środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 38 - Back to memories...


    ***Dwa tygodnie później***

    Te dwa tygodnie były prawdziwą katorgą, udręką dla mojej duszy i ciała. Nie mogłem jeść, nie mogłem spać, nie mogłem myśleć. Każdą, wolną chwilę spędzałem u boku Jazzy. Wciąż udawałem. Wciąż grałem szczęśliwego, kiedy w rzeczywistości z każdym dniem moje serce rozpadało się na coraz mniejsze kawałeczki. Czułem, po prostu czułem, że pewnego dnia nie wytrzymam i zwyczajnie pęknę. Byłem już tak blisko.

    Czułem się cholernie, nie mówiąc o niczym Jazzy. Obiecałem, że będę z nią szczery. Przysięgałem, że nigdy jej nie okłamię i nie zataję prawdy. A teraz tak po prostu zerwałem wszystkie przyrzeczenia. Miałem nadzieję, że mi wybaczy, że zrozumie. Robiłem to dla jej szczęścia, dla pięknego uśmiechu i iskierek w oczach, które z każdym dniem stawały się coraz mniej widoczne. Na własne oczy widziałem, jak zmieniała się w  coraz słabszą istotkę. Powolutku odchodziła ode mnie, zostawiała mnie samego.

    -Justin, nigdy tak naprawdę nie opowiadałeś mi, jak się czułeś, kiedy ujrzałeś mnie po raz pierwszy, zaraz po urodzeniu. - byłem tak zapatrzony w Jazzy, że nie od razu zdołałem usłyszeć jej pytanie. Dopiero kiedy je ponowiła, potrząsnąłem lekko głową i znów ubrałem sztuczny uśmiech, choć tak bardzo chciałem, aby był prawdziwy.

    -To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. I chociaż było to tak dawno temu, całe piętnaście lat, mógłbym dokładnie powtórzyć wszystkie swoje emocje. Nigdy nie zapomnę, jak szczęśliwy byłem. Nigdy nie zapomnę, w jakim stopniu odmieniłaś moje życie.

*

    Chociaż doskonale wiedziałem, że nie wolno mi tutaj wchodzić, nie potrafiłem odeprzeć od siebie tej niepohamowanej chęci, a wręcz pragnienia i wewnętrznej potrzeby. Czekałem na korytarzu długie godziny, powstrzymując się przed przekroczeniem progu szpitalnej sali. W końcu po prostu nie wytrzymałem. Musiałem ją zobaczyć.

    Pomieszczenie nie było duże, a na ściananch przeważała biel. Na końcu natomiast stało malutkie, szpitalne łóżeczko. Nie było puste. Na samym środku leżało maleństwo, zawinięte w pieluszki. Z tej odległości nie mogłem jej jeszcze zobaczyć. Wiedziałem jednak, że jest przepiękna. Najpiekniejsza na całym, otaczającym mnie świecie.

    -Cześć, kruszynko. - szepnąłem. W końcu mogłem ją zobaczyć. W końcu mogłem zobaczyć swoją malutką córeczkę, na którą czekałem dziewięć, długich miesięcy. W ciągu tego czasu stałem się znacznie dojrzalszy, zważając na moje niespełna trzynaście lat. Dla osoby dorosłej zabrzmi to śmiesznie, ale ja czułem się gotowy, aby zająć się Jazzy, a w przyszłości zapewnić jej wszystko, co najlepsze.

    Trudno było mi oswoić się z myślą, że zostałem ojcem, w dodatku samotnym ojcem. Brzmiało to zbyt poważnie, abym mógł od tak zrozumieć, jak ważne stanęło przede mną zadanie. Do roli tatusia będę dorastał praktycznie przez całe życie. Czułem jednak, że narodziny Jazzy zapoczątkowały nowy etap w moim życiu. Nie stanę się od razu dorosłym, ale na własnej skórze poczuję powiew dorosłego, odpowiedzialnego życia.

    -Kocham cię, malutka. - bałem się ją dotknąć. Zdawała się tak krucha i delikatna. Bałem się, że zwykłym, ostrożnym gestem mogę zrobić jej krzywdę. Mimo obaw jednak, jej maleńkie oczka, wpatrzone we mnie, sprawiły, że odebrało mi wszystkie zmysły. Po pierwszym spojrzeniu zakochałem się w niej na zabój.

    -Chodź do tatusia. - niemal widocznie drżałem, na całym ciele, ale nie potrafiłem powstrzymać rąk, które same sięgnęły po malutkie ciałko Jazzy. Kiedy trzymałem ją już na rękach, wtuloną w moją klatkę piersiową, byłem prawdziwie wzruszony. I tak, jak nigdy tego nie robiłem, tak teraz pozwoliłem sobie na jedną, samotną łzę. - Nie pozwolę cię skrzywdzić, aniołku. Jesteś moim małym serduszkiem. I chociaż jestem jeszcze małym gówniażem, przysięgam, że zawsze cię obronię, zawsze będę dla ciebie. Obiecuję, że będziesz miała we mnie wsparcie. Chcę po prostu, abyś była szczęśliwa.

