Zaparkowałem samochód na podjeździe przed domem i odwróciłem się twarzą do Jazzy, która przysypiała na fotelu pasażera. Wyglądała, jak aniołek, z przymkniętymi powiekami i trochę szybszym serduszkiem, które niepokoiła obecna sytuacja.
-Kochanie, czas wstawać. - wyszeptałem jej do ucha i pogładziłem po włosach.
Szatynka zamrugała kilka razy. Nie spała, więc nie była mocno zaspana. Ogarnęło ją po prostu zmęczenie, ze względu na późną porę dnia.
-Co teraz zrobimy? - spytała dziewczyna, kiedy weszliśmy do wnętrza domu, a ja nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć jej w tym momencie. Starałem się udawać dzielnego, lecz rzeczywistości byłem tak samo przestraszony, jak ona. Bałem się, że moja matka będzie próbowała pozbawić mnie praw do opieki nad Jazzy, a tego bym nie przeżył.
-Przygotowywałem się na ten moment od samego początku, kochanie. Wiedziałem, że wkońcu będziemy musieli uciekać. Kupiłem dom, niedaleko naszego miasta, abyśmy w razie potrzeby zawsze mogli wrócić, jednak ze względu na to, że musiałem zdobyć dla nas mieszkanie bardzo szybko i bez zbędnych formalności, było to niesamowicie trudne. Wszyscy chcieli spisywać niepotrzebne umowy i znać szczegóły nagłej przeprowadzki, których nie mogłem zdradzić. W końcu znalazłem pewien stary dom, naprawdę stary. Mogłem przejąć go dosłownie w ciągu paru chwil. Przeprowadzimy się tam już, teraz, odrazu. Nie możemy czekać i ryzykować, że moi rodzice pokrzyżują nasze plany. Za bardzo cię kocham, abym mógł z tym zaczekać.
Jazzy szybko skinęła głową. Była wyraźnie wystraszona. Tak, jak ja, nie wiedziała, co teraz będzie i jak potoczy się nasze dalsze życie. Niepewność była najgorsza.
-I jeszcze jedno. Zaczynając nasze nowe życie, nikt nie może dowiedzieć się, że jesteś moją córeczką, malutka, dobrze? Zaczynamy od nowa, jako para. Tylko para. - bardzo ciężko było mi wypowiedzieć te słowa. Czułem, że zawiodłem, jako ojciec. Miałem wrażenie że w tym momencie straciłem swoją ukochaną córeczkę, która od zawsze była sensem mojego życia.
-A będę mogła jeszcze czasami powiedzieć do ciebie tato? - wyszeptała, a ja czułem, że jej głos się łamał, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Modliłem się, aby jej oczu nie wypłynęła ani jedna łza, ponieważ to zupełnie załamałaby mnie i miałbym problem, aby pozbierać się na nowo.
-Oczywiście, skarbie. Pamiętasz, co ci mówiłem? Cokolwiek by się nie wydarzyło, ja już zawsze będę twoim ojcem. Po prostu nie możemy powiedzieć o tym ludziom dookoła, lecz nie zmienia to między nami niczego. Pamiętaj o tym, malutka. - bałem się, że przez to wszystko, Jazzy zacznie traktować mnie inaczej. Dzięki naszemu pokrewieństwu, byliśmy znacznie bliżej psychicznie, niż inne pary. Przyjaźniliśmy się i ufaliśmy sobie, a ja oszalałbym, gdyby chociaż jeden wśród wielu elementów uległ zmianie. Tak, jak było, było idealnie.
-Pójdziesz ze mną do piwnicy, żeby przynieść kartony? - spytałem, widząc, jak szatynka nalała sobie szklankę soku i wypiła ją duszkiem. Skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi, prowadzących do piwnicy, jednak nadal nie odezwała się. Bolało mnie jej milczenie, ponieważ wtedy miałem wrażenie, że coś jest między nami nie w porządku.
