasza miłość nie osłabnie, a jedynie nabierze rozpędu.

Obawiałam się jednak temperamentu i charakteru Justina. Praktycznie, byłam jego pierwszą dziewczyną, którą kochał i z którą chciał być. Nie wiedziałam przez to, czy nie będzie mnie zdradzał. Mimo iż zapewniał mnie, że nigdy tego nie zrobi, nie mogłam wierzyć mu w całości. Sam nie wiedział, czy będzie w stanie dochować wierności, więc nie mógł mi tego obiecać.

-Czuję się dobrze. Zasłabłam tylko chwilowo, przez to, co zobaczyłam i co usłyszałam. - matka Justina przełknęła głośno ślinę, patrząc prosto na nas. Odniosłam wrażenie, że kobieta bała się nas obojga, przez sytuację, której świadkiem była.
-Pattie, o czym ty mówisz? Nic z tego nie rozumiem. 

Wymieniliśmy z Justinem znaczące i skrępowane spojrzenia. Dziadkowie wyraźnie czekali, aby któreś z nas w końcu zaczęło mówić, lecz nam jakby odebrało mowę. Zamilkliśmy i nie potrafiliśmy wydobyć z siebie choćby jednego, najcichszego dźwięku.

-Skończcie wreszcie tę szopkę! - Jaxon nie wytrzymał napięcia w powietrzu i podniósł w końcu głos. - Wasz syn posuwa własną córkę! To się, kurwa, stało!
Z jednej strony, nie tak miały wyglądać nasze wytłumaczenia, natomiast z drugiej, cieszyłam się, że najgorsze mamy już za sobą i przyszedł czas na tę romantyczną część.

Rodzice Justina popatrzyli na nas, zszokowani, chociaż twarz babci bardziej wyrażała złość, gdyż ona dowiedziała się o naszych bliskich relacjach już godzinę temu. Natomiast dziadek wyglądał tak, jakby zaraz miał dostać zawału. Całe szczęście, znajdowaliśmy się w szpitalu i w razie konieczności lekarze będą mogli udzielić mu pomocy.

-Jaxon ma rację, ale powiedział to, nie wyjaśniając niczego. Natomiast w rzeczywistości wygląda to inaczej. Zakochałem się w Jazzy, a ona zakochała się we mnie. Jesteśmy razem, kochamy się, sypiamy ze sobą. Tak, to prawda. Uprawiam seks ze swoją córką i nie mam z tego powodu nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. - zakończył, obejmując mnie od tyłu w pasie.
Co było dla mnie szokiem, ani na moment nie oderwał wzroku od twarzy rodziców. Nie bał się ich spojrzenia, a to jedynie pokazało mi, jak ogromną miłością mnie darzył.

-Boże... - szepnęła kobieta, przykładając obie dłonie do ust. - To musi być sen. To nie może być prawda. Błagam, powiedzcie, że to chory żart.
-Nie, mamo. - odparł sztywno Justin. - Kocham ją najmocniej na świecie. Jestem w niej zakochany, tak, jak jeszcze nikt nie był w nikim. Chcę być z Jazzy mimo wszystko. W dupie mam to, co o mnie sądzicie. Ja nie zamierzam z niej zrezygnować. - każdą chwilą coraz bardziej zadziwiał mnie stanowczością w swoim głosie. Jednocześnie mówił tak pięknie, że w moich oczach zaczęły tańczyć łzy i tylko siłą silnej woli powstrzymywałam je przed wydostaniem się spod powiek.

-Pamiętasz, mamo, co powiedziałaś do mnie, kiedy miałem dwadzieścia lat? Ja pamiętam to doskonale, z dokładnością do każdego słowa. - westchnął, przebiegając palcami wśród swoich gęstych, brązowych włosów. - Powiedziałaś wtedy, że marzysz o tym, abym kiedyś prawdziwie zakochał się. Abym znalazł dziewczynę, z którą będę chciał spędzić całe swoje życie. Z którą będę chciał się kochać. Nie pieprzyć, tylko kochać. Dla której będę w stanie poświęcić wszystko. Po prostu, abym odnalazł tę jedyną. - poczułam, jak usta Justina złożyły delikatny pocałunek na mojej głowie. - Znalazłem ją. - wtedy nie potrafiłam już powstrzymać łez i po prostu rozpłakałam się, wtulając w jego ciało. 
-Dziękuję. - wyszeptałam tak cicho, aby tylko i wyłącznie on mógł mnie usłyszeć. - Kocham cię.

Podświadomie miałam również nadzieję, że nasza wymiana uczuć zmiękczy serca rodziców Justina, a także Jaxona. Wierzyłam, że nie będą chcieli nas rozdzielić. Modliłam się o to. Bez Justina nie istniałam, umierałam. Bez mojego ukochanego byłam nikim. On mnie dopełniał i tylko razem stanowiliśmy idealną całość.

-W mojej rodzinie nie będzie takich niedorzeczności. - zacisnęłam mocno powieki, gdy do moich uszu dotarł surowy głos ojca Justina.
-Tato, nie rozumiesz, że my się kochamy? Nie oczekujemy, żebyście to rozumieli. Chcemy tylko abyście zaakceptowali. Nic więcej.
-To jest twoja córka, Justin! Jak możesz w ogóle ją dotykać!? Jak możesz z nią współżyć!? Na dodatek, Jazzy ma jedynie piętnaście lat! Ona jest jeszcze dzieckiem!
-Dla nas nie liczy się mój wiek, tylko to, co do siebie czujemy. - wyszeptałam, również zdobywając się na odwagę, aby spojrzeć im w oczy. - Jesteśmy szczęśliwi, teraz, razem. Błagam was, nie niszczcie tego.

Dziadek, wraz z babcią, jeszcze przez parę chwil wpatrywali się w nas. Ich spojrzenia były surowe. Nie zmienili swojego zdania, łamiąc mi tym samym serce. Nie chcieliśmy od nich wiele. Pragnęliśmy jedynie, aby postarali się zaakceptować nasz związek. Nie mogli zrozumieć, że nasza wzajemna miłość, to w rzeczywistości sens naszego życia?

-Nie rozumiem, jak możecie robić coś tak okropnego. To chore, niedorzeczne i po prostu zboczone.
-Co jest chore!? - nie dziwiłam się Justinowi, że w końcu nie wytrzymał i podniósł głos. - Co jest niedorzeczne!? To, że się kochamy!? To, że darzymy się tak ogromną miłością!? To według was jest okropne!? - oprócz tego, że mężczyzna był wściekły, słyszałam również smutek w jego głosie. Było mu przykro, że jego najbliżsi nie potrafili go zrozumieć

Wtedy jednak, dziadek i babcia wymienili między sobą znaczące, lecz inne, niż poprzednie, spojrzenia. Zaniepokoili mnie tym. Nie wiedziałam, do czego zmierzają, jednakże nabrałam obaw.
-Ne wiem, Justin, jak mam określić to, jak okropnym człowiekiem jesteś. Doskonale widzimy, jak bardzo przerażona jest Jazzy i teraz mamy już pewność, że zmuszasz ją do seksu, a teraz każesz kłamać. - moja szczęka momentalnie uderzyła o ziemię. Byłam wstrząśnięta ich słowami. Nie mogłam uwierzyć, że pomyśleli w ogóle o Justinie w ten sposób.  Zarzucali mu, że mnie gwałci. Naprawdę to zasugerowali, mimo iż widzieli, jak szczęśliwa byłam w jego silnych ramionach.
Dlaczego nie wierzyli w naszą miłość i szczęście? Dlaczego wszystko musi odwracać się przeciwko nam?

-Chodź do mnie, Jazzy. Nie bój się. On już nigdy nie zrobi ci krzywdy. - babcia wyciągnęła w moją stronę rękę, a ja, zamiast zbliżyć się do niej, zrobiłam krok w tył, aby Justin ponownie mógł oplątać ramiona wokół mojej talii.
-Kocham go najmocniej na świecie. Chcę z nim być i chcę z nim sypiać. Jest moim ideałem. Czego wy nadal nie rozumiecie? - nagle przybyło mi pewności siebie. W końcu, wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. - Justin do niczego mnie nie zmusza. Ja sama tego chcę. Sama zaproponowałam mu nasz pierwszy raz i, jeśli chcecie wiedzieć, było mi cudownie. To chore, jakie jeszcze bajeczki wymyślicie, aby tylko odsunąć go ode mnie. My już zawsze będziemy razem, czy wam się to podoba, czy nie.

Zauważyłam na twarzy Justina mały uśmieszek. Zawsze reagował tak, gdy zaczynałam temat o nocach, które spędziliśmy razem. Zawsze podśmiewał się pod nosem, a potem sam rzucał jakiś komentarz, jednak teraz powstrzymał się od tego, aby dodatkowo nie zaogniać i tak napiętej już sytuacji.

-Kiedy tylko stąd wyjdę, od razu zgłaszam sprawę na policję. - gwałtownie odwróciłam się przodem do Pattie i chciałam jej przerwać, zareagować w jakikolwiek sposób, lecz ona skutecznie zamknęła moje usta gestem dłoni. - Justin, jest twoim ojcem, a związek, pomiędzy osobami tak blisko spokrewnionymi, jest kaziroctwem, dlatego mamy zamiar zrobić z tym porządek. Justina zamknął w więzieniu za współżycie z własną córką, natomiast ty, Jazzy, zamieszkasz z nami. Ktoś powinien cię w końcu porządnie wychować, bo jak na razie, nie chcę nawet komentować twojego karygodnego zachowania.

