***Jazzy's P.O.V***
Byłam szczęśliwa, tak sama z siebie. Czułam się tak, jakbym zakochała się na nowo. Niebo znów stało się bardziej błękitne, a trawa bardziej zielona. Ptaki natomiast śpiewały piękniej, niż dotychczas, przelewając swoją melodię do mojego serca. I nawet leśna ścieżka wydała mi się mniej kręta. Wszystko jakby ożyło, kiedy ja sama tak naprawdę powróciłam do życia.
Pozbyłam się smutku z serca i na nowo zastąpiłam go radością, którą chciałam dzielić się z innymi. Z moimi bliskimi, którzy są przy mnie, gdy ich potrzebuję. Oni wiedzą, co zrobić, abym znów uśmiechała się bez żadnego, konkretnego powodu. Chciałam być taka sama. Chciałam swój nagły przypływ szczęścia wnosić do życia innych, aby mogli, jak ja, odnaleźć swój własny cel w życiu, do którego dążą.
-Jazzy! - przez swoją nagłą, niespodziewaną euforię nie od razu usłyszałam paniczny, wołający mnie głos. Dopiero gdy moje imię zabrzmiało w uszach dobre kilka razy, ocknęłam się i otworzyłam oczy, które zostały gwałtownie oślepione przez promienie słoneczne. Głos nie ucichł. Stał się natomiast jeszcze bardziej przerażony. Dotarło do mnie, że dźwięk ten nie pasował do szczęścia i wszelkich jego synonimów. Był raczej przeciwieństwem. Odzwierciedleniem smutku, który pragnęłam od siebie odepchnąć.
Zaczęłam biec w jego kierunku, mijając po drodze zakręt i bujne drzewa, przysłaniające dalszą część parku, z równie zieloną trawą i równie błękitnym niebem. Nagle jednak wszystko stało się szare, jakby było takie od wieków. Moje szczęście gwałtownie ulotniło się i uciekło, jakby jeszcze przed chwilą nie wypełniało mnie od środka. Widok, jaki zastałam przed sobą był gorszy, niż cały mój wcześniejszy smutek, połączony ze sobą i rozrywający wnętrze. To, co ujrzałam rozerwało mnie od razu.
-Jay. - jedna z moich dłoni powędrowała do rozchylonych ust, a już po chwili dołączyła do niej druga. Upadłam na kolana przed sparaliżowanym ciałem chłopaka i chwyciłam jego dłoń. Nie potrafiłam powiedzieć, czy jest ciepła, czy zimna. Była mi taka obca, jakbym trzymała między palcami powietrze, ulotne i niknące. - Jay, odezwij się i powiedz że mnie słyszysz. - mówiłam, drżąc na całym ciele. Najgorsza była ta przytłaczająca niepewność i strach o to, co niewiadome. A wiedziałam w tym momencie tyle, co nic. Tylko tyle, ile mogłam wywnioskować, widząc jego bezwładne ciało na szutrowej drodze i igłę, głęboko wbitą w jedną z żył, widocznych na przedramieniu.
-Jazzy, przepraszam. Zareagowałem zbyt późno, nie powstrzymałem go przed tym. Naprawdę nie chciałem, aby stało mu się cokolwiek złego. - gdy tylko Justin pojawił się przy moim boku, zaczął tłumaczyć się, jakby to on był winnym. Był spanikowany i spłoszony. Strach emanował od niego na kilka metrów, przez co i ja zaczęłam bać się coraz bardziej. Z całego serca pragnęłam zachować spokój, aby móc jak najdłużej trzymać coraz chłodniejszą dłoń Jay'a w swojej. Chciałam także patrzeć na jego coraz bledszą twarz, z nadzieją, że otworzy oczy. Nadzieja jednak odchodziła z każdą kolejną sekundą, podczas której Jay jakby oddalał się od nas, mimo że nadal leżał w tym samym miejscu.
-Dzwoniłeś po pogotowie? - wyszeptałam, wciąż drżąc. Nie łudziłam się nawet, że będę w stanie uspokoić swoje ciało. Zaczęła nim kontrolować dusza, która teraz niespokojnie rwała się do pomocy.
-Są już w drodze. Powiedzieli, że przyjadą najszybciej, jak tylko mogą. - podczas kiedy on próbował odciągnąć mnie od przyjaciela, ja trzymałam się go, jak topielec ostatniej deski ratunku. Po prostu czułam, że kiedy go puszczę, on odejdzie. Odejdzie na zawsze, a ja nie będę mogła odwdzięczyć się pomocą, za wyciągniętą do mnie pomocną dłoń.