*

    -Nigdy nie sądziłam, że ten dzień znaczył dla ciebie tak ogromnie wiele, Justin. Wiedziałam, że jestem dla ciebie ważna, ale nie miałam pojęcia, że tak silnie to przeżyłeś. To strasznie kochane, że już jako dzieciak myślałeś o mojej przyszłości. Dzięki temu zawsze czułam, że mnie kochasz i że jesteś dla mnie. - kiedy przytuliła się do mnie, nieświadomie sprawiła, że poczułem się gorzej. Pragnąłem jej dotyku, jak niczego innego, jednak myśl, że niedługo przestanę go czuć, coraz silniej odbijała się po opustoszałych zakamarkach umysłu.

    -Tobie zawdzięczam wszystko i wiedziałem to już wtedy, kiedy po raz pierwszy spojrzałem na ciebie. Byłaś tak maleńka, a mimo to uśmiechnęłaś się do mnie. Jestem ogromnym szczęściarzem, wiesz? - dzięki Bogu, Jazzy nie mogła zobaczyć wyrazu mojej twarzy, który teraz zdradzał wszystko. Miałem ogromną ochotę przestać udawać i poprzez łzy pokazać, że boli mnie niemal wszystko. I fizycznie, całe ciało, i moja psychika, która rozpadła się w pył.

    -Opowiadaj dalej, Justin. Chcę posłuchać jeszcze innych historii.

*

    Chociaż wielu młodym ludziom dziecko burzy porządek w życiu, ja czerpałem z tego wewnętrzne zyski. Prócz tego, dobrze wiedziałem, jak wykorzystać swoją małą córeczkę do własnych celów. Wiedziałem, jak z jej pomocą zyskać naprawdę wiele w oczach płci przeciwnej.

    Mając siedemnaście lat, zaprosiłem do domu znajomą, rok młodszą ode mnie. Nie miałem względem niej żadnych, poważniejszych zamiarów. Była tylko jedną z wielu, w zasięgu mojej ręki. Choć najważniejszym priorytetem w każdym okresie mojego życia była Jazzy, reszta dość szybko ulegała zmianie. W wieku siedemnastu lat zaczęłam myśleć tylko o jednym - imprezy, dziewczyny i seks.

    -Tatuś! - pisnęła Jazzy, gdy tylko zobaczyła nas w progu. Całe przedstawienie mieliśmy dokładnie zaplanowane. Czterolatka padała mi w ramiona, pokazując, jak dobrym i troskliwym ojcem jestem. Ja natomiast zdobędę tym serce dziewczyny. Nie zamierzałem nawet dobrze zapamiętywać jej imienia. Niestety, byłem jeszcze głupi i nawet nie starałem się zrozumieć pięknego znaczenia słowa miłość.

    -To twoja córeczka? - spytała szatynka, która ukucnęła obok mnie, podczas kiedy ja trzymałem w ramionach aniołka. Nasz uścisk nie był nawet w najmniejszym stopniu udawany. Gdziekolwiek wychodziłem, niemal natychmiast zaczynałem za nią tęsknić. W końcu, kochałem ją, jak nikogo innego na świecie.
    -Tak, to jest Jazzy. Jazzy, to Bree. - przed nową znajomą grałem. Wiedziałem, że ukradnę jej serce, kiedy ukażę opiekuńczą twarz. Wtedy nie widziałem w tym nic złego. Byłem młody i chciałem korzystać z tego w pełni. Korzystać z tego, co daje nam życie.

    -Jest cholernie słodka. - Jazzy, swoim niewinnym uśmiechem, przekupiła moją nową przyjaciółkę, która była wręcz wniebowzięta, widząc, jak wiele łączy mnie i moją córeczkę. - Nie znałam cię od tej strony, Justin. Chyba cię nie doceniałam. - dodała nieśmiało, a gdy tylko obdarzyłem ją spojrzeniem, oblała się uroczym rumieńcem.

    Jest moja.

*
 
    -Od zawsze wiedziałam, że nie byłeś grzecznym chłopcem, ale nie sądziłam, że wykorzystywałeś mnie do swoich przelotnych romansów. - nie potrafiłem śmiać się razem z nią. Nie potrafiłem już nawet myśleć. Wszystko sprowadzałem do śmierci, do ostatnich minut. Już teraz czułem, jak na moim sercu tworzy się pęknięcie, które nie wytrzyma i złamie się, gdy powieki Jazzy opadną na zawsze.