Razem zeszliśmy po długich schodach do piwnicy. Jazzy zapaliła w pomieszczeniu światło, jednak ja pospiesznie zgasiłem je, zestawiając pokój, oblany mrokiem. Zanim szatynka zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, przyparłem jej drobne ciało do ściany i stanąłem maleńki kroczek przed nią, aby chwilę później złączyć jej wargi ze swoimi. Jak za każdym razem, utworzyły one idealną, przepiękną całość, która dopełniała się i uzupełniała.
-Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło, kochanie. - pogładziłem jej policzki, czekając, aż ona zrobi cokolwiek, co spowoduje szybsze bicie mojego serca.
I zrobiła. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i pokiwała głową, a potem odeszła i chwyciła w dłonie pierwszy z pustych kartonów, wychodząc z piwnicy
A ja znowu byłem szczęśliwy, wiedząc, że wszystko zostało między nami po staremu. Również chwyciłem karton i wyszedłem z pomieszczenia, aby chwilę później zacząć pakować większość rzeczy do pudła.
***
-Wiesz, gdzie jechać, Justin? - Jazzy zaczęła rozglądać się po okolicy, kiedy zatrzymałem się na poboczu jednej z dróg.
-Nie bardzo. - wymamrotałem, również wysiadając z samochodu. Rozłożyłem na masce samochodowej mapę, świecąc w nią latarką. - Dlatego mam zamiar zaraz się dowiedzieć. - potarłem o siebie dłonie i zacząłem przemierzać wzrokiem mapę, pełną przeróżnych dróg i dróżek.
-Wyglądasz niesamowicie pociągająco, kiedy jesteś tak skupiony, Justin. - nim zdążyłem się zorientować, poczułem dłonie Jazzy pod swoją koszulką, które błądziły wzdłuż mojej klatki piersiowej, bardzo wrażliwej na jej dotyk. Zresztą, na dotyk Jazzy była wrażliwa każda część mojego ciała.
-Mam wrażenie, że ktoś tutaj nie chce dotrzeć na miejsce, rozpraszając mnie wszelkimi, możliwymi sposobami. - odwróciłem nas tak, że teraz to Jazzy napierała plecami na maskę, a ja nachylałem się nad nią.
-Chciałam ci tylko uświadomić, że dotarliśmy na miejsce. - zachichotała, kiedy wsunąłem dłoń pod jej kolano i uniosłem je, aby zbliżyć się do niej.
-Czyżbyś teraz nagle chciała odwrócić moją uwagę? - uniosłem jedną brew, lecz dziewczyna nie mogła tego zobaczyć, przez ciemności, panujące dookoła.
-Uwierz, nie chciałabym, ale wolę w ten sposób uczcić naszą przeprowadzkę w domu. Tutaj zwrócimy niepotrzebną uwagę nowych sąsiadów. I mówię poważnie, Justin. Jesteśmy już na miejscu. Spójrz na nazwę ulicy. - gdy zerknąłem w bok zorientowałem się, że rzeczywiście dotarliśmy pod właściwy adres.
-Zapamiętam twoją wzmiankę o świętowaniu. - puściłem do niej oczko i na moment odpuściłem, aby z powrotem wsiąść do samochodu i podjechać pod same drzwi.
Byłem tutaj pierwszy raz. Widziałem ten dom jedynie na zdjęciach. Nie wiedziałem więc, czego mam się spodziewać po wnętrzu oraz okolicy. Miejsce to będzie zupełnym oderwaniem od naszej codzienności, w centrum jednego z największych miast w USA. Tam wszystko dookoła wręcz tętniło życiem, natomiast tutaj panował nienaturalny spokój i cisza, do której będziemy musieli się przyzwyczaić.
-Boże, ten dom jest ogromny. - Jazzy przyłożyła dłoń do ust. Kiedy wysiadłem z samochodu, uczyniłem to samo, również dziwiąc się na widok wielkiego budynku.