Popadłam w dziwny trans. Miałam wrażenie, że od kilku minut nie mrugnęłam ani razu, aby nie ominąć żadnego znaku od Jay'a. Siedziałam na swoich kolanach, na małych kamykach, pokrywających ziemię, kiwając się delikatnie, z dłonią zaciśniętą wokół dłoni chłopaka. Justin mówił do mnie przez cały ten czas, a ja słyszałam jedynie szum, jakby w moich uszach pojawiły się dwa korki, zamykające dopływ jakichkolwiek, wyraźnych dźwięków. Dopiero kiedy przed oczami mignęły mi czerwone ubrania ratowników medycznych, pozwoliłam Justinowi, aby odsunął mnie od ciała przyjaciela.
Dłonie przyłożyłam do uszu, kiedy Justin zaczął tłumaczyć mężczyzną, jak do tego doszło. Nie chciałam tego słuchać i po prostu nie mogłam. Bolało mnie to, że nie mogłam być teraz przy nim i trzymać jego dłoni. Miałam wrażenie, że wtedy czuł się lepiej, naprawdę. Wierzyłam w to, że dotyk mojej dłoni mu pomagał i przynosił pewnego rodzaju ukojenie, podczas cierpienia. To wszystko, co czułam, pokazywało tylko, jak silnie związana z nim byłam. W żaden sposób fizycznie, lecz psychicznie zawiązany był między nami supeł, bardzo ciasny i solidny.
-Jazzy, zabierają go do szpitala w Los Angeles. Chcesz tam jechać? - dopiero gdy karetka odjechała, zniknęła nam z oczu, a dźwięk syren ucichł, byłam w stanie oderwać wzrok od przestrzeni i skupić się na Justinie. Widziałam w jego oczach poczucie winy. Poczucie tak silne, że odbierało mu możliwość racjonalnego myślenia i chyba tylko ze względu na mnie wciąż stał w tym miejscu, udając opanowanego.
-Tak. - nie chciałam rozmawiać i nie chciałam dłużej na niego patrzeć. Marzyłam tylko o tym, aby znów znaleźć się przy Jay'u, chwycić jego dłoń i zapewniać samą siebie, że jest silnym facetem, który nie podda się na pierwszym zakręcie.
Stawiałam kroki, jak w obłędzie, którego nie mogłam zatrzymać. Były tak szybkie i częste, że cudem uniknęłam konfrontacji z podłożem. I chociaż byłam bezwładna, Justin cały czas trzymał mnie za rękę. Pewnie mówił coś do mnie, jednak tylko pojedyncze słowa odbijały się echem po mojej głowie. Chciałam, żeby zamilkł i pozwolił mi w spokoju pomyśleć. Pomyśleć, sama jeszcze nie wiem, o czym. Chyba chciałam znaleźć wymówkę, aby po prostu się nie odzywać.
Oboje szybko wsiedliśmy do samochodu, zaparkowanego pod wielkim budynkiem, w środku lasu, budzącym grozę w moim sercu. Od początku odczuwałam w tym miejscu niezrozumiany niepokój. Chociaż miał być naszą ucieczką od problemów, on okazał się ich początkiem, wejściem w świat kłótni i awantur. Dlatego tak bardzo pragnęłam dnia, w którym z powrotem spakujemy wszystkie swoje rzeczy i wrócimy do Los Angeles, aby tam pozostać, do końca.
-Jazzy, przepraszam cię. Nie zdążyłem go powstrzymać, to moja wina. - on chyba myślał, że celowo ignoruję jego słowa. Dlatego gdy usłyszałam, jak zadręcza się poczuciem winy, nie mogłam dłużej udawać, że nie słyszę, jak błaga mnie, abym się odezwała. Potrzebował tylko jednego, krótkiego zdania, aby uspokoić swoje roztrzęsione wnętrze, obwiniającego go o wszystko, co miało miejsce tak niedawno.
-Justin, przestań. To, że Jay ćpa nie jest twoją winą. Nie obarczaj się, bo zwariujesz. Ja wiedziałam, że ten moment nadejdzie. Wiedziałam, że w końcu przesadzi. Dlatego tak bardzo chciałam mu pomóc, aby zdążyć, nim będzie za późno. - moje ostatnie słowa odbijały się echem w pustej głowie, chwilowo pozbawionej myśli. Czy to możliwe, że dla Jay'a nie ma już czasu? Czy to możliwe, że na pomoc jest już za późno?