    -Wtedy byłem cholernie głupi i zacząłem zauważać to dopiero od niedawna. - im bardziej zagłębiałem się w te niewinne, bezproblemowe wspomnienia, tym bardziej chciałem naprawdę do nich wrócić i zacząć wszystko od nowa. Może wtedy stałbym się lepszym człowiekiem? Może wtedy nie skrzywdziłbym tak wielu osób? Może gdybym był bardziej odpowiedzialnym ojcem, nie doprowadziłbym do tragedii i nie związał własnej córki ze szpitalnym łóżkiem?

    Chociaż wiedziałem, że wyrzuty sumienia w żaden sposób mi nie pomogą, nie potrafilem nie obarczać się całą winą. W końcu, kontrolowanie jej zdrowia było moim obowiązkiem. Moim pieprzonym obowiązkiem, który tak bardzo zaniedbałem. Stracę ją przez własne niedopatrzenia. To prawda, że człowiek uczy się na błędach, ale dlaczego nauka ma być tak bolesna? Dlaczego ma pogrzebać jakiekolwiek nadzieje na krótkie, choćby przelotne szczęście?

    -Zawsze było tak kolorowo, czy może w pewnym okresie optymizm cię opuścił? Czułeś się kiedykolwiek smutny? Czułeś, że życie cię przerosło? - pytania Jazzy były bardzo szczegółowe i poważne, a ja mimowolnie szukałem w nich drugiego dna i znaczenia. Teraz, właśnie teraz tak się czułem. Chociaż wciąż przy mnie była, ja już tego nie czułem. Miałem wrażenie, że zostałem sam, a ona po prostu zniknęła. Bo w końcu zniknie, a ja będę musiał to zaakceptować.

    -Niestety nie. Był pewien okres, w którym czułem się cholernie źle, tak po prostu, sam z siebie. Miewałem momenty, w których chciałem się poddać. Ale wtedy ty sprawiałaś, że zyskiwałem wiarę i odwagę, aby dalej żyć.

*

    Myślę, że najcięższym okresem w naszym wspólnym życiu były chwile, gdy ja miałem dwadzieścia lat, a Jazzy niespełna osiem. Od roku mieszkaliśmy już sami, zdani jedynie na siebie. Praktycznie nie mogliśmy liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Momentami czułem, że nie dam rady, że życie mnie przerosło. Miewałem chwile załamania, w których chciałem się zwyczajnie poddać i nie myśleć o tych wszystkich, pieprzonych słabościach, które męczyły mnie każdego dnia.

    Miałem jednak osobę, dla której walczyłem i której obiecałem, że nigdy nie zawiodę. To dla niej się starałem i to dla niej znajdowałem w sobie siłę oraz odwagę. Za każdym razem, kiedy miałem problem, lub było mi po prostu źle, ona przychodziła, siadała mi na kolanach i zwyczajnie przytulała.

    Tak było i tym razem.

    -Tatusiu, co się stało? Dlaczego jesteś smutny? - ta mała, siedmioletnia dziewczynka, potrafiła rozpoznać wszystkie moje emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Wiedziała, kiedy czułem się źle i potrafiła mnie wesprzeć. Wystarczyło, że była przy mnie i uśmiechała się niewinnie.

    -Nic, skarbie. Nie przejmuj się mną. Tatuś ma po prostu gorszy dzień. - wsunąłem dłonie pod jej ramionka i uniosłem, aby posadzić na swoich kolanach. Oboje zaczęliśmy wpatrywać się w taflę wody w basenie, słuchając odgłosu przejeżdżających w oddali samochodów. - Czemu nie śpisz, aniołku? Już bardzo późno, a jutro musisz wstać rano, do szkoły. - pogłaskałem ją po miękkich, pachnących włosach, sięgających jej do pasa i, jak zwykle do spania, rozpuszczonych.

    Chociaż wiedziałem, że powinna położyć się do łóżka i poczekać, aż zmoży ją sen, w głębi duszy nie chciałem, aby zostawiła mnie tutaj samego. Dlatego tak silnie owinąłem ją ramionami w pasie. Nie chciałem zostać sam, ponieważ odrobinę bałem się samotności. Nie wiem, gdzie byłbym teraz, gdyby nie miłość do Jazzy, która każdego dnia kazała mi myśleć racjonalnie, w trosce o jej dobro.

    Byłem jej wdzięczny za każdy uśmiech na moich ustach. Za każdą oznakę radości w sercu mogłem podziekować tylko jej. Odkąd przyszła na świat była moim centrum wszechświata. Punktem, zawieszonym w przestrzeni, bez którego zszedłbym z drogi w życiu, na której powinienem pozostać. Zawdzięczam jej wszystko, co mam. Doceniłem to dopiero teraz, po latach, kiedy poczułem się naprawdę samotny. Zrozumiałem, że mam tylko ją, tę małą dziewczynkę, która chociaż nie rozumiała jeszcze wielu spraw, zawsze potrafiła mi pomóc.