Wtedy dziadek podszedł do mnie i zamknął moje ramię w silnym uścisku. Próbowałam się wyszarpać, zareagować w jakikolwiek, skuteczny sposób, lecz nie potrafiłam, ponieważ byłam zbyt słaba. Nie chciałam pozwolić na to, aby rozdzielili mnie i Justina, nie mogłam do tego dopuścić, lecz jak na razie to oni wygrywali, ponieważ to oni mogli sprawić, że Justin pójdzie siedzieć.

Kiedy spojrzałam na Justina, jego wzrok nie wyrażał żadnych emocji, poza bólem. Poruszył szybko wargami, które utworzyły jedno, krótkie zdanie.

Czekam w samochodzie.

Skinęłam w odpowiedzi głową, a wtedy szatyn wybiegł ze szpitala, zostawiając mnie w jednym pomieszczeniu razem z babcią, dziadkiem i Jaxonem.

-Czy ty, dziewczyno, oszalałaś!? Masz piętnaście lat, a zachowujesz się, jakbyś była dorosła! Nie wstyd ci!? - dziadek podniósł na mnie głos. Zrobił to pierwszy raz w życiu, jednak miałam głęboko w dupie słowa każdego. Każdego, prócz Justina, za którego oddałabym własne życie.
-Ani trochę. - odparłam bezczelnie, z uśmieszkiem na ustach. - Pieprzę się z własnym ojcem i dobrze mi z tym. A wy? Wy nie macie nic do powiedzenia, słyszycie!? - krzyknęlam, jednak cały czas ze śmiechem. Chciałam pokazać im, jak mało znaczy dla mnie ich zdanie. - Nic!

Wtedy gwałtownie wyszarpałam ramię z uścisku mężczyzny i zaczęłam biec, ignorując ich krzyki. W drodze do drzwi stanął jednak Jaxon. Babcia kazała mu zatrzymać mnie, abym nie mogła wyjść z sali, lecz wtedy on spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i odsunął, abym mogła swobodnie opuścić pomieszczenie.
-Powodzenia na nowej drodze życia. - szepnął.

Gdybym nie spieszyła się do wyjścia, z pewnością mój szok trwałby długo. Nie macie pojęcia, jak bardzo szczęśliwa byłam. Gest Jaxona oznaczał, że chłopak wszystko zrozumiał i zaakceptował nasz związek. Odzyskałam cholernie ważnego dla mnie człowieka, chociaż bałam się, że przez nasze uczucia stracę go bezpowrotnie.

Z wielkim uśmiechem na ustach wybiegłam ze szpitala. Przyspieszyłam, kiedy Justin mignął samochodowymi reflektorami, aby wskazać mi miejsce, w którym zaparkowany był samochód. Przyspieszyłam więc i już po chwili zajęłam miejsce obok niego, na fotelu pasażera.

-Jazzy, wiesz, co to oznacza, prawda? - niepewnie spojrzałam na niego, ponieważ jego głos nie miał w sobie tyle entuzjazmu, co mój. Nie mogłam go jednak winić. W końcu, to nie mi grożono policją i więzieniem.
Skinęłam więc jedynie głową i westchnęłam cicho. Doskonale wiedziałam, że musi nastąpić to, na co przygotowywaliśmy się już od dłuższego czasu, lecz oboje nie sądziliśmy, że moment ten nadejdzie tak szybko i niespodziewanie.
-Musimy stąd wyjechać. - odezwał się ponownie. - Dzisiaj...

~*~

Całkiem podoba mi się ten rozdział, a wam? Jak myślicie, co wydarzy się dalej, bo zapewniam Was, nie będzie tak słodko, jak możecie podejrzewać. Nie dam Wam się nudzić ^^

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 25 - I love her. That's all...

Rozdział dedykuję Oliwii. Wszystkiego najlepszego <3

***Oczami Justina***

Spojrzałem zszokowany na Jaxona, lecz mój szok nie mógł się równać z jego. Przez moment miałem wrażenie, że blondyn dostanie zawału. Nienaturalnie pobladł, na dodatek w bardzo krótkim czasie. Jego nogi ugieły się, lecz w porę zdążył przytrzymać się ściany, dzięki czemu jego ciało nie zderzyło się z chłodną podłogą. Chłopak najpierw przełknął głośno ślinę, a potem zacisnął szczękę, mocno, nawet bardzo. To samo uczynił z pięściami, aż jego kciuki lekko pobladły.

A ja nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie wiedziałem, czy powinienem się odezwać, czy może milczeć i czekać, aż Jaxon odezwie się jako pierwszy. Nie chcieliśmy od razu, parę minut po powrocie, mówić chłopakom o tym, co nas połączyło. Z jednej strony musieliśmy zastanowić, jak zrobić to najdelikatniej, aby nie doznali szoku, natomiast z drugiej, chcieliśmy jeszcze przez pewien czas poczuć, pulsującą w naszych żyłach, silną dawkę adrenaliny. Niebezpieczeństwo i ryzyko sprawiało, że pragnęliśmy siebie jeszcze bardziej.

-Powiedzcie mi, że to jest, kurwa, żart. - warknął wściekle, a ja mogłem wręcz ujrzeć, jak złość paruje z jego ciała. - To chory, pieprzony sen! - wrzasnął tak głośno, że zadrżałem minimalnie. Byłem zupełnie rozbity i wiedziałem, że Jazzy też, ponieważ mocniej zacisnęła piąstki na mojej koszulce i wpatrywała się w mojego brata wielkimi, przestraszonymi oczami.
-Jaxon, uspokój się i pozwól nam to wszystko wytłumaczyć. - wymamrotałem, lecz nie odsunąłem się od Jazzy, aby sprawić pozory, że to, co widział, było jedynie nieporozumieniem. Skoro przyłapał nas na gorącym uczynku, byłem zdecydowany, aby wyjaśnić mu wszystko. Równocześnie, chciałem pokazać, że Jazzy jest tylko moja. Tylko ja mogę dotykać ją w ten sposób i tylko ja mogę na nią patrzeć, mając nieczyste myśli. Nie chciałem już dłużej ukrywać naszego związku.

-To nie sen, Jaxon. To prawda. Wszystko to, co zobaczyłeś, jest prawdą. - blondyn nawet nie czekał na dalszy wyjaśnienia, tylko od razu zrzucił z blatu kuchennego kilka szklanek, które z hukiem rozbiły się o podłogę.
Gwałtownie szarpnął drzwiami i wyszedł z kuchni, więc ja ostrożnie zdjąłem Jazzy z kuchennego blatu i postawiłem na podłodze, a potem razem wyszlismy z kuchni.
-Jaxon, zaczekaj. Daj sobie to wszystko wytłumaczyć, a nie reagujesz, jakbyś miał pięć lat! - krzyknąłem, aby zatrzymać go po środku salonu. Jednocześnie naszymi wrzaskami zwróciliśmy uwagę chłopaków, siedzących na kanapie.

-Co się dzieje? - Zayn odwrócił się do nas twarzą i spojrzał na każdego z osobna, kończąc na wystraszonej postaci Jazzy.
-Co się dzieje? Co się, kurwa, dzieje!? - ryk wydobył się z głębi gardła blondyna. - Justin i Jazzy! To się dzieje! - patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie zabić. - Powiedz nam, co z nią robisz, co!? Może to, co widziałem, nie było wszystkim!? Może posuwasz własną córkę, Bieber, co!? Przyznaj się teraz, bo chyba nic nie będzie w stanie mnie już dzisiaj zaskoczyć!

Przebiegłem palcami po włosach i szarpnąłem za nie lekko. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć bratu, lecz w ciągu ostatnich tygodni przekonałem się, że prawda potrafi pomóc człowiekowi.
-Nie mów o niej tak, jakby była dziwką. - warknąłem ostro, teraz nie uważając już na swoje słowa i mając ogromną nadzieję, że Jazzy wybaczy mi zdania, których nie powinienem wypowiadać.
-Więc co mam mówić, po tym, co przed chwilą sam na własne oczy zobaczyłem!? - chłopak nadal nie potrafił się uspokoić. - Kurwa, całowałeś się z własną córką, dociera to do ciebie? To nie jest jakaś przypadkowa dziewczyna, z którą możesz robić, co tylko chcesz. To twoje dziecko...

Wziąłem głęboki oddech i przebiegłem wzrokiem po twarzach chłopaków. Wiedziałem, że czekają na wyjaśnienia, a ja bałem się cokolwiek mówić. Bałem się stracić kogokolwiek, a wiedziałem, że mogę do tego doprowadzić przez swoje uczucia.

W końcu jednak uznałem, że nie mogę dłużej tego przeciągać. Podszedłem do Jazzy, stanąłem za nią i objąłem ją w pasie. Jednocześnie chciałem, aby szatynka poczuła, jak ciężko jest mi w tym momencie. Bałem się. Naprawdę bałem się reakcji najbliższych mi osób. Nie wiedziałem, jak podejdą do naszego związku i czy w ogóle zaakceptują go.