Justin był tak skupiony na drodze, że nie widział nawet mojego wzroku, tak mocno wbitego w jego twarz. Nie wiedziałam, czy potrzebowałam pocieszenia i uścisku, czy może po prostu nie chciałam czuć się z tym wszystkim sama. Widząc, jak Justin przejął się wypadkiem mojego przyjaciela było mi jeszcze gorzej. Jay potrafił wzbudzić zaufanie w Justinie po kilku słowach rozmowy. Przekupił go tak, jak mnie.
-Jazzy, nie udzielą ci na jego temat żadnych informacji. Nie jesteśmy nikim z jego rodziny. - problemy, które widział Justin, jakby mnie nie dotyczyły. Prawdziwym problemem było w tej chwili życie i zdrowie Jay'a, który znów został sam, bez osoby, która trzymałaby jego dłoń.
-Nie bój się, mam dar przekonywania. - położyłam dłoń na klamce i z impetem otworzyłam drzwi, przyzdobione czarnym lakierem, bez żadnej, nawet najmniejszej rysy.
Chociaż odległość z parkingu do głównych drzwi szpitala nie była wcale tak mała, przebyłam ją w zawrotnym tempie. To cholernie głupie, ale czułam, że liczy się każda sekunda. Czułam, że jeśli zwolnię, naprawdę mogę dotrzeć zbyt późno i nie mieć nawet możliwości, aby pożegnać się z nim. I choć nie chciałam przywoływać najgorszych myśli, same zakłębiły się w mojej głowie, odbijając się o podświadomość.
-Gdzie leży chłopak, którego przed paroma chwilami przywiozła karetka? - moje przejęcie nie było udawane i działało teraz na moją korzyść. Pielęgniarka widziała, jak bardzo się boję. Widziała, jak moje dłonie, położone na blacie, drżą. I widziała również, jak oczy zaczynają puchnąć, przez gromadzące się w nich łzy.
-Jesteś kimś z rodziny? - spojrzała na mnie smutno. Odpychałam od siebie myśl, że jej smutek związany jest z Jay'em, a jedynie z moją kiepską kondycją psychiczną.
-Tak, jest moim bratem. - użyłam chyba najprostrzej wymówki, jednak okazała się skuteczna. Już parę sekund później otrzymałam informację o numerze piętra i sali. W końcu mogłam pójść do niego i na własne oczy przekonać się, czy mój Jay nadal jest tutaj, z nami.
Justina zaczęłam w tej chwili ignorować. W zaistniałej sytuacji postawiłam go na dalszym miejscu. On był tutaj, żył, w pełni sił, a Jay był słaby, opuszczony i zdawał mi się taki odległy. Nie pamiętałam już nawet, jak wyglądał jego uśmiech. Teraz przed oczami pozostała mi tylko jego nienaturalnie blada twarz i zamknięte, podkrążone oczy.
Usiadłam na jednym z białych, metalowych krzeseł pod ścianą. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej i zaczęłam delikatnie kołysać się w przód i w tył, z zaciśniętymi powiekami i zupełnie przyćmionym umysłem. Siedziałam na wprost drzwi sali, za którymi mój przyjaciel, bardzo bliski mojemu sercu, walczył o życie. Choć nie byłam w szpitalu po raz pierwszy, teraz wydał mi się taki obcy, zimny, mrożący gorącą krew, przepływającą przez żyły. Zrozumiałam, że był miejscem, w którym życie opuściło tak wielu ludzi. I teraz naprawdę zaczęłam składać do Boga prośby, zwane modlitwami, aby oddał mi Jay'a z powrotem. Zajmę się nim, naprawdę. Pomogę mu i nawrócę, tylko niech go odda.
-Musisz być silna, Jazzy. - ramię Justina opadło ostrożnie na moje plecy, sądząc, że tego potrzebowałam. Prawda była zupełnie inna. Potrzebowałam zdrowego Jay'a, nie pocieszenia, które i tak nie byłoby w stanie mnie uspokoić.
-Nie ja. On musi być silny. Ja sobie poradzę, rozumiesz? Chcę tylko, aby jemu nic nie było. - poczułam nagłą potrzebę, aby powiedzieć Justinowi o wszystkim, co łączyło mnie z Jay'em. - To on był przy mnie, kiedy naprawdę tego potrzebowałam. To on pokazał mi, że nie warto się okaleczać i to on udowodnił mi, że nie można poddawać się na pierwszej przeszkodzie, tylko iść dalej przez życie z uniesioną głową. Jemu zawdzięczam ogromnie wiele. Był przy mnie, kiedy nie było ciebie. I przysięgam, nie byłoby mnie teraz tutaj, przy tobie, gdyby nie on. Jest zbyt dobry, aby umierać.