    -Tęsknię za mamą. - wyszeptała niespodziewanie, chowając główkę w mojej nagiej klatce piersiowej. - Chciałabym ją chociaż zobaczyć. Chciałabym wiedzieć, czy pokochałaby mnie tak samo, jak ty. Chciałabym z nią porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego nas zostawiła. - Jazzy doskonale wiedziała, że nienawidziłem patrzeć na jej łzy. Były moją osobistą porażką. Dlatego teraz tak bardzo wstrzymywała je pod powiekami, abym na nagiej skórze nie poczuł ani jednej kropelki.

    Musiałem przyznać, że moje serce lekko się ścisnęło. Nie wiedziałem, co czuła przez te kilka lat. Nie wiedziałem, że tak bardzo brakowało jej matki. Ja nie potrafiłem jej zastąpić. Byłem tylko ojcem. Tylko samotnym ojcem, który nie znał się na wielu sprawach. I to również było małym powodem do strachu. Bałem się, że nie będę w stanie wesprzeć jej, kiedy będzie sarsza. Rozmowa z ojcem to jednak nie to samo, co rozmowa córki z matką.

    -Kochanie, jestem pewien, że mamusia cię kocha. Codziennie patrzy na ciebie z góry i jest dumna, że ma tak piękną i mądrą córeczkę, jaką jesteś ty. I dodatkowo jest ci wdzięczna, że opiekujesz się swoim tatusiem, który chyba jeszcze nie przywykł do dorosłego życia.

    Główka Jazzy spoczęła na moim ramieniu, a jej chude rączki objęły moją szyję. Zawsze w ten sposób przytulała się do mnie, więc ja również chwyciłem tę drobinkę w objęcia. Jednocześnie wstałem z krzesła na tarasie i z dziewczynką na rękach wróciłem do domu.

    -Śpisz dzisiaj u siebie, czy razem ze mną? - spytałem, patrząc na jej duże, ciemne oczka, które kleiły się z braku snu.
    -Z tobą. - przeciągnęła słodko wyraz i jeszcze mocniej wtuliła się w moją szyję. Tej kruszynce naprawdę zawdzięczam wszystko, co miałem w życiu do zdobycia, a przede wszystkim miłość.

    -Ale ostrzegam, jeśli znów zabierzesz mi w nocy całą kołdrę, już nigdy nie wpuszczę cię do mojego łóżka. - zachichotałem, poprawiając pod jej główką poduszkę. Jej poduszkę, ubraną w różową pościel, która zawsze leżała obok mojej, na wypadek, gdyby Jazzy w nocy przyszła do mnie. Wielokrotnie nawet mnie nie budziła. Po prostu kładła się obok, a rano wstawała, prosząc o naleśniki.

    -Nie zabiorę, obiecuję. - kiedy ja również rozebrałem się do samych bokserek i położyłem obok dziewczynki, ta wtuliła się we mnie, ale pleckami. Kiedy spała razem ze mną zazwyczaj zasypiała w tej pozycji. Wtedy ja mogłem obejmować ją ramieniem i szeptem opowiadać bajkę na dobranoc. Musiałem jednak uważać, aby przez przypadek nie skrzywdzić jej. Była o wiele mniejszą niż ja, ledwo zauważalną kruszynką w tym wielkim łóżku. To wręcz niesamowite, że takie maleństwo potrafiło tak silnie ukształtować mój charakter.

    -Dobranoc, aniołku. Śpij dobrze.

*

    -To wtedy tak naprawdę zbliżyliśmy się do siebie. Myślę, że to był pewien przełom w naszym wspólnym życiu. Oboje zaczęliśmy dorastać. Ty stawałaś się poważniejsza i ja również. Chyba wtedy zrozumiałem, że na dobre wkroczyłem w dorosłe życie, które nie oszczędzi nikogo.

    To wspomnienie było jednym z najpiękniejszych, jakie miałem. I teraz już zupełnie szczerze uśmiechnąłem się pod nosem. Te krótkie chwile, które dawno minęły, przywołały tyle emocji, że były w stanie wyprzeć te gorsze, a przynajmniej zagłuszyć je na jakiś czas. Często powracałem myślami do tamtych czasów. Ciężko było mi wręcz opisać zmiany, jakie w nich zaszły. Chyba oboje zrozumieliśmy, że wzajemne wsparcie jest dla nas najważniejsze.

    -Z tego, co pamiętam, nie zawsze było tak kolorowo, Justin. - zachichotała cicho, gładząc delikatnie moją dłoń opuszkami palców i wpatrując się w sufit szpitalnej sali. - Kiedy za bardzo uwierzyłeś w siebie nasze realcje się, że tak powiem, lekko spieprzyły, prawda?

    -Prawda. - możecie wierzyć, lub nie, ale byłem w stanie odpowiedzieć tym samym gestem i zaśmiać się pod nosem. Powrót do wspomnień był najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji. - To nie był dla nas najlepszy okres, ale również wiele mnie nauczył i pokazał, że czasem warto posłuchać głupiego dzieciaka, a nie obstawać przy swoim, zamykając się na jakiekolwiek rady.