Kiedy zbierałem w sobie całą energię, aby zacząć mówić, moją uwagę zwrócił cichy głosik Jazzy. To ona przejęła inicjatywę i rozpoczęła.
-Ja i Justin jesteśmy razem, kochamy się, sypiamy ze sobą... - ostatnią szczęść zdania powiedziała najciszej, lecz wszyscy doskonale ją usłyszeli. Właśnie dowiedzieli się, że uprawiam seks z własną córką. Nie wiem, w jaki sposób ja zareagowałbym, gdybym był na miejscu jednego z moich kumpli. Na pewno nie mógłbym uwierzyć w to, co słyszę i prawdopodobnie to samo poczuli moi przyjaciele. Ich usta rozchyliły się nieznacznie i wszyscy wpatrywali się w Jazzy. Wszyscy, z wyjątkiem Jaxona, którego mordercze spojrzenie utkwione było we mnie.

Nie potrafiłem patrzeć na żadnego z nich. Po raz pierwszy w życiu czułem skrępowanie i nie wiedziałem, jak z nim walczyć. Oparłem czoło na ramieniu Jazzy i czekałem. Jedynie czekałem, ponieważ było to wszystkim, co mogłem zrobić. Nie potrafiłem przewidzieć ich reakcji, która zapewne nie będzie nam przychylna, lecz miałem nadzieję, że chociaż postarają się zaakceptować naszą miłość. Nie muszą jej rozumieć, nie muszą jej pochwalać. Zależy mi jedynie na akceptacji, ponieważ ja nie zamierzam zrezygnować z uczuć.

-Jesteś chory, Justin... - wymamrotał cicho Jaxon, a jego szczęka nadal była zaciśnięta. Blondyn odwrócił się i chciał wyjść z domu, lecz szybko podbiegłem do niego i złapałem jego ramię.
-Zaczekaj i porozmawiaj ze mną. Jesteś moim bratem... - podświadomie,  na akceptacji Jaxona zależało mi najbardziej. Był członkiem mojej rodziny, z którym zawsze miałem bardzo dobry kontakt. Nie chciałem tego zaprzepaścić.
-Nie, Justin. Ja już nie mam brata... - przełknął głośno ślinę, po czym wyrwał się z mojego uścisku i opuścił budynek, z całej siły trzaskając drzwiami.

A ja nadal stałem w tym samym miejscu i z nadzieją wpatrywałem się w drzwi. Z nadzieją, że to tylko jeden ze szczeniackich dowcipów Jaxona. Liczyłem na to, że zaraz wróci, ze porozmawia ze mną. Nie chciałem go stracić. Kurwa, był moim bratem. Kochałem go!

-Justin... - dopiero głos Zayna uświadomił mi, że blondynek, którym zawsze się opiekowałem, dla którego zawsze byłem oparciem, nie wróci. - To prawda? Jesteście razem? Sypiacie ze sobą? - odwróciłem się powoli w ich stronę. Pięć par oczu wpatrywało się we mnie przenikliwie. Czułem, że to, co najważniejsze, już straciłem, więc szczerze nie zależało mi na reakcji kolegów.
-Tak, każde słowo to prawda. Ja kocham Jazzy, a ona kocha mnie. Chcemy być razem i będziemy, bez względu na innych. Nie obchodzi mnie zdanie, ani Jaxona, ani wasze. Kocham ją. To wszystko... - widziałem, że Jaz była rozbita, dlatego przyciągnąłem ją do siebie i zamknąłem w silnym uścisku.

W międzyczasie usłyszałem, jak każdy z chłopaków powoli wstaje z kanapy i udaje się w stronę wyjścia. Jedynie Jake wychrypiał, że ciężko jest mu to zrozumieć i musi wszystko przemyśleć. Miałem nadzieję, że chociaż jeden z nich kiedyś wróci i nasze relacje będą takie same, jak kiedyś, jednak nie wiedziałem, czy mogę tyle od nich wymagać. To na pewno był dla nich szok.

Kiedy po kilku minutach Jazzy odsunęła się ode mnie, a ja otarłem pojedyncze łzy z jej policzków, usłyszeliśmy za plecami ciche odkaszlnięcie. Od wyjścia z domu chłopaków sądziłem, że zostalismy sami, jednakże na kanapie nadal siedział Zayn, z butelką piwa w ręce i łobuzerskim uśmieszkiem na ustach.
-Wiedziałem, że do tego dojdzie, już od czasu naszej rozmowy w klubie, Justin. - zachichotał, biorąc kolejnego łyka alkoholu.

A ja nagle zrozumiałem, że pomimo wielu nieporozumień, kłótni i wyzwisk, to Zayn jest moim prawdziwym, najlepszym przyjacielem, na którym zawsze, ZAWSZE, kurwa, mogłem polegać. Nawet w takiej sytuacji nie odwrócił sie ode mnie, co uczynił nawet mój rodzony brat, tylko został ze mną i chce mnie wspierać, dodatkowo sprawiając, że uśmiechnąłem się lekko. Wcześniej nie doceniałem go. Nie widziałem, jak wiele razy mi pomógł. Miałem klapki na oczach, które odsłoniły się dopiero teraz.

-Twój tatuś już jakiś czas temu przyznał wprost, że chciałby się z tobą przespać, a Justin zawsze dostaje to, czego chce. Wtedy jednak nie wiedziałem jeszcze, że jest w tobie zakochany. - zwrócił się do Jazzy, wstając i opierając się plecami o kanapę.
-Nie zareagujesz tak, jak reszta? - uniosłem w górę brwi, a on ponownie się zaśmiał.
-Niby dlaczego miałbym to zrobić? Mój kumpel po raz pierwszy się zakochał, a ja miałbym go zostawić? Poza tym, miałbym przegapić okazję, w której opowiesz mi, jaka Jazzy jest w... - odkaszlnął znacząco, a ja parsknąłem śmiechem.
Ten facet każdą sytuację potrafił obrócić w żart. Jestem pewien, że nawet na moim pogrzebie będzie potrafił znaleźć powód do śmiechu.

-Nawet nie próbuj... - szatynka zareagowała natychmiastowo. Spojrzała groźnie w moje oczy, dając mi jasno do zrozumienia, że jeśli powiem Zaynowi choć niewielką część tego, co robiliśmy w łóżku, zabije mnie samym wzrokiem.
-Mała, wyluzuj, faceci muszą czasem porozmawiać o takich sprawach. A Justin i tak wyśpiewa mi wszystko. Nie odpuszczę, póki nie poznam każdego szczegółu. - podczas gdy Zayn żartował i ja najchętniej robiłbym to samo, twarz Jazzy nadal była poważna. Zauważyłem jednak, że usta dziewczyny drgnęły w uśmiechu, który starała się zatrzymać.
-Szkoda, że ja nie mam przyjaciółki, żeby się jej pochwalić. - ostatnie słowo wysyczała zadziornie, zakładając ręce na klatce piersiowej.
-Kotku, gdybyś miała przyjaciółkę, ona już dawno poznałaby moje możliwości. - może nie powienienm był tego mówić, lecz nadarzyła się tak wspaniała okazja, aby zażartować z Jaz, że nie potrafiłem jej pominąć.
-Oboje jesteście idiotami. - ze śmiechem przewróciła oczami, a potem ruszyła w stronę schodów, kołysząc przy tym biodrami, od których nie potrafiłem oderwać wzroku.
-Też cię kocham, skarbie. - zacmokałem za nią, a kiedy zniknęła na wyższych stopniach, opadłem obok Zayna na kanapę.

***

Zaparkowałem samochód na podjeździe przed domem rodziców. Zadzownili dzisiaj przed południem, aby zaprosić mnie i Jazzy na obiad. Głos mamy był spokojny, lecz mimo to targały mną obawy, że Jaxon wyśpiewał jej wszystko, czerpiąc z tego ogromną satysfakcję.

Denerwowałem się więc, ponieważ nie wiedziałem, na co mam być przygotowany. Jestem pewien, że rodzice nie zaakceptują naszego związku i będziemy musieli ukrywać go przed nimi, dlatego w duchu modliłem się, aby Jaxon zachował w sobie resztki godności i siedział cicho. Już wystarczająco zranił mnie dziś rano, kiedy wprost wyparł się mnie. A ja przecież nie mam kontroli nad swoimi emocjami. Nie zakochałem się w Jazzy na siłę. Uczucia przyszły same, z czasem. Ja po prostu otworzyłem im drzwi do swojego serca. Nic więcej.

-Justin... - mruknęła Jazzy, gdy odruchowo złapałem jej dłoń w swoją.
-Przepraszam. - westchnąłem, wsuwając obie ręce do kieszeni, aby lepiej nad nimi zapanować.
-Nie przepraszaj. Po prostu musimy się pilnować, kochanie. - za każdym razem, gdy zwracała się do mnie czułym słówkiem, miałem ochotę porwać ją w ramiona i już nigdy nie puścić. Czułem się tak wspaniale, wiedząc, ile dla niej znaczę, zwłaszcza, że nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. - Czemu tak na mnie patrzysz? - zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na mnie, lekko smutna.
-Po prostu cieszę się, że mam cię przy sobie, aniołku. - nie kłamałem. Byłem jej za to cholernie wdzięczny.

Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową, lecz nic nie powiedziała. Cierpiała tak samo, jak ja, wiedząc, że nie możemy podzielić się naszym szczęściem z bliskimi osobami. Nie macie pojecia, jak to bolało. Świadomość, że ta sytuacja nigdy nie ulegnie zmianie. Już zawsze będziemy utrzymywać wszystko w tajemnicy, aby móc być razem. Wiedziałem jednak, że oboje jesteśmy silni i nasze uczucia stawiamy ponad wszystko inne.

-Wejdźcie, kochani. - moja matka, otwierając przed nami drzwi, była nienaturalnie miła. Niepokoiła mnie jej uprzejmość, ponieważ nigdy nie zwracała się tak do mnie. Zawsze wytykała mi każdy błąd, który popełniłem i żadko kiedy dostrzegała moje zalety. Z jednej strony cieszyłem się, że chociaż dzisiejsze popołudnie minie w przyjaznej atmosferze, lecz z drugiej nabrałem podejrzeń, dlatego niepewnie przekroczyłem próg domu i wszedłem do środka.

Kiedy rozbieraliśmy się w przedpokoju, kobieta wróciła do salonu, z którego dochodziły rozmowy. Wykorzystując chwilę, w której zostaliśmy z Jazzy sami, podszedłem do dziewczyny i mocno oplątałem ramiona wokół jej pasa. Wtuliłem ją w swoje umięśnione ciało, a ona nie protestowała. Od razu chwyciła moją koszulkę w piąstki i również oddała uścisk.
-Słodko pachniesz, kochanie. - szepnąłem jej do ucha. Dziewczyna zachichotała, stanęła na palcach i zarzuciła ręce na moją szyję, aby tym razem ona mogła dosięgnąć mojego ucha.
-Jeszcze lepiej smakuję. - wymruczała, po czym delikatnie musnęła moje usta. Nie opierałem się. Chciałem tego równie mocno, jak ona. Chciałem, aby nagle zniknęła cała otoczka dookoła. Pragnąłem trzymać ją w ramionach w naszym domu, gdzie nikt nie mógł zakłócać naszego szczęścia i spokoju, gdzie mogliśmy być po prostu sobą i bez skrępowania ukazywać to, co czuliśmy.

Niestety wszystko, co piękne, szybko się kończy. Ten moment również się skończył. Został brutalnie przerwany przez Jaxona, który z rękoma, założonymi na piersi, wszedł do przedpokoju. Widziałem, że był na mnie zły, może nawet wściekły. Niemal czułem, jak jego mózg każe mu trzymać się z daleka ode mnie, natomiast serce mówi coś innego. Nie potrafię uwierzyć i nigdy nie uwierzę w to, że Jaxon choćby nie stara się zrozumieć naszej miłości. Byłem przekonany, że w głębi duszy chciałby to zrobić, ale jest zbyt zaślepiony wartościami, które postawił sobie ponad wszystko inne.

-Nawet tutaj musicie odgrywać całą tę szopkę? Nie możecie powstrzymywać swoich nieogarniętych hormonów i nie pieprzyć się ustami chociaż tutaj, w moim domu? To mnie, kurwa, obrzydza. - wysyczał z jadem. Nie chciał, żeby ktokolwiek inny go usłyszał, co oznaczało, że nie powiedział nikomu i nie zamierzał tego zrobić.
-Widocznie nie dojrzałeś do tego, aby zobaczyć, co nas łączy. Jesteś zbyt dziecinny, aby to zrozumieć, Jaxon. - wtrąciła Jazzy, stając przede mną, jakby chciała w ten sposób pokazać, że cokolwiek by się nie stało, ona zawsze będzie po mojej stronie.
-Nie wierzę, że robisz z nim to wszystko. Nie sądziłem, że jesteś taka, Jaz. Widocznie nigdy cię nie znałem. - splunął wściekle, zaciskając i rozluźniając pięści. - Po Justinie mogłem spodziewać się wszystkiego. Nawet seksu z własną córką. Ale nie po tobie. Myślałem, że jesteś inna. Myślałem, że jesteś normalna. Zawiodłem się i to strasznie.
-Nie obchodzi mnie to, co myślisz. Kochamy się i będziemy kochać, a ty nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. Nie zniszczysz tego, co jest między nami, choćbyś nie wiem, jak się starał. - widziałem, jak wiele kosztowało Jazzy wypowiedzenie tych słów. Zawsze traktowała Jaxona, jak brata, a teraz on zaczął traktować nas, jak wrogów.

Celowo przyciągnąłem Jazzy bliżej siebie i namiętnie pocałowałem jej miękkie wargi. Prawdopodobnie zrobiłem to na złość Jaxonowi, choć prawdę mówiąc sam nie wiedziałem, co mną kierowało. Najchętniej wykrzyczałbym swoją miłość do Jazzy całemu światu i miał w dupie ich zdanie, jednak nie mogłem tego zrobić. I to bolało mnie najbardziej.

Mój gest jeszcze bardziej zdenerwował Jaxona. Chłopak ruszył w moim kierunku i popchnął mnie na ścianę, znajdującą się za moimi plecami. Nie miał tyle siły, co ja, więc potrafiłem postawić mu się, jednakże nie był też słabeuszem i gdybym nie był skoncentrowany, mógłbym porządnie oberwać od brata.
-Jesteś chory. - warknął, uderzając moim plecami o ścianę. Gdy tylko poczułem jakąkolwiek oznakę bólu, dostałem skrzydeł, aby odepchnąć go od siebie i tym razem ciało blondyna przytulić do ściany.
-Dlaczego? - mój głos był nad zwyczaj spokojny. - Dlatego, że w końcu nauczyłem się kochać? Dlatego że poznałem, co to miłość? Dlatego jestem chory? - chciałem pokazać mu, jaki ból sprawiają mi jego słowa, a jednocześnie przekonać, że to, co czuję do Jazzy jest prawdziwym, silnym uczuciem, a nie jedynie popędem seksualnym, jak sądził Jaxon.

Mój brat nie odpowiedział nic. Wyraźnie nie wiedział, jak mógłby odeprzeć mój atak słowny, dlatego chwycił mnie za koszulkę i wolał rozwiązać naszą sprzeczkę siłowo, niż normalnie, dojrzale porozmawiać. Zaczęliśmy się przepychać i szarpać. Czując, że Jaxon nie zamierza mnie puścić, ja również nie zamierzałem, aby nie wyjść na słabszego. Wiem, że to głupie i szczeniackie rozumowanie, ale w tym momencie walczyłem o honor, który znaczył dla mnie bardzo wiele.

-Chłopaki, przestańcie! - nagle do przedpokoju wpadła nasza matka i chciała odciągnąć nas od siebie, lecz my, jak zahipnotyzowani, woleliśmy w dalszym ciągu szarpać się i przepychać. - Jeremy, możesz mi pomóc!? - krzyknęła do ojca, który parę sekund później zjawił się w przedpokoju i złapał blondaska za ramiona. Mnie natomiast uspokoiła malutka dłoń, ułożona na moim ramieniu. Dłoń mojej księżniczki i jej oczy, wpatrzone w moje.

Wyszeptałem do niej ciche "przepraszam", a potem spojrzałem na Jaxona, który rozmawiał z ojcem, wyraźnie wkurzony. W końcu jednak całą piątką udaliśmy się do salonu, gdzie przy stole siedzieli moi dziadkowie. Rozpromieniłem się na ich widok i mimo ostatnich spięć, uśmiechnąłem się szeroko. Dziadek z babcią byli wspaniałymi ludźmi, których kochałem bardziej, niż własnych rodziców. Oni zawsze we mnie wierzyli i podbudowywali na duchu. Wiedzieli, kiedy jestem zły, smutny czy szczęśliwy. Potrafili rozpoznawać moje emocje. Po prostu bardzo dobrze mnie znali, mimo że nigdy specjalnie nie otwierałem się przed nimi.

-Nie wiedziałem, że przyjdziecie. - uśmiechnąłem się szeroko i poszedłem przywitać się z babcią, a potem z dziadkiem.
-Chcieliśmy zrobić wam niespodziankę. - babcia poklepała mnie po policzkach, jakbym nadal miał dziesięć lat i był małym dzieciakiem. - Pattie, co się stało w przedpokoju? Usłyszałam jakieś krzyki.
-Justin i Jaxon zaczęli się szarpać i awanturować. Może teraz łaskawie wyjaśnilibyście, dlaczego nawet dzisiaj musieliście się pokłócić? Jaxon, przecież dobrze wiedziałeś, że babcia i dziadek są u nas. - kobieta spojrzała na swojego młodszego syna z wyrzutem, na co ten prychnął pod nosem i z impetem odsunął przy stole krzesło, po czym usiadł na nim, wkurzony.