Justin przytulił mnie delikatnie, jednak byłam zbyt bezwładna, w dalszym ciągu, aby odwzajemnić gest i również obdarzyć Justina uczuciem, jakie teraz przelewał na mnie. Nie umiałabym skupić się na miłości, kiedy od nieprzytomnego przyjaciela dzieli mnie raptem cienka ściana. Nie chciałam jednakże, aby Justin poczuł się odtrącony. Niemal wbrew sobie objęłam ramionami jego szyję, lecz kiedy tylko poczułam ciepło drugiego ciała, zrozumiałam, że uścisk był niezbędny, zanim rzeczywiście zaczęłabym wariować i tonąć w morzu najgorszych myśli.
W tym momencie z sali szpitalnej wyszedł lekarz. Moje serce po prostu stanęło, chociaż nie odezwał się jeszcze ani słowem. Od początku jednak widziałam jego minę i, uwierzcie, nie zwiastowała nic, po czym mogłabym odetchnąć.
-Panie doktorze, co z Jay'em? - tym pytaniem niemal błagałam o odpowiedź, która nie złamie mojego serca. Byłam w stanie paść na kolana i prosić, aby lekarz zrobił wszystko, by oddać mi zdrowego Jay'a.
-Bardzo mi przykro, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale jego organizm był zbyt wyniszczony. Nie miał szans, aby przeżyć. - jemu było przykro? Jemu było, kurwa, przykro!? Zabrał mojego przyjaciela. Nie potrafił mu pomóc, chociaż nie oczekiwałam niczego innego.
Zalana łzami, nie wiedziałam, co ze sobą począć i jak dalej żyć. Miałam przy sobie osobę, która z pewnością mi pomoże, jednak to za mało. Potrzebowałam również Jay'a. Potrzebowałam, aby był na świecie, nie koniecznie przy mnie. Był za młody i zbyt dobry. To niesprawiedliwe, że Bóg zabiera do siebie tych, których nie powinien, a złych zostawia, pozwalając im na dalsze niszczenie świata. Powinien oddać mi Jay'a. Oddać również moją mamę, którą pragnęłam zobaczyć ten jeden, jedyny raz.
Teraz wszystkie złe, smutne i przykre myśli połączyły się, aby odebrać mi świadomość. Kiedy powoli traciłam ją, moje słabe kolana zaczęły się uginać, pod wpływem ciężaru mojego ciała, który był dla nich w tym momencie zbyt dużym obciążeniem. Zbliżałam się do ziemi w coraz szybszym tempie, jednocześnie widząc coraz mniej, przez opadające na oczy powieki. Przez moment poczułam się, jakbym unosiła się pomiędzy dwoma, równoległymi światami i czekała na decyzję, który z nich powinnam wybrać.
***Justin's P.O.V***
Było mi... przykro. Po prostu źle na sercu. Tak ciężko, jakbym miał w tym miejscu kamień. I chociaż obcy ludzie umierali codziennie, jego śmierć poruszyła mnie w pewien dziwny sposób, ponieważ czułem, że nie powinien odchodzić z tego świata. Nie znałem go, a zrobiłbym naprawdę wiele, aby przywrócić jego krótkie życie. To bolało. Dużo bardziej, niż głowa na kacu, dużo bardziej, niż złamany nos po bójce i dużo bardziej, niż pęknięte serce po zdradzie Jazzy. Czułem ból, jaki towarzyszył mi piętnaście lat temu, gdy jako mały chłopiec usłyszałem od lekarza, tak samo poważnego, że matka mojej córeczki nie żyje. Było dokładnie tak samo.
Niemal wróciłem myślami do szczegółów wspomnienia. Odtworzyłbym w głowie wszystko od nowa, każde słowo, każdy gest i każdą łzę. Wtedy jednak przed moimi oczami mignęło ciało Jazzy, bezwładnie opadające na ziemię i uderzające w nią. Nie zdążyłem pochwycić jej w ramiona. Po raz pierwszy od dawna byłem po prostu roztrzęsiony, a mój niezawodny refleks tym razem zawiódł ogromnie.
-Słyszysz mnie? - lekarz zainterweniował o wiele szybciej, niż ja. Już po dwóch sekundach kucał przy szatynce i poklepywał ją delikatnie po policzku, aby ocucić dziewczynę i przywrócić jej świadomość.
-Jazzy, aniołku, obudź się. - zabrałem z jej czółka kosmyki brązowych włosków. Jej twarzyczka tonęła we łzach i chociaż ona sama nie była przytomna, z jej oczu nadal wypływały pojedyncze krople.