*

    Odkąd życie zaczęło układać się po mojej myśli, zupełnie zapomniałem o tych najważniejszych wartościach. Zapomniałem, jak jeszcze do niedawna czułem się samotny i zapomniałem, kto pomagał mi przez to przejść. Teraz, kiedy miałem już dwadzieścia trzy lata, poczułem się tak pełnoprawnie dorosły. Niestety, nie wykorzystałem tego tak, jak powinienem.

    Stałem przed lustrem, układając swoją perfekcyjną grzywkę. Jak co wieczór, chciałem wyglądać zniewalająco. Znów przywróciłem naturę wewnętrznego gówniaża, dla którego sprawy wyższej wagi opadły na dno. Znów stałem się dupkiem, lecz sam nie potrafiłem tego zauważyć.

    -Gdzie idziesz? - kiedy przebierałem się w salonie, z pierwszego piętra zeszła po schodach Jazzy. Ustała kilka kroków przede mną, założyła ręce na piersi i wpatrywała się we mnie. Miała już jedenaście lat i większość rzeczy, które do niedawna starałem się przed nią ukryć, zaczęła rozumieć. Czasem aż zanadto dobrze. - Spytałam, gdzie idziesz? Masz zamiar mnie lekceważyć?

    -Jazzy, rozmawialiśmy już o tym. Przestań zachowywać się, jak moja matka, którą nie jesteś! - w ostatnim czasie dość często podnosiłem na nią głos. I ona robiła to samo. Niekiedy zwyczajną rozmowę sprowadzaliśmy do kłótni. Nie zgadzaliśmy się ze sobą na każdym kroku. Czasem drobne sprzeczki zmieniały się nawet w awantury. Chyba oboje przechodziliśmy dość trudny okres, którego za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć. Mieliśmy być dla siebie wsparciem, a w efekcie unikaliśmy rozmowy, aby znów nie rozpocząć kłótni.

    -Po prostu martwię się o ciebie, ponieważ ty nie potrafisz zadbać o samego siebie! Czasem mam wrażenie, że ty bardziej potrzebujesz rodzicielskiej opieki, niż ja. Dzień w dzień imprezujesz, pijesz. Codziennie widzę cię z inną dziewczyną, którą rano wyrzucasz z domu. Myślisz, że jestem ślepa? Myślisz, że tego nie widzę? Myślisz, że nie wiem, co to znaczy? Boję się o ciebie, tato. Boję się, że pewnego dnia tamto życie tak bardzo cię pochłonie, że zupełnie zapomnisz o mnie.

    Każde, kolejne zdanie wypowiadała ciszej i ciszej, aż w końcu zniżyła głos do szeptu, który ledwie dotarł do moich uszu. Była ze mną cholernie szczera, a ja po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem ogarniające mnie wyrzuty sumienia, które zaczęły powoli wgryzać się w podświadomość. Obiecałem jej, że będę dla niej wsparciem, a tymczasem ona czuła, że się od niej oddalam. Czuła, że mnie traci.

    -Przepraszam, Jazzy. Chyba rzeczywiście masz rację. Zmieniłem się i ciężko było ze mną wytrzymać, prawda? - ona jedynie pokiwała główką. Już nie była tą malutką dziewczynką. Teraz dobrze wiedziała, jak postawić na swoim. Zaczął wykształcać się u niej ostry charakterek, który otrzymała w genach od tatusia. - Przepraszam. Obiecuję, że od dzisiaj zacznę cię słuchać, przynajmniej czasami.

    -Skoro zaczynasz od dzisiaj, najpierw oddaj mi tę wódkę, z którą nie rozstajesz się na krok, a potem wyrzuć prezerwatywy i jak każdy, normalny facet, włącz sobie mecz w telewizji, zamiast iść na kolejną imprezę.

*

    -Naprawdę bylem aż tak nieznośny? - spytałem z rozbawieniem, przypominając sobie poważną minę Jazzy, kiedy zabierała mi alkohol i gumki. Była naprawdę dojrzałym dzieckiem.
    -Aż tak strasznie nie, ale były chwile, w których nie mogłam z tobą wytrzymać. Dzięki Bogu po naszej rozmowie zmieniłeś się chociaż odrobinę i przestałeś być takim dupkiem. Wtedy byłam na ciebie naprawde wkurzona. Miałam wrażenie, jakbyś zupełnie o mnie zapomniał. Czułam się po prostu samotna, jak ty wcześniej, i liczyłam na to, że wesprzesz mnie.

    Chociaż minęło już tyle lat, dopiero teraz tak naprawdę zacząłem zauważać, dlaczego Jazzy tak bardzo zależało, aby mieć mnie jedynie dla siebie. Potrzebowała mnie, jako ojca. Jako osobę, której będzie mogła powierzyć najbardziej skrywany sekret. Mnie wtedy nie było i to ją zabolało. Zawiodłem, chociaż obiecałem, że tego nie zrobię.