-Wiedziałem, że jest duży, ale nie sądziłem, że aż tak. Będziemy mieć przynajmniej więcej miejsca na...
-Na co? - szatynka z założonymi na piersi rękoma spojrzała na mnie, z wyraźnymi iskierkami rozbawienia w oczach.
-Na takie tam... - machnąłem lekceważąco ręką, w duchu natomiast myśląc tylko o jednym.
Cały budynek zbudowany był z drewna i surowego kamienia, co dodawało temu miejscu przerażającego klimatu. Dodatkowo, dom wybudowany był w środku lasu i straszył samym położeniem.
Jazzy przez długi czas wpatrywała się w jego ściany, z wyraźnym przejęciem. Wiedziałem jednak, że pozytywnym. Lubiła zmiany i nowości, dlatego byłem pewien, że szybko przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
-Chyba powinienem w ten sposób wnieść cię do nowego domu, co, skarbie? - wyszeptałem jej do ucha, po czym uniosłem ciało Jazzy tak, jak pan młody pannę młodą. Gdyby tylko było to możliwe, mógłbym poślubić szatynkę choćby teraz. Byłem na to w pełni gotowy, ponieważ kochałem ją prawdziwie i niesamowicie silnie. Dziwiłem się nawet momentami, że byłem zdolny do takich uczuć.
Z Jazzy na rękach, wszedłem przez otwarte drzwi do wnętrza lekko przerażającego domu. Temperatura w środku była niemal taka sama, jak na zewnątrz dlatego, poczułem jak, piętnastolatka zadrżała minimalnie.
-Nie martw się, ja cię rozgrzeję, skarbie. Pójdę jedynie po nasze rzeczy i jestem cały twój.
-Nie sądzisz, że te wszystkie kartony spokojnie mogą zaczekać do jutra? Jestem zachłanna i chciałabym mieć cię dla siebie już teraz. - pomachała kilka razy nóżkami i przejechała opuszkami palców po zaroście na moim podbródku.
-Taka mała, a taka... - zawahałem się, szukając właściwego określenia. Nie znalazłem go jednak, a Jazzy zachichotała, z każdą chwilą zbliżając swoje usta do moich.
-Spójrz, Justin. Tam, za nami, widziałam ładną kanapę. Może moglibyśmy ją wypróbować? Co o tym sądzisz? - kurwa, nie poznawałem jej. Nie poznawałem własnej córki, chociaż sądziłem, że znam ją lepiej, niż ona, samą siebie.
Nie musiała powtarzać drugi raz. Nie musiałam mnie dodatkowo zachęcać. Nigdy nie musiała i na pewno nie będzie.
W ciągu kilku sekund znalazłem się przy kanapie, na której ostrożnie położyłem piętnastolatkę. Czułem, że z każdym dniem, ja i Jazzy, zbliżamy się do siebie. Jesteśmy jeszcze bliżej z każdą minutą, z każdą godziną, z każdym pocałunkiem i z każdą wspólnie spędzoną nocą.
***Oczami Jazzy***
Wybudzając się z pięknego snu, ziewnęłam cicho i dopiero wtedy otworzyłam oczy. Byłam przyzwyczajona, że każdego ranka budziło mnie silne, uporczywe wręcz, światło słoneczne, dlatego zdziwieniem były dla mnie jedynie pojedyncze promienie, przebijające się przez korony drzew, a potem padające na okno w naszej nowej sypialni.
Mój nastrój był wyjątkowo pozytywny. Mimo że jeszcze wczoraj bałam się i przepełniała mnie niepewność, dzisiaj czułam, że wychodzimy na prostą i nic nie jest w stanie zaburzyć idealnej harmonii w naszym życiu. W końcu zaświeciło nad nami słońce i żadna chmura nie przysłoni go.
-Podobno sny, podczas pierwszej nocy w nowym domu spełniają się, a ja miałem dzisiaj bardzo wyjątkowy sen. - westchnął Justin, dając mi znak, że już nie śpi. Mężczyzna przeciągnął się na łóżku i ziewnął, tak samo, jak ja, od razu po przebudzeniu.