-Jasne. To ja zawsze jestem tym najgorszym, a z Justina święty synek, co? - syknął, przykładając do ust szklankę z sokiem.
Z jednej strony, Jaxon wyglądał teraz, jak słodki, wkurzony dzieciak, natomiast z drugiej zacząłem się obawiać, czy w nerwach nie powie wszystkim o mnie i o Jazzy.
-Jaxon, powiedz wprost, o co ci chodzi, bo mam dość tolerowania twoich fochów. Zachowujesz się, jak rozkapryszona księżniczka. Mógłbyś wziąć przykład z Jazzy. Oboje moglibyście go wziąć. Jest grzeczna, kulturalna, nie to, co wy.
-Słucham!? - blondyn krzyknął, niemal dławiąc się napojem, który znajdował się w jego ustach. - Ona grzeczna? Chyba w snach. Gdybyście tylko wiedzieli, co wyprawia ta mała...
-Nie kończ, stary, bo nie ręczę za siebie. - warknąłem, doskonale i aż zbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, w jaki sposób chciał dokonczyć zdanie. Choćby się, kurwa, walił świat, nie pozwolę nikomu obrażać mojej księżniczki.
-Chłopaki, przestańcie w końcu! Wzajemne urazy zostawcie w przedpokoju, a tutaj przestańcie skakać sobie do gardeł, jakbyście oboje mieli po pięć lat! - dopiero gdy ojciec uderzył pięścią w stół, oboje zamilkliśmy.

Jaxon jednak nie zamierzał zakończyć konfliktu. Chował do mnie tak wielką urazę, że nie pozwalała mu ona zostać ze mną przy jednym stole, dlatego wstał, chwycił po drodze kurtkę i wyszedł z domu, umyślnie trzaskając za sobą drzwiami.

A ja nie mogłem mieć do niego pretensji. Widocznie szok, którego doznał, widząc mnie i Jazzy, był zbyt wielki, aby pozwolił mu normalnie przebywać w moim otoczeniu. Miałem jednak nadzieję, że kiedyś, może za tydzień, może za miesiąc, a może za rok, wybaczy nam i zrozumie, że nasze uczucia są najszczersze i najprawdziwsze.

***

Gdy wróciliśmy razem z Jazzy od moich rodziców, była już póżna pora, a na dworze panowały ciemności, przez które musieliśmy przebić się, aby dotrzeć do domu.
Pod koniec obiadu, który przeciągnął się aż do kolacji, wrócił Jaxon. Jego złość nie minęła. Wręcz przeciwnie, wściekał się jeszcze bardziej, gdy ponownie mnie zobaczył. Awanturował się i o mały włos nie powiedział wszystkim prawdy o mnie i o Jazzy.

-Jestem padnięta. - mruknęła szatynka, jednocześnie ziewając głośno, jakby na potwierdzenie swoich słów.
-Idziemy spać, kotuś? - pogłaskałem ją po włoskach i pocałowałem w czubek nosa.
-Tak. - westchnęła, kiedy wziąłem ją na ręce i wszedłem schodami na górę, a potem zniknąłem w drzwiach od swojej sypialni.

Kiedy postawiłem dziewczynę na ziemi, sądziłem, że od razu wsunie się pod puchową kołdrę, okrytą czarną pościelą, jednak ona złapała mnie za rękę i zaciągnęła do łazienki. Przelotnie mogłem dostrzedz łobuzerski uśmiech na jej ustach. Kochałem go równie mocno, co całą Jazzy. Kochałem każdą jej odsłonę, kazdą część jej nierozszyfrowanego charakterku.

Zanim sie spostrzegłem, pietnastolatka zaczęła odpinać guziki koszuli, którą miała na sobie, a zsuwając ją z siebie, ukazała półnagie ciało moim głodnym oczom, pragnącym jej widoku.

Momentami ciężko było mi uwierzyć, że dziewczyna przede mną ma zaledwie piętnaście lat. Może jej słodka twarzyczka potwierdzała wiek, jednakże zachowanie, kiedy tylko zostawaliśmy sami, mówiło zupełnie co innego. Była zbyt śmiała, jak na piętnastolatkę, lecz może to właśnie pokazywało, jak bardzo mnie kocha i mi ufa?

-Justin, rozbieraj się, bo prędzej tu zamarznę. - stojąc przede mną w samej bieliźnie, objęła ciałko ramionami.
Z nikłym uśmieszkiem, wyjąłem ze spodni granatową koszulę i zacząłem rozpinać po kolei każdy z jej guzików, aby w końcu zdjąć z siebie materiał. Spodni pozbyłem się równie szybko, a na koniec zdjąłem czarne, dopasowane bokserki, dając tym samym znak Jazzy, aby rozebrała się do końca i weszłam pod strumień gorącej wody, wypływającej z prysznica.

Z przygryzioną między zębami wargą, lecz bez cienia skrępowania, ściągnęła bieliznę. Musiałem zacisnąć zęby i niesamowicie kontrolować samego siebie, aby w jednej chwili nie rzucić się na nią. Potrząsnąłem lekko głową, jednak to również nic nie dało, a moje hormony z każdą chwilą stawały się nie do zniesienia.

-Justin, pamiętaj, że ja nie jestem eksponatem muzealnym, którego nie możesz dotknąć. - zatrzepotała rzęsami, łapiąc obnie moje dłonie i wciagając mnie pod prysznic, gdzie po chwili odkręciła wodę i zmoczyła nasze ciała. Moje dłonie jakby same przywarły do jej obnażonych piersi i zaczęły je delikatnie ugniatać.
-Masz świadomość tego, jak bardzo cię kocham? - wyszeptałem, opierając czoło o jej.

Gdy wpatrywałem się w dziewczynę, doskonale widziałem, jak się zmieniła. Każda część jej ciałka uległa zmianiem, z wyjątkiem oczu. W te same tęczówki wpatrywałem się, gdy Jazzy była niemowlakiem i w te same wpatrywałem się teraz. Ten sam odcień, ten sam kształt, te same, szczęśliwe iskierki, tańczące w nich.

Widząc uśmieszek na ustach Jazzy, wiedziałem, czego ona teraz chce, a wręcz potrzebuje. Równie mocno pragnąłem tego samego, dlatego już sekundę później rozbiłem swoje usta o jej i wsunąłem język między jej pełne, rozchylone wargi. Wiedząc, że mogę pozwolić sobie na wiecej, wsunąłem dłonie pod uda dziewczyny i uniosłem ją, a potem gwałtownie wszedłem w nią i jęknąłem, jednakże mój jęk nie był tak głośny, jak szatynki. Uwielbiałem sprawiać, że czuła się dobrze, a po jej odgłosach wiedziałem, że przenosiłem ją do nieba.

Poruszałem rytmicznie biodrami, bardzo mocno wchodząc w nią, a po chwili spokojnie wychodząc. Seks pod prysznicem stał się naszym codzienny rytuałem, dlatego, kiedy tylko Jaz zaciągnęła mnie do łazienki, wiedziałem, do czego zmierza. Była ideałem dziewczyny w każdym znaczeniu tego słowa. Nie mógłbym wymarzyć sobie wspanialszej drugiej połówki, która rozświetlałaby każdy mój dzień i wnosiła do życia kolory.

Jazzy podniecała mnie tak bardzo, że wystarczyło kilka minut w niej, abym doszedł, z głośnym przekleństwem. Usta szatynki natomiast, wykrzyczały moje imię. W tym czasie dziewczyna wtuliła sie we mnie i zassała lekko moja skórę na szyi. Byłem pewien, że utworzyła w tym miejscu malinkę, jako dowód naszej miłości.

-Chyba uzależnię się od tego, Justin. - wymruczała do mojego ucha, gdy zacząłem powoli zsuwać ją i w końcu postawiłem na podłodze w kabinie prysznicowej.
-Odniosłem wrażenie, że już dawno sie uzależniłaś. - zachichotałem, chwytając jedną dłonią ręcznik, leżący na szafce, niedaleko prysznica, i wytarłem nim włosy, z których kapały kropelki wody.
-W takim razie z każdym dniem potrzebuję tego coraz bardziej. Nie sądziłam, ze kiedyś będę w stanie porównać seks do narkotyków. - szatynka owinęła się drugim z ręczników, aby częściowo zasłonić swoje ciało.
Nie wiedziała nawet, jak kochałem, gdy mówiła w ten sposób, lecz jednocześnie sprawiała, że przyrodzenie, pomiędzy moimi nogami, domagało się kolejnej dawki przyjemności.

Oboje wyszliśmy spod prysznica. Założyłem na siebie jedynie bokserki, natomiast Jazzy podeszła do drzwi w samym ręczniku. Nie ubierała się, a ja mógłbym dziękować jej za to przez cały, kolejny tydzień.
Pozwoliłem jej iść przed sobą, aby zerknąć na jej pupkę, którą lekko opinał cienki materiał ręcznika, lecz przez to ledwo zauważyłem, że Jazzy zatrzymała się gwałtownie, zaraz po otworzeniu drzwi od łazienki. Nie wiedziałem, co się stało, dlatego szybko uniosłem głowę, lecz pożałowałem tego niemal natychmiast, gdy tylko ujrzałem swoją rodzicielkę, siedzącą na moim łóżku i wpatrującą się w nas, nienaturalnie wielkimi oczami...

~*~

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

środa, 15 października 2014

Rozdział 24 - It's simply feeling...

***Oczami Justina***

Oboje przez parę dłuższych chwil wpatrywaliśmy się w list. Może na mnie zrobił tylko lekkie wrażenie, jednak widziałem, że Jazzy poważnie poruszył. Motywem przewodnim była zakazana miłość, zupełnie jak pomiędzy mną, a Jazzy. Osoby w liście były rodzeństwem, więc ich pokrewieństwo było bardzo bliskie naszego.