    -Przepraszam, słoneczko. Nie zauważałem twoich potrzeb. Byłem zbyt skupiony na samym sobie, abym był w stanie to dostrzedz. Mam nadzieję, że później godnie zrekompensowałem twoje straty duchowe?
    -Potem wszystko zaczęło się zmieniać. Prosto mówiąc, przestałeś być dla mnie ojcem, a stałeś się bratem.

*

    Siedziałem w salonie, razem z kolegami, pijąc piwo i śmiejąc się z zabarwionej erotycznie komedii. Myślę, że po wszystkich przeciwnościach, w końcu wyszliśmy na prostą w życiu. Należała nam się. Wpierw przez smutek, później przez kłótnie i nieporozumienia, aż w końcu do szczęścia, które, miałem nadzieję, zagościło u nas na stałe.

    -Dlaczego zawsze musisz zajmować całą kanapę? - nim w ogóle zobaczyłem zarys postaci, poczułem lekkie uderzenie w tył głowy. Automatycznie wyprostowałem się i odwróciłem. W tym czasie dziewczynka wykorzystała okazję i opadła na kanapę, obok mnie, niemal od razu kładąc główkę na mojej klatce piersiowej, a nogi na kolanach Zayna.

    Odkąd skończyła czternaście lat, czuła się znacznie swobodniej w otoczeniu moim i moich znajomych. Nasze relacje stały się zupełnie przyjacielskie. Takie, do jakich dążyłem przez całe życie. Zmieniła się również fizycznie. Jej buźka nie była już tak bardzo dziecięca i niewinna. Także proporcje ciała zaczęły przyciągać wzrok. Wielokrotnie przyłapywałem kolegów, jak i również samego siebie, na ukradkowym spoglądaniu na nią, w ten inny, bardziej znaczący i jednoznaczny sposób.

    -Gdzie z tą dupą, młoda? To nie są filmy dla dzieci. - Jazzy najwyraźniej nie brała na poważnie słów Zayna, ponieważ rozsiadła się jeszcze wygodniej, nie mając nawet najmniejszego zamiaru stąd zniknąć.
    -Czy widzisz w pobliżu jakiekolwiek dzieci? - uniosła jedną brew, jednocześnie sącząc powoli sok pomarańczowy ze szklanki. - A poza tym, nie takie rzeczy się w życiu widziało.

    Sam nie wiedziałem, czy jako ojciec powinienem być zaniepokojony, czy śmiać się razem z resztą. Mając takiego ojca, jakiego miała Jazzy, nie trudno było, aby w jej ręce dostały się przedmioty, nieprzeznaczone dla niej i dla osób z jej przedziału wiekowego. Pozostało mi jedynie machnąć na to lekceważąco ręką i śmiać się ze zniesmaczonej miny córeczki.

    -Jestem ciekaw, czym jeszcze nas zaskoczysz, słonko. - objąłem ją ramieniem, które przebiegało pod jej biustem. Oglądając komedię, bawiłem się jednocześnie kosmykami jej włosów.
    -Nie chcesz wiedzieć, tatusiu. Naprawdę nie chcesz tego wiedzieć. No, przynajmniej na razie. - nie zastanawiałem się nawet, czy specjalnie mnie podpuszcza, czy mówi prawdę. Było mi wszystko jedno, dopóki ta drobna czternastolatka była szczęśliwa.

    Od narodzin Jazzy sądziłem, że ten moment w naszym życiu będzie najtrudniejszy. Moment, w którym ona zacznie dojrzewać i zmieniać się w młodą kobietę, z którą ja nie będę potrafił wytrzymać. Prawda okazała się jednak zupełnie inna. Jazzy, owszem, staje się dojrzalsza i pozwala sobie na coraz więcej słów oraz gestów, jednakże nasze relacje jeszcze bardziej się zacieśniają. Bo teraz oboje zrozumieliśmy, że jesteśmy tutaj dla siebie.

    No, przynajmniej do czasu, aż Jazzy zakocha się, znajdzie sobie chłopaka i zapomni o swoim tatusiu. Tego się bałem.

*

    -Wiesz, najbardziej jestem Ci wdzięczna za to, że zawsze miałam w tobie oparcie. Byłeś i już zawsze będziesz moim przyjacielem. To znaczyło dla mnie najwięcej, ponieważ wiedziałam, że zawsze mi pomożesz. - poczułem dziwny ucisk w żołądku, kiedy stwierdziła, że już zawsze pozostanie między nami przyjaźń, taka dozgonna, do samej trumny. Poczułem się tak strasznie, gdyż wiedziałem, że moment ten nadejdzie szybciej, niż mógłbym się spodziewać. A ja nie byłem jeszcze gotowy. Nie byłem gotowy, aby zostać sam. To, kurwa, przykre.