-Opowiadaj. - przeniosłam głowę z poduszki na jego klatkę piersiową. Nie skrępował mnie fakt, że byłam naga. Nie wstydziłam się Justina, nie miałam do tego powodów. Byliśmy razem, kochaliśmy się, dlaczego więc miałabym krępować się przed nim swojego ciała, skoro znał je w najdrobniejszych szczegółach?
-Tylko się nie wystrasz, kochanie. - zaczął, układając ręce pod głową i wlepiając wzrok w sufit, na którym widoczne były bele surowego drewna. - Wszystko zaczęło się w szpitalu. Siedziałem na jednym z krzeseł i czekałem, chociaż z początku nie wiedziałem, na co. Wiem tylko, że czekałem wiele godzin, a wskazówki zegara coraz szybciej zbliżały się do wieczora, aż w końcu usłyszałem płacz. Płacz małego dziecka. Dopiero wtedy dowiedziałem się, dlaczego spędziłem w szpitalu tyle czasu. Czekałem na narodziny dziecka. Swojego dziecka. Naszego dziecka. Z jednej z sal wyszła pielęgniarka, trzymając na rękach zawinietego noworodka. Podeszła do mnie z uśmiechem i powiedziała, że mam synka. Mało brakowało, a popłakałbym się z radości. Wtedy pozwoliła mi wejść do sali, na której leżałaś ty. Byłaś bardzo słaba i zmęczona, ale jednocześnie szczęśliwa, wiedząc, że nasz synek jest zdrowy. Kiedy spojrzałaś na mnie tymi swoimi wielkimi, pięknymi oczami, zobaczyłem w nich łzy szczęścia i radości, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że to dziecko jeszcze bardziej zbliży nas do siebie. Na koniec podniosłaś się i pocałowałaś mnie w czoło. Potem zasnęłaś, a ja obudziłem się, nadal cholernie szczęśliwy, ponieważ wiedziałem, że zaraz po otworzeniu oczu zobaczę osobę, dla której żyję.
Ten idiota, którego kochałam najmocniej na świecie, nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak cholernie poruszyły mnie jego słowa. Do tego wręcz stopnia, że nie potrafiłam dłużej leżeć na jego klatce piersiowej i wsłuchiwać się w jego głośno bijące serce. Dlatego zerwałam się z łóżka i pospiesznie założyłam na siebie bieliznę, a potem wybiegłam z sypialni, zostawiając w niej oszołomionego Justina.
Zrobiłam to tylko i wyłącznie po to, aby Justin nie musiał oglądać moich łez, które wypłynęły spod powiek, jak deszcz z rynny, kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia. Czym prędzej zbiegłam po schodach na dół i zamknęłam się w łazience, w której na przeciwległej ścianie do drzwi wisiało ogromne lustro, oprawione w pozłacaną ramę. Nie byłam tutaj jeszcze, ponieważ wczoraj, zaraz po przyjeździe, zdążyliśmy z Justinem zwiedzić jedynie kanapę w salonie i łóżko w sypialni. Czasem byliśmy na siebie w takim stopniu napaleni, że zachowywaliśmy się, jakbyśmy nie widzieli się od miesięcy.
Chlipałam cicho, opierając się o starodawną uwymalkę, przytwierdzoną do ściany pod lustrem. Nadal byłam przejęta, lecz nie potrafiłam niczego przemyśleć, ponieważ byłam zbyt rozkojarzona i rozproszona, pomiędzy kilkoma myślami. Z jednej strony chciałam śmiać się, a z drugiej płakać. Moje wahania nastroju były lekko niepokojące i sama zaczęłam interesować się nimi.
-Koteczku, powiedziałem coś nie tak? - gdy poczułam silne ramiona, oplątujące się wokół mojego drobnego ciała, poczułam, że tego było mi trzeba. Mimo że przed chwilą uciekłam od Justina i chciałam pobyć trochę w samotności, gdy tylko mnie dotknął, przekonałam się, że to jego pragnę najbardziej.