-Justin, chcę odnaleźć tych ludzi. - szepnęła dziewczyna, a ja, nadal obejmując ją w pasie, spojrzałem na jej lewy profil.
-Nie wiemy nawet, czy oni w ogóle żyją. Ten list został napisany wiele lat temu, Jaz. - szepnąłem, a mój oddech, który odbił się od jej skóry, wywołał u szatynki dreszcze.
-Nie obchodzi mnie to, Justin. Chcę ich znaleźć i koniec. Nie pamiętasz, jak dzisiejszego poranka przyrzekałeś mi, że zrobisz wszystko, czego zapragnę? Teraz pragnę odnaleźć człowieka, który napisał ten list i porozmawiać z nim. To by mi bardzo pomogło. - razem ze znalezieniem tego listu, Jazzy przestała mieć ochotę na jakiekolwiek czułości, ponieważ kiedy przytulałem ją do siebie i mógłbym robić to do samego zachodu słońca, ona zdjęła moje ręce, opłątane wokół jej talii i wstała z ziemi. - Justin, rusz swoją dupę i chodź ze mną. Wyraziłam się niejasno? - założyła ręce na piersi, zamieniając się w małą, rozkapryszoną księżniczkę. Moją księżniczkę, którą w rzeczywistości była.

Z westchnieniem, wstałem z piasku i otrzepałem spodnie, po czym chwyciłem dłoń Jazzy w swoją i razem ruszyliśmy z powrotem w stronę miasteczka, oddalonego od rzeki o kilkanaście minut drogi.
-Jazzy, muszę się upewnić... - zacząłem, gdy byliśmy już na głównej drodze. - Na pewno nie zrobiłem ci w nocy krzywdy? Powiedz prawdę, skarbie, żebym wiedział, czy następnym razem mam być delikatniejszy.
-Następnym razem... - zachichotała, przytaczając moje słowa. - Skąd wiesz, że będzie następny?
-Wiem, ponieważ jesteś moją córeczką i masz moje geny. Jesteś tak samo niewyżyta, jak twój tatuś. - wzruszyłem ramionami, nadając swoim słowom więcej powagi, lecz doskonale wiedziałem, że teraz, kiedy mam przy sobie Jazzy i kiedy kocham ją w ten sposób, a ona odwzajemnia moje uczucia, nie potrafię być poważny. Mógłbym cały czas uśmiechać się szeroko. Wystarczyła mi do tego jedynie słodka twarzyczka mojego aniołka.
-Było idealnie, Justin. Idealnie. Nie chcę, żebyś był delikatniejszy. -  szepnęła nieśmiało, podczas kiedy jej słowa, nie wiedzieć czemu, zaczęły mnie podniecać.
Chyba będę musiał przyzwyczaić się do życia z ciągłym wzwodem...

-A poza tym, wiesz, co ci powiem? - uniosła brwi kiedy ja zacząłem gładzić delikatnie jej skórę kciukiem. - Zmieniłeś się, Justin. Bardzo się zmieniłeś i zdecydowanie na lepsze. W końcu nie jesteś takim dupkiem, jak do niedawna. - ostatnie zdanie wymruczała ciszej, jakby bała się, w jaki sposób mogę na nie zareagować. Ja jednak tylko zaśmiałem się pod nosem. Nie uraziła mnie swoimi słowami, ponieważ doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem dupkiem, na dodatek ogromnym. Musiałem mieć każdą dziewczynę, która tylko wpadła mi w oko, i nigdy nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że któraś mogłaby mi odmówić.
-Jednak niepokoi mnie jedna sprawa. - po dłuższej chwili, dziewczyna ponownie się odezwała, lecz tym razem nie była już tak wesoła, jak przed momentem. - Powiedziałeś, że nie potrafiłbyś być wierny jednej dziewczynie. Czy to oznacza, że będziesz mnie zdradzał? - szepnęła, unikając mojego wzroku.

Ja natomiast dokładnie odtworzyłem w głowie naszą rozmowę, dotyczącą dotrzymywania wierności. Rzeczywiście, powiedziałem tak, lecz teraz moje poglądy zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.
-Kochanie, powiedziałem to, zanim zakochałem się w tobie i zanim zdałem sobie sprawę z tego, że jesteś dla mnie całym światem, a życie bez ciebie nie miałoby sensu. Przysięgam, że nigdy w życiu cię nie zdradzę, a ty masz mi uwierzyć. Nie mam zamiaru skrzywdzić cię w ten sposób. Poza tym, nie mam najmniejszej potrzeby zdradzać cię. Jest mi z tobą zbyt dobrze, skarbie. - wymruczałem znacząco i ścisnąłem w dłoni jeden z jej pośladków. Dziewczyna pisnęła cicho, prawdopodobnie nie spodziewając się takiego gestu z mojej strony.
Cóż, będzie musiała przyzwyczaić się do tego, że zwyczajnie nie potrafię utrzymać rąk przy sobie.

***

-Dzień dobry. - Jazzy skinęła głową, gdy doszliśmy do domu, a z budynku obok wyszedł właściciel. Po odnalezieniu listu, szatynka najwyraźniej zapomniała, że wstydziła się choćby spojrzeć na tego mężczyznę, po tym, co zdarzyło się rano. - Mam do pana pytanie. Czy mieszka lub mieszkał w okolicy mężczyzna, o imieniu William? Może być już teraz bardzo wiekowym staruszkiem, ale zależy mi bardzo, aby go odnaleźć i chwilę porozmawiać. - jej głos był bardzo przekonujący, a niewinne spojrzenie sprawiało, że nikt nie potrafił jej odmówić, nawet zupełnie obcy facet, który, swoją drogą, cholernie podnosił mi ciśnienie, gdy ślinił się na widok Jazmyn.
-Tak, na końcu miejscowości mieszka pewien staruszek o imieniu William. Niedawno zmarła jego żona, Elisabeth. - odparł, a w tym samym momencie nawet ja poczułem współczucie, nie wspominając o Jazzy, która w szoku przyłożyła dłoń do ust.
-Tak mi go szkoda. - szepnęła. Nie wiedziałem, że dziewczyna jest aż tak wrażliwa. - Mógłby pan powiedzieć, w którym kierunku powinniśmy się udać, aby go odwiedzić? To bardzo ważne. - znów przekonujący głosik, znów słodkie oczka i trzepotanie rzęsami, znowu byłem o nią cholernie zazdrosny.
-Od głównej drogi w prawo, ostatni dom po lewej stronie. - dziewczyna podziękowała mu szybko, a następnie chwyciła moją dłoń w swoją i pociągnęła z stronę ulicy, na którą po chwili wyszliśmy. Widziałem, jak dużo to dla niej znaczyło, więc cieszyłem się że była szczęśliwa. Teraz nawet mi zależało na rozmowie z tym dziadkiem. Mogła wnieść naprawdę wiele do naszego dalszego, wspólnego życia.

-Justin, denerwuję się odrobinę. - szatynka stanęła bliżej mnie, kiedy zatrzymaliśmy się przed jednym z domów. Na bramce widniała metalowa tabliczka z imieniem i nazwiskiem staruszka, którego szukaliśmy.
-Nie masz czego, skarbie. Przecież chcemy z nim tylko porozmawiać, to nikogo nie zaboli. - objąłem ją opiekuńczo ramieniem i otworzyłem przed dziewczyną bramkę, abyśmy oboje mogli wejść do środka.
-A co jeśli on nie będzie chciał z nami rozmawiać? Wiesz, niedawno zmarła jego żona. Na pewno jest zrozpaczony.
-Jeśli nie będzie chciał, trudno. Może od razu nas wyrzucić, a może będzie chciał porozmawiać z kimś o tym. Nie wiesz tego. - wzruszyłem ramionami i chociaż chciałem w tym momencie skończyć wypowiedź, jakaś mała cząstka mnie, która nadal była o Jazzy zazdrosna, odezwała się. - A jeśli nic innego nie zadziała, zawsze można uśmiechnąć się słodko, zatrzepotać rzęsami i pociągnąć bluzkę odrobinę w dół, prawda, skarbie? - zerknąłem na nią, bez uśmiechu na ustach, mimo że chciałem go utworzyć.
Jazzy przystanęła na moment i zaczęła wpatrywać się we mnie. Nie wiedziałam, czy jest zła, czy smutna, czy może zirytowana. Wiedziałem tylko, że czasem powinienem dwa razy pomyśleć, zanim coś powiem, bo mogę tym ranić swoich bliskich.

Dziewczyna nie odpowiedziała nic. Zabolało ją to i bez słowa ruszyła w stronę drzwi, nie czekając i nie sprawdzając, czy idę zaraz za nią. Z jednej strony byłem zirytowany, że od razu w pewnym sensie obraziła się na mnie, za to z drugiej byłem wkurzony na siebie.

Również podszedłem do drzwi i stanąłem za szatynką. Objąłem ją w pasie, a brodę oparłem na jej ramieniu, a potem zacząłem całować jej szyję, delikatnie i spokojnie, tak, jak lubiła najbardziej.
Nic, żadnej reakcji.