    -Zawsze chciałem traktować cię na równi ze sobą, abyś nie czuła się gorsza. Już wtedy, kiedy byłaś mała, traktowałem poważnie ciebie i twoje słowa. Wbrew pozorom, zawsze ogromnie wiele dla mnie znaczyły i znaczą nadal.

    -Justin, nie wiem, co się dzieje, ale widzę, że jesteś strasznie smutny. Nie chcę, żebyś taki był, a już na pewno nie przeze mnie. Jeszcze chwila i wyjdę stąd, ze szpitala. Wrócimy razem do domu i zaczniemy wszystko od nowa, kolejny etap w naszym życiu. Będzie tak pięknie. - powolutku wzięła moją twarz w dłonie i musnęła usta, później kolejny raz i kolejny.

    Chociaż przez ostatnie dni wstrzymywałem wszelkie odruchy uczuć i zbliżeń pomiędzy nami, teraz było już tego za wiele. Potrzebowałem jej również fizycznie, nie tylko psychicznie. Z całej siły naparłem na jej wargi swoimi i poruszałem zachłannie. Chciałem jak najdłużej czuć te słodkie usta na swoich. Jak najdłużej, aż do śmierci.

    Niestety, kiedy wszystko dookoła się sypie, nawet najdrobniejsze przyjemności stają się niemal niemożliwe. Już po kilku sekundach przerwały nam skrzypiące drzwi od sali, które otworzyły się na całą szerokość. W progu stanął lekarz. Wyraźnie nie chciał nam przeszkadzać, jednakże wyraz jego twarzy ukazywał prawdziwy smutek. A ja wręcz bałem się wyjść razem z nim na korytarz. Bałem się słów, które usłyszę. Bałem się bólu.

    -Widzę, że nie jest dobrze, panie doktorze. - upewniłem się, że zamknąłem za sobą drzwi od sali szpitalnej, aby żadne ze słów nie dosięgnęło uszu Jazzy.
    -Nie będę pana oszukiwał. Jej organizm jest doszczętnie wykończony, zarówno przez chorobę, jak i leki. Nie chcę pana oszukiwać, dlatego musi pan pogodzić się z myślą, że dzisiejszy poranek był dla córki ostatnim.

    Chociaż oswajałem się z tą myślą przez dwa, długie tygodnie, teraz zabolało jeszcze mocniej. Była tak blisko drugiej strony, tego drugiego świata. I chociaż wiedziałem, że będzie tam szczęśliwa, zrobiłbym wszystko, aby zatrzymać ją tutaj, na ziemi. W świecie, co prawda okrutnym i bezlitosnym, jednak przy mnie, w moich ramionach, które nigdy nie pozwolą jej upaść.

    -Panie doktorze, czy mogę zabrać ją do domu? Bardzo mi na tym zależy. Nie chcę, aby odeszła tutaj, na szpitalnym łóżku. - lekarz jedynie skinął głową. Widziałem, że chciał mnie wesprzeć, pocieszyć, ale zwyczajnie nie wiedział, w jaki sposób. Chyba zrozumiał, że mojego smutku nie pokona żadna, inna siła. Bo żadna nie była tak silna, jak miłość do Jazzy.

~*~

Kurcze, te ostatnie rozdziały nie wychodzą takie, jakie miały być, no ale trudno, może nadrobię to innym razem :)

A teraz uwaga, epilog, tak, już epilog, pojawi się najprawdopodobniej w nocy z piątku na sobotę :c

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

Kocham Was <3

22 komentarze

  1. Smutek wielki :'(
    Czekam na nn :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. kocham to, ale jesteś okrutna...niech oni będą szczęśliwi...to opowiadanie jest najlepszym jakie czytam...zawsze czekam na rozdział I nie wyobrażam sobie ze nagle jest epilog I koniec...:c

    OdpowiedzUsuń
  3. Znowu płaczę. ;cc
    Czekam na kolejny. ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeejku smuutam ; (
    Rozdział jak zawsze GENIALNY czekam na epilog ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział niesamowity. Wszystko się już kończy, a ja tak bardzo pokochałam to opowiadanie. :'( Mam nadzieję, że zakończenie będzie smutne (wiem, debilka ze mnie), ale kocham smutne zakończenia. Jazzy umiera, a Justin zrozpaczony nie sądziłam, po fabule tego opowiadania, że tak właśnie będzie, bardziej spodziewałam się, że będą żyli długo i szczęśliwie, ale to co wymyśliłaś jest o wiele lepsze. Boje się jednak reakcji Justina, jak Jazzy umrze, nie potrafię wyobrazić sobie, jak szatyn da sobie radę, jeśli w ogóle da. Boże, jakie to cholernie smutne. Czekam na epilog no i weny przy nim życzę oraz dalszych, niesamowitych, jak zawsze, pomysłów na inne opowiadania. I love you, forever <3