-Oczywiście, że nie, Justin. Jestem po prostu bardziej wrażliwa, niż dotychczas i wzruszyło mnie to, co powiedziałeś. - odwróciłam się przodem do niego, jednak tak, aby jego ramiona w dalszym ciągu obejmowały mnie, a ciało stykało się z moim. - Jednak wiem też, że twój sen nie może się spełnić i przez to czuję, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra. - posmutniałam, spuszczając głowę i wbijając wzrok w drewnianą podłogę. Wiedziałam, że Justin zacznie zaprzeczać i zarzekać się, że jestem dla niego najwspanialsza, jednak ja czułam, że zawiodłam, mimo że nie mogłam tego zmienić, ponieważ to przeznaczenie splątało nas ze sobą.
-Zabraniam ci tak mówić, słyszysz? Zabraniam, Jazzy. Jesteś dla mnie ideałem i nigdy nie waż się chociażby pomyśleć inaczej. A co do mojego snu, nie wiesz, czy pewnego razu nie okaże się prawdą, kochanie. Życie bywa nieprzewidywalne, poza tym, gumki też. Czasem pękają w najmniej odpowiednich momentach. - mimowolnie zachichotałam cicho. On zawsze wiedział, jak mnie rozbawać i nawet w poważnych sytuacjach znalazł pretekst, aby wywołać uśmiech.
-Ty naprawdę chcesz mieć jeszcze dzieci. - przyłożyłam jedną dłoń do ust, podczas kiedy drugą oplątałam jego szyję. Justin nie odpowiedział, tylko uśmiechał się do mnie delikatnie. Był to dla mnie znak, abym sama odpowiedziała sobie na pytanie, chociaż odpowiedź była już oczywista. - Justin, ja... Nie wiedziałam, nigdy, nawet zanim zaczęliśmy być razem, nie pomyślałabym, że chcesz mieć jeszcze dzieci. Nie powiedziałeś mi o tym, a ja niczego nie zauważyłam.
-W pewnym sensie ukrywałem to, więc nic dziwnego, że nie zauważyłaś. - cały czas uśmiechał się do mnie, a ja poczułam się źle.
-Justin, wiesz, że ja nie mogę dać ci tego, czego chcesz? Nie możemy mieć dzieci, chociaż chciałabym tego tak samo, jak ty. Nie mogę dać ci dziecka, Justin.
-Ja uważam inaczej, skarbie. - nadal uśmiechał się w ten sam, wspaniały sposób, bezproblemowy i piękny, podczas kiedy ja byłam bliska płaczu, z powodu bezradności. Chciałam być dla szatyna najlepszą dziewczyną, jaką mógłby mieć, lecz wiedziałam, że przez nasze pokrewieństwo nie mogłam.
-I co powiedziałbyś swoim dzieciom? Że jesteś ich ojcem i jednocześnie dziadkiem? A ich matka jest również ich siostrą? Przecież wiesz, że to niemożliwe.
-Dla mnie możliwe, kochanie. Oczywiście, nie mówię teraz, kiedy jesteś tak młodziutka, ale w przyszłości. Kocham cię i tylko to liczy się dla mnie. Tak samo kochałbym nasze dzieci, malutka.
Trudno było mi odpowiedzieć cokolwiek. Jego słowa były dla mnie ogromnym dowodem miłości. Nie przypuszczałam, że uczucia Justina względem mnie są tak silne. Jednocześnie poczułam, że to, o czym mówił, może stać się realne. Zaczęłam w to wierzyć, a nawet myśleć o tym w sposób racjonalny. Chociaż wiedziałam, że to niebezpieczne, nawet bardzo, przestałam myśleć nad zagrożeniami, jakby nagle zniknęły.