Dopiero gdy usłyszała kroki zza drzwi, zsunęła z ciała moje ręce i odeszła ode mnie o mały kroczek. Nie wiedziałem, co mam zrobić, żeby przestała się obrażać. Nie zrobiłem przecież nic złego. Zacząłem wyczuwać, że mojej ślicznotce zbliża się okres.

-Dzień dobry. - zaczęła nieśmiało, gdy przed nami pojawił się siwy dziadek. W ręce trzymał drewnianą laskę, na której podpierał ciężar swojego ciała, był pomarszczony i bardzo wiekowy. Myślę, że był po osiemdziesiątce.
-Witaj, dziecko. Co cię do mnie sprowadza? - wychrypiał, patrząc na Jazzy spod grubych szkieł okularów. Całe szczęście, dziadek był za stary, aby patrzeć na szatynkę tak, jak właściciel naszego domu.
-To delikatna sprawa. - mruknęła, a potem wyjęła z kieszeni list i pokazała go staruszkowi. Dzisiaj znaleźliśmy to nad rzeką. Bardzo chciałam odnaleźć pana i porozmawiać chociaż chwilę. Znalazłby pan dla nas czas? - uśmiechnęła się do niego delikatnie, kiedy mężczyzna wyjął z jej dłoni pożółkłą kartkę. Przez parę chwil wpatrywał się w nią, a ja wręcz czułem bijące od niego emocje. Był szczerze poruszony i zapewne nie spodziewał się, że ktoś będzie chciał wrócić do sprawy sprzed tylu lat.
-Wejdźcie... - powiedział tylko, po czym zniknął w progu, a następnie w pokoju, zostawiając nas samych w przedpokoju.

Postanowiłem w tym momencie wyjaśnić to drobne nieporozumienie z Jazzy. Nie chciałem, żeby między nami istniało chociaż odrobinę nieporozumienia. Marzyłem, abyśmy rozumieli się w całości i nigdy nie kłócili, chociaż życie to nie bajka i nie zawsze uda nam się tego uniknąć.
-Kochasz mnie? - spytałem ostro, dociskając jej ciało do ściany w przedpokoju.
-Co to za pytanie? Czy gdybym cię nie kochała, pozwoliłabym robić ci wszystko to, co robiłeś w nocy, a także dzisiaj rano, pod prysznicem? Przespałabym się z własnym ojcem dla samego seksu, bez miłości? - spodziewałem się najprostrzej, jednosłownej odpowiedzi, lecz taka usatysfakcjonowała mnie jeszcze bardziej.
-Więc po co się obrażasz księżniczko? - uniosłem brwi i czekałem na jej odpowiedź, jednak ona nie wyraziła jej za pomocą słów, a przy pomocy namiętnego pocałunku, którym mnie obdarzyła.
-Lepiej ci teraz? - pogładziła mnie po policzku, a ja wiedziałem już, że wyjaśniliśmy sobie wszystko i wszystkie napięcia opadły.

Teraz już razem, trzymając się za ręce, weszliśmy do małego, skromnie urządzonego, saloniku, z dywanem na podłodze, ciemnymi ścianami, zabytkowymi meblami i kominkiem, w rogu pomieszczenia. Na środku pokoju, przy stole, siedział dziadek, William, i cały czas wbijał swój wzrok w list. Pokazując mu ten ogromnie ważny skrawek papieru, przywołaliśmy wszystkie jego wspomnienia. Te lepsze i zapewne te gorsze również. Zastanawiałem się, jakie emocje przepełniają go w tym momencie. Kochał swoję siostrę, jak ja kocham Jazmyn. Byliśmy bardzo podobni, z tą różnicą, że ja byłem nieziemsko przystojny, nie ukrywajmy.

-Wiem, że może nie powinniśmy wnikać w pana przeszłość i bardzo prywatne wspomnienia, ale kiedy znalazłam ten list... Naprawdę mnie poruszył. To uczucie, jakim się darzyliście było piękne. - zaczęła Jaz, siadając na jednym z krzeseł przy drewnianym stole, natomiast ja zająłem miejsce na przeciwko szatynki.
-Nic się nie stało. Zupełnie zapomniałem o tym liście, a teraz, kiedy na nowo go zobaczyłem, wszystkie emocje z tamtych czasów, gdy miałem zaledwie dwadzieścia lat, powróciły. - westchnął, zdejmując z oczu okulary i ocierając chusteczką jedną, samotną łzę, która wypłynęła spod jego powieki. - To prawda. Ja i Elisabeth byliśmy rodzeństwem. Między nami były cztery lata różnicy. Kiedy ja miałem lat dwadzieścia, ona była szesnastolatką. Zakochałem się w niej, a ona tym samym uczuciem obdarzyła mnie. Byliśmy naprawdę szczęśliwi, do czasu, kiedy nasi rodzice nie dowiedzieli się o wszystkim. Na dodatek, to właśnie wtedy Elisabeth dowiedziała się, że jesty w ciąży. Mimo wszystko postanowiła urodzić to dziecko, a kiedy tylko przyszło na świat, uciekliśmy z rodzinnej wioski i przeprowadziliśmy się daleko od domu, aby nikt nie zakłócał naszego szczęścia i miłości, którą się darzyliśmy. To był najlepszy krok, jaki mogliśmy wykonać, naprawdę. Dzięki temu już nic nie stanęło na naszej drodze. Drodze do miłości... - zakończył opowieść, lekko kiwając głową. Był zamyślony, a ja i Jazzy nie chcieliśmy wyrywać go z tego stanu, dlatego grzecznie czekaliśmy, aż dziadek ponownie się odezwie. - Nie rozumiem tylko, dlaczego tak zainteresowała was ta historia. - zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie, najpierw Jazzy, a potem przeniósł wzrok na mnie i tutaj go zatrzymał, dając mi do zrozumienia, że to ja powinienem się teraz odezwać. - Jesteście młodzi, widzę, że bardzo zakochani. Naprawdę mieliście ochotę wysłuchać opowieści jakiegoś staruszka?
-Widzi pan... - rozpocząłem nieśmiało, drapiąc się po karku. - Kiedy miałem dwanaście lat, moja przyjaciółka była w tym samym wieku. Doprowadziliśmy do tego, że zaszła ona w ciążę, będąc tak młodą osóbką. Umarła podczas porodu... - widziałem, jak Jazzy wpatrywała się w moje oczy ze smutkiem. Bardzo często brakowało jej matki, której ja nie potrafiłem jej zastąpić, chociaż bardzo się starałem, aby niczego jej nie brakowało. Nie byłem kobietą i nie zawsze wiedziałem, jak mam podejść do jakiegoś wydarzenia z życia Jazzy.
-Co się stało z pańskim dzieckiem? - spytał staruszek, splatając razem dłonie.
-Siedzi obok pana. - westchnąłem głęboko, patrząc na Jazzy z miłością i ojcowską i tą drugą, którą mało kto potrafił zrozumieć.

Mężczyzna spojrzał na Jazzy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jednak wiedziałem, że jego zdanie na ten temat bedzie przychylne nam. W końcu, był w bardzo podobnej sytuacji i doskonale wie, że nie wszystkie uczucia da się zatrzymać.
-To pańska córka? - spytał, wskazując na szatynkę, która uśmiechała się delikatnie i do mnie, i do niego.
-Córka, a jednocześnie dziewczyna, z którą chcę spędzić każdy dzień swojego życia. - odparłem, głaszcząc jedną z jej dłoni, która leżała na blacie stołu.
-Kocha pan ją. Naprawdę pan ją kocha. - pokiwał powoli głową, a ja skinieniem potwierdziłem jego słowa.
-Jazzy to najważniejsza osoba w moim życiu. Przyszliśmy tutaj do pana, ponieważ przeżył pan bardzo podobną historię, do naszej. Chcieliśmy wiedzieć, jak pan czuł sie wtedy i jak ludzie reagowali na waszą miłość.
-Ludzie nie byli przychylni. Nie mieliśmy po swojej stronie nikogo, dlatego uciekliśmy, a w nowym miejscu nie powiedzieliśmy nikomu o naszym pokrewieństwie.

Przez parę minut w pomieszczeniu panowała cisza. Każdy z nas dobrze wiedział, że nie powinien się teraz odzywać, aby pozwolić drugiej osobie ułożyć wszystkie myśli w głowie. To nie było łatwe, jak pozornie mogło się zdawać, lecz wiedziałem, że nie zrezygnuję z Jazzy i miłości do niej. Będę walczył i choćbym miał oddać wszystko, oddam. Po prostu chcę mieć możliwość każdego dnia patrzeć na nią, trzymać ją za rękę, całować, przytulać, pocieszać i kochać się z nią.

-Nawet pan nie wie, jak bardzo pomogła nam ta rozmowa. - Jazzy w końcu przerwała ciszę w pokoju, jednocześnie wstając z krzesła, więc ja uczyniłem to samo. Rzeczywiście, niezręcznie byłoby siedzieć teraz dłużej z tym mężczyzną. On w tym momencie potrzebował samotności, aby powrócić do wspomnień. Chciałbym w odległej przyszłości, tak samo jak on, usiąść przy kominku w ciepłych kapciach, z naszym wspólnym zdjęciem w ręku, i wspominać wszystkie chwile, które na wieki pozostaną zapisane w mojej pamięci.
-Cieszę się, że przydałem się na coś. Z całego serca życzę wam szczęścia na zupełnie nowej drodze życia. Nie zaprzepaśćcie uczucia, jakie was łączy.