-Proszę, niech pan zaniesie ją do sąsiedniej sali. - chociaż ja sądziłem, że omdlenie spowodowane było szokiem, a Jazzy z pewnością za parę chwil obudzi się, lekarz nie zignorował niepokojących objawów. I z jednej strony byłem wdzięczny, że nie zostawił jej tutaj, wracając do ważniejszych spraw, natomiast z drugiej zrozumiałem, że za parę chwil ujrzę na szpitalnym łóżku również moje słoneczko. Bałem się, że to mnie złamie. Nie jako jej faceta, ale jako ojca.
Położyłem ją delikatnie na białej, czystej pościeli, w małym pomieszczeniu na końcu korytarza. Wyglądała tak niewinnie. Jak zawsze, kiedy spała. Teraz jednak była smutna, a ja czułem to, mimo że Jazzy w dalszym ciągu nie dawała żadnych oznak życia, a jej chwilowe omdlenie przedłużało się niemiłosiernie, powodując mocne skurcze mojego żołądka.
-Proszę zająć się pacjentką. - będąc skupionym na Jazzy, nie zwróciłem uwagi, że do sali weszła pielęgniarka i zaczęła poprawiać pościel na łóżku. Czekałem cierpliwie, aż powieki Jazzy uniosą się i wpuszczą do jej oczu światło z mocnej lampy. - A pana poproszę ze mną. - nie mogłem doczekać momentu, aż moje słoneczko się obudzi i to bolało chyba najbardziej. Powinienem przez cały czas być przy niej, nie opuścić jej na krok, zwłasza teraz, gdy bezbronna leżała w szpitalu.
Po chwili znalazłem się w gabinecie lekarza. Był niewielki, a każdy element wnętrza został dokładnie opracowany, mieszcząc w środku biurko, niewielką sofę, a także szafę z wieloma białymi teczkami. Zacząłem zastanawiać się, jak musi czuć się człowiek, na którego oczach umiera tylu ludzi. Widział śmierć dziesiątki razy. Jakie odbicie miało to na jego psychice? Czy potrafi żyć normalnie i po kilku minutach zapomnieć o swoim ostatnim pacjencie, którego wysłał do kostnicy?
-Czy może pan zawiadomić jej rodziców? Muszę z nimi porozmawiać, aby ustalić przebieg ewentualnego leczenia. - oparł oba łokcie o blat biurka i spojrzał na mnie spod okularów połówek.
-Ja jestem jej ojcem. - miałem pewne obawy, czy mężczyzna nie będzie przypadkiem potrzebował potwierdzenia w postaci dokumentów. Ja natomiast nie miałem czasu, ani ochoty, by snuć się po mieście w poszukiwaniu aktów urodzeń. Nie mogłem zostawić tutaj Jazzy. Nie teraz.
Dodatkowo na moją niekorzyść zadziałał fakt, że z pewnością nie patrzę na Jazzy z ojcowską miłością. Kochałem ją, jak kobietę i nawet gdybym chciał, nie potrafiłem z minuty na minutę przestawić się i znów być w pełni jej tatą, którego teraz może potrzebować. W takich chwilach było mi ciężko. Czułem wtedy, że powinienem od początku do końca pozostać jej ojcem, a swoje uczucia stłumić w środku.
-W takim razie mam do pana kilka standardowych pytań. - odkaszlnął cicho, jednak jego niepewny wzrok wciąż próbował przejrzeć mnie na wylot. Zamknąłem wtedy serce, aby nas nie wydać. Aby nie wydać miłości mojej i Jazzy. - Czy córka w ostatnim czasie skarżyła się na coś?
-Właściwie tak. Od jakiegoś czasu bardzo często jest jej słabo, a takie omdlenia zdarzały się regularnie. Dodatkowo odczuwała nudności, również często wymiotowała, a w ostatnim czasie sporo schudła. Oprócz tego jest jakby senna i cały czas zmęczona. Uważaliśmy, że to tylko przejściowe, dlatego nic z tym nie zrobiliśmy.
-Proszę mi powiedzieć, czy córka często miewa gorączki? Choćby takie krótkotrwałe, chwilowe.
-Tak, ale Jazzy stwierdziła, że wszystko dzieje się przez to, że dojrzewa. Panie doktorze, czy to mogą być objawy jakiejś poważniejszej choroby? - jego pytania nie dawały spokoju mojej podświadomości i mimowolnie zacząłem obawiać się najgorszego.
-Teraz nie potrafię panu odpowiedzieć na to pytanie. A proszę mi jeszcze powiedzieć, czy córka skarżyła się na przewlekłe bóle brzucha?
-Tak, w dodatku dość często, ale zawsze uważała, że ma to związek z okresem i zapewniała, że nie muszę się martwić.
-A czy Jazzy przyjmuje regularnie jakieś leki? Czy choruje na