-Jesteś ideałem, wiesz? - szepnęłam, stając na palcach i wtulając się w jego szyję. - Nie mogłam wymarzyć sobie wspanialszej drugiej połówki. Kocham cię.
-A czy będziesz mówić tak samo, kiedy powiem ci, że musisz chodzić do szkoły i zaczynasz od dzisiaj? - gwałtownie odsunęłam się od niego i przybrałam poważny wyraz twarzy.
-Żartujesz sobie ze mnie? - wyrzuciłam z siebie szybko, na jednym tchu i w dalszym ciągu wpatrywałam się w Justina, jakby był niespełna rozumu.
-Nie śmiałbym żartować z ciebie, maleńka. - zachichotał, widząc, jak z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej poddenerwowana.
-Błagam cię, Justin. Chyba nie mówisz poważnie. Ja nie chcę. Naprawdę. Wolę zostać z tobą, kochanie. Chcę spędzić z tobą cały dzień, potem całą noc i znów cały dzień i znów całą noc i...
-Skarbie, zatrzymaj się choć na chwilę, bo nie dam rady. Mam już swoje lata. - zachichotał, powstrzymując mnie, gdy zaczęłam coraz bardziej zbliżać się do niego.
-Odpychasz mnie? - zrobiłam minę niewiniątka, po raz kolejny podchodząc do szatyna. Mężczyzna ze śmiechem cofał się, aż w końcu uderzył plecami i ścianę, a ja mogłam zaatakować jego usta z pasją i porządaniem.
-Jazzy, proszę. - wyjęczał, jakby chciał to przerwać, lecz jednocześnie jego dłonie objęły moje pośladki.
Zaprzeczał samemu sobie.
-Rozumiem, że zamiast iść do szkoły, wolisz, żebym posuwał cię przez cały dzień, tak? - oderwał się w końcu ode mnie, a ja ochoczo pokiwałam głową, jak małe dziecko na widok lizaka, bądź wymarzonej zabawki. - Jesteś bardziej szalona, niż sądziłem. - zaśmiał się, po czym złożył pocałunek wśród moich włosów i wyszedł, zostawiając mnie w środku samą.
Samą, rozumiecie!?
-Halo, jestem napalona, gdzie idziesz!? - krzyknęłam, wybiegając za Justinem. Podejrzewałam, że, jak każdego ranka, udał się do kuchni, jednak nie wiedziałam, gdzie ów pomieszczenie się znajduje. Dopiero kiedy usłyszałam odgłos uderzanych o siebie talerzy, obrałam punkt, do którego musiałam dotrzeć, aby w dalszym ciągu uwodzić Justina i tym sposobem oddalić moją wizytę w szkole.
-Justin, koteczku, gdzie się ukryłeś? - zaćwierkałam, przechodząc z gracją przez próg kuchni. - Oh, tutaj jesteś. Stęskniłam się za tobą, wiesz? - umyślnie przeciągnęłam ostatni wyraz. Grałam w tej chwili słodką idiotkę, przymilając się do niego, ponieważ kiedy tylko znalazłam się wystarczająco blisko mężczyzny, przejechałam dłońmi po jego nagich plecach i zaczęłam masować jego spięte barki.
-W tym momencie nic na mnie nie zadziała, kotku. Nie masz nawet co próbować. Lepiej w tym czasie zacznij przygotowywać się do szkoły. - odparł bez emocji i zaczął przygotowywać dla mnie śniadanie, uznając ten temat za zakończony, a moje zdanie za przegrane.
***
Byłam na Justina obrażona. Po prostu obrażona. Owszem, nadal jest moim ojcem, ale do cholery, co w niego wstąpiło, że już dziś kazał mi iść do nowej szkoły? Jeden dzień nie zbawił jeszcze nikogo. Miałam wrażenie, że zrobił mi to na złość, chciaż nie wiem, jaki miałby w tym cel. Tym bardziej wkurzył mnie swoim zachowaniem. Po raz pierwszy zachował się, jak normalny, surowy ojciec, którego nigdy nie chciałam mieć.