W ciszy wyszliśmy z domu, a potem z terenu, należącego do staruszka. Po ulicy szliśmy wolno, zaraz obok siebie, lecz nie trzymaliśmy się za ręce. Wokoło panowała grobowa wręcz cisza, ponieważ w tak małym miasteczku rzadko kiedy przejeżdżał jakikolwiek samochód.

W końcu jednak Jaz zatrzymała się gwałtownie, więc uczyniłem to samo. Nim zdąrzyłem się zorientować, jej piąstki zacisnęły się na mojej koszulce, a ciało przytuliła do mojego. Objąłem ją silnie ramionami, aby dać jej poczucie dodatkowego bezpieczeństwa. Kochałem ją całym sercem i mógłbym trzymać ją przy sobie do końca życia.
-Wiesz, co to oznacza, prawda? - wychlipała, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że dziewczyna płakała.
-Tak, kochanie. Ale jestem gotowy na wszystko, aby tylko być z tobą...

***Oczami Jazzy***

Te kilka dni, które spędziliśmy w swoim towarzystwie, sprawiły, że nasze uczucia stały się jeszcze silniejsze, nabrały rozpędu i w pewnym sensie stały się dużo bardziej dojrzałe, mimo że od samego początku towarzyszyły im ogromne emocje. Na początku, gdy spoglądałam na szatyna, widziałam Justina, po prostu Justina. Natomiast gdy patrzę na niego teraz, widzę dojrzałego mężczyznę, z którym chcę spędzić resztę swojego życia. Czułam się przy nim niesamowicie bezpiecznie i wiedziałam, jak ogromną miłością mnie darzył, dlaczego byłabym w stanie oddać za niego wszystko. Stał się moim narkotykiem i uzależnieniem, którego z każdym dniem potrzebowałam coraz bardziej i w większych ilościach. Nie mogłam przestać o nim myśleć, ponieważ zajął niemal cały mój umysł.

-O czym tak myślisz, koteczku? - spytał, wjeżdżając na ulicę, na której mieszkaliśmy.
-A jak myślisz? - uśmiechnęłam się do niego promiennie. Moje usta mimowolnie układały się w śmiechu, gdy tylko na niego patrzyłam, bądź słyszałam jego głos. - O tobie, Justin. Cały czas myślę tylko o tobie.
-A mógłbym wiedzieć, o czym konkretnie? - kontynuował, chcąc wiedzieć dosłownie wszystko, lecz ja nie miałam zamiaru całkowicie otwierać się przed nim. Lepiej było, gdy choć niewielka część mnie ukryta była głęboko i nie zamierzała wyjść na światło dzienne.
-A nie mógłbyś. - wypięłam do niego język, odchylając się w tył i  opierając się na oparciu fotela.
-I tak to z ciebie wyciągnę, kotku. Każdą twoją najskrytszą myśl. Wykrzyczysz mi ją. - poruszył znacząco brwiami, a ja parsknęłam śmiechem, bo jego gest niesamowicie mnie rozbawił.
-W twoich snach. - poklepałam go po kolanie, a kiedy zatrzymał się na podjeździe, po prostu wysiadłam z samochodu. Nie musiałam zajmować się swoją torbą, leżącą w bagażniku, ponieważ doskonale wiedziałam, że Justin i tak nie pozwoliłby mi dźwigać, dlatego udałam się prosto do domu.
Zastałam drzwi nie zamknięte na klucz, co oznaczało, że budynek nie był pusty. Przewróciłam na ten fakt oczami. Doskonale wiedziałam, że to przyjaciele Justina, którzy regularnie składają nam wizyty i zdążyłam już przyzwyczaić się do nich. Teraz jednak czułam wzmożoną chęć zostania z Justinem sam na sam.
-Witam wszystkich złych ludzi, którzy wciąż zakłucają nienaganny spokój w moim domu. - gdy ściągnęłam w przedpokoju buty i pewnym krokiem weszłam do salonu, rzeczywiście zastałam w nim chłopaków, z Jaxonem do kompletu.
-Niesamowite, w końcu zdecydowaliście się wrócić. To cud, czy tylko tak mi się zdaje? - zakpił Zaym, lecz złośliwość w jego głosie nie zrobiła na mnie wrażenia. Zbyt dobrze ją znałam, niestety.
-A ty jesteś jeszcze bardziej chamski, niż zwykle. To cud, czy mi się zdaje? - wysyczałam, jednak cały czas utrzymywałam nutkę rozbawienia w głosie, czym zaraziłam również pozostałych chłopaków.
-Chyba będę musiał porozmawiać z twoim ojcem, aby przyłożył więcej wysiłku do wychowania cię i twojej kultury oraz szacunku do osób starszych. - powiedział z pełną powagą, sprawiając, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak powstrzymałam go głęboko w sobie.

Wtedy do domu wszedł Justin, a na widok swoich kumpli i brata, zaklął cicho i przewrócił oczami. Widziałam, że dla niego ta wizyta również nie jest na rękę i miałam cichą nadzieję, że dyskretnie pozbędzie się swoich kumpli z domu i poświęci całą uwagę mnie.
-Musiałby zdarzyć się pieprzony cud, żebym nie zastał swoich najwspanialszych przyjaciół na kanapie, u siebie w salonie. - udał ogromny zachwyt, a potem ponownie wywrócił kpiąco oczami.
-Jesteś tak miły, Justin. Idealny kolega. - czy oni wszyscy zmówili się dzisiaj, aby odgrywać jakieś chore, ironiczne przedstawienie? Tak to właśnie wyglądało, a jeden był coraz to bardziej złośliwy od drugiego.

Ja natomiast posłałam Justinowi znaczące spojrzenie, w ten sposób, aby nie mógł go zobaczyć żaden z jego kolegów. Potem udałam się do kuchni i oparłam o blat na łokciach. Westchnęłam głęboko, czekając w tym czasie, aż Justin wyrwie się ze szponów przyjaciół i przyjdzie tutaj, do mnie, przytuli, pocałuje, i szepnie do ucha, jak bardzo mnie kocha.
-Ta pozycja jest chyba specjalnie dla mnie. - nie minęła nawet minuta, gdy usłyszałam jego cichy i lekko zachrypnięty głos.
Następnie poczułam na biodrach jego dłonie i przyrodzenie na pupie. Zachichotałam pod nosem po czym wyprostowałam się i niemal  natychmiast zostałam przyciągnięta do umięśnionego ciała mężczyzny

Nie wiem, dlaczego, ale podniecało mnie to, że był tyle starszy. Dzięki temu, żyłam ze świadomością, że jestem z dojrzałym mężczyzną, a nie z niedoświadczonym dzieciakiem, który nie mógłby dać mi tego, czego chciałam i potrzebowałam.

Wtedy jego dłoń, która już wcześniej wsuwała się pod moją bluzkę, teraz zatrzymała się na piersi i ścisnęła ją lekko. Jęknęłam cicho, aby przypadkiem nie wzbudzić podejrzeń w chłopakach. Jego dotyk był tak przyjemny, że nie potrafiłam odepchnąć go od siebie, mimo że teraz powinnam.
-Przystopuj troszeczkę, kochanie, bo weźmiesz mnie na blacie w kuchni. - wymruczałam, kiedy Justin obrócił mnie twarzą do siebie i objął dłońmi moją twarz.
-Może właśnie mam zamiar to zrobić? - uśmiechnął się do mnie łobuzersko i podsadził mnie tak, że siedziałam na blacie. Potem rozszerzył moje nogi i stanął pomiędzy nimi.
-Nie przeszkadzają ci twoi koledzy, którzy są zaraz za ścianą? - przejechałam opuszkami palców po jego ostro zarysowanej szczęce, a potem paznokciami po klatce piersiowej, opiętej przez dopasowany podkoszulek.
-Jeśli dalej będziesz mnie tak prowokować, wezmę cię tutaj, choćbym miał zrobić to na ich oczach. - warknął podnieconym głosem, podczas kiedy mnie bawiła cała ta sytuacja i sama musiałam powstrzymywać się od dalszego prowokowania go.

Zamiast tego, wplątałam palce jednej dłoni w jego włosy, aby po chwili namiętnie przyłożyć swoje wargi do jego i rozpocząć obłędny pocałunek, pełen przeróżnych emocji, poczynając od miłości, a kończąc na pożądaniu. Rozwijaliśmy go z każdą chwilą, całując nasze usta coraz bardziej zachłannie, lecz całą niesamowitą aurę dookoła przerwały kroki oraz drzwi kuchenne, które otworzyły się na całą szerokość.
W progu stanął zszokowany Jaxon. Jego oczy wyglądały jak pięciozłotówki, a usta lekko rozchyliły się.
-Co tu się, kurwa, dzieje!?

~*~

Jak myślicie, jaka będzie reakcja Jaxona? Macie jakieś pomysły, co wydarzy sie  kolejnym rozdziale? :)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

Ps. Rozdział 25 dodam 20 października :)