    OdpowiedzUsuń
  6. oooo nie! nie nie nie! jeszcze nie epilog :< ehhh :c prawie płaczę :ccccc ciekawe jak to się potoczy. brak mi słów :< ale cudowne te wspomnienia :3

    OdpowiedzUsuń
  7. jeden wielki SMUTEK i tyle w tym temacie... :(
    płaczę serio i wiem, że jak dodasz epilog będzie gorzej, rozumiem że chciałaś zrobic smutne zakończenie ale tak nie powinno byc oni powinni byc szczęśliwi :( a tu taka drama... :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Jezu jest mi tak cholernie smutno :((( to takie niesprawiedliwe :( Rozdziały są cudowne, naprawdę. Nie lubię smutnych opowiadań, bo później chodzę smutna bardzo długo i wszystko przeżywam. Boże, dalej nie mogę uwierzyć, że to się tak skończy :( do ostatniego :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Ugh nienawidzę ciebie za te rozdziały !Jak możesz ją zabić no?Płaczę przez ciebie kochałam tych bohaterów a teraz zabijasz mi Jazzy :cPlanujesz jakieś nowe opowiadanie?

    OdpowiedzUsuń
  10. nie wierzę że to już koniec ;c nie dociera to do mnie , bardzo , ale to bardzo się zżyłam z tym opowiadaniem, będzie mi go brakować :) Smutno , ale wszystko się kiedyś kończy, ale mam nadzieję że Twoja wena się s=jeszcze nie wyczerpała, wiem że ostatnio miałaś jakieś z=chwile załamania , ale to nie zmieniło nic, bo ja i tak uważam ze jesteś po prostu najlepsza <3 <3 <3
    / Kaaasia

    OdpowiedzUsuń
  11. Zabije cię.... One nie mają wychodzić takie, jakie chcesz. Ona ma żyć, tak jak ja chcę haha xD
    Dziewczyno.... Jest 7 godzina, a ja zamiast szykować się do szkoły, ryczę nad telefonem.
    To jest tak strasznie smutne, uh. Dlaczego nam to robisz? Przecież cieszylibyśmy się dobrego zakończenia. Wiesz, Jazzy zdrowa, Justin szczęśliwy, żyją długo, kochają się, rodzice ich akceptują... A tutaj co? Oboje załamani, ona umiera. Gdzie dobre zakończenie?
    Nie wiem nawet co teraz myśleć. Nadal wierzę, że będzie dobrze, że Jazzy jakoś wyzdrowieje, że nas wszystkich zaskoczysz końcówką. :c

    OdpowiedzUsuń
  12. Dlaczego Jazzy musiałabyć chora? Czemu nie mogli żyć długo i szczęśliwie? Te słowa lekarza sprawiły że całkiem się rozryczałam. Jeju to tylko fanfiction a przeżywam je tak bardzo mocno. Nie chcę żeby się kończyło to jedno z najlepszych jakie kiedykolwiek czytałam. W ogóle szkoda mi Justina. Wszystko co jest dla niego ważne prędzej czy później się sypie...

    OdpowiedzUsuń
  13. Jejku czemu? :( Ona nie przeżyje? A Justin nie może czegoś zrobić, żeby ja uratować? Jejku szczerze myślałam, że to sie inaczej skończy, ale to twoje opowiadanie :) Mam i tak nadzieje, że zaskoczysz nas czymś w epilogu, niewiem moze jakas nutka szczęścia haha *.* Czekam na nasteony i juz ostatni :/ Weny kochana i super rozdział <3
    http://let-me-to-love-you.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Paulaa kurwaaa mać zabijee Cie ! zobaczyszzz ! ja chce happy end a nie sad kurde no !

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurczę już koniec :( jestem strasznie ciekawa jak to wszystko sie skończy

    OdpowiedzUsuń
  16. podejrzewam, że umrze :( chociaż ... tak bardzo nie chcę :/

    xx

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie będę się rozpisywać napisze tylko:
    Słodkie wspomnienia rozdział był fajny troszke inny od innych rozdziałów czekam na następny i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  18. To bybyło zbyt łatwe gdyby Jazzy umarła, proszę nie niszcz tego wspaniałego opowiadanie takim złym końcem :/ możesz na przykład zrobić, że to wszystko będzie złym snem Justina :) pewnie w epilog bedzie sie rozgrywał w rocznicę śmierci Jazzy, Justin znajdzie sobie nową i będą mieli dziecko xd proszę o nic podobnego :/ proszę <3 nie chcę znowu płakać (ze smutku) prze ff :/ nikt nie spodziewa się happy endu więc mozesz to zmienić :) proszę wtedy wiele osób zapamieta to jako "to to wspaniałe opowiadanie" <3 czekam na epiolg <3 mam nadzieję, że będę płakała ze szczęscia ;>

    OdpowiedzUsuń
  19. OMG Rycze jak dziecko to takie przykre ;c

    OdpowiedzUsuń