-Pamiętaj, że teraz nazywasz się Jazzy Grande, tak? - nie odpowiedziałam. Jak już mówiłam, byłam wkurzona na Justina i zamierzałam to przemilczeć. - Jesteś już tutaj zapisana, więc nauczyciele wiedzą, że przyjdziesz. - nadal nie odezwałam sie ani słowem.
Uznając, że mężczyzna nie ma już nic do przekazania, wysiadłam z samochodu, zaparkowanego przed budynkiem szkoły.
-Kurwa, Jaz, co ci jest? Może byś się chociaż odezwała!? - słysząc, że Justin również wysiadł i zaczął iść za mną, przyspieszyłam.
Wiem, że powód, przez który obraziłam się na mężczyznę był głupotą, jednak mnie uraził. Skoro ma zamiar zachowywać się, jak normalny ojciec, po jaką cholerę rozkochał mnie w sobie. Owszem, chciałam mieć tatę, lecz nie takiego. Nigdy taki nie był. Dlaczego więc nagle się zmienił? Stał się moim facetem i nie zamierzam tolerować jego rozkazów względem mnie.
Z niechęcią weszłam do budynku szkolnego, gdzie wzrok wszystkich wścibskich i zbyt ciekawskich ludzi wylądował na mnie. Dodatkowo, jeszcze większe zainteresowanie wywołał Justin, który wszedł do szkoły zaraz po mnie.
-Przestań obrażać się na mnie, Jaz. Co się stało? Wyjaśnisz w końcu, czy dalej będziesz zachowywać się, jak rozkapryszona księżniczka?
Wbiłam wzrok w buty i nie zamierzałam go podnieść, podczas kiedy moje plecy opierały się o ścianę, a Justin stał krok przede mną i czekał na wyjaśnienia. Dalej nie zamierzałam z nim rozmawiać. Może gdy trochę pomilczę, Justin zrozumie, że teraz nie może mi rozkazywać, ponieważ w znacznej części zmienił rolę, pełnioną w moim życiu.
Nie chcąc dłużej stać bez celu w jednym miejscu, wyminęłam go i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu klas. Oczywiście, chciałam odwrócić się z powrotem w stronę Justina i powiedzieć, że przeszła mi złość na niego, jednak byłam zbyt uparta, aby to zrobić. Mój charakter nie pozwalał mi na to.
-Hej, ty jesteś Jazzy, ta nowa? - z początku nie skojarzyłam, że ktoś zwrócił się do mnie.
-Chyba tak. - odwróciłam się, aby ujrzeć przed sobą dziewczynę, może trochę starszą ode mnie. Mogła mieć siedemnaście lat. Jej długie, blond włosy układały się w lekkie fale. Figury mogłaby pozazdrościć jej niejedna modelka, a urody każda kobieta.
-Jestem Chanell. Pozwól, że oprowadzę cię po szkole. - uśmiechnęła się do mnie życzliwie, co odwzajemniłam. Cieszyłam się, że nawiązałam nowe znajomości już pierwszego dnia w nowej szkole.
Jednak wtedy Chanell odwróciła się, zerkając w miejsce, w którym w dalszym ciągu stał Justin. Patrzyła na niego w skupieniu przez dobre kilka chwil, przygryzając przy tym dolną wargę i uśmiechając się lekko.
-To twój facet? - spytała w końcu, nie odrywając wzroku od szatyna.
-Jest boski, co? - chociaż chciałam, tak samo, jak ona, odwrócić się i ślinić na widok mężczyzny, nie mogłam, ponieważ w dalszym ciągu byłam na niego obrażona i nie przeszła mi jeszcze złość.
-Oh, tak. Zajebiście boski... - wymamrotała, a na jej ustach pojawił się delikatny, łobuzerski uśmiech, przez który już teraz wiedziałam, że będę miała rywalkę...
~*~
Witam z nowym rozdziałem po sporej przerwie. Jak wrażenia? :)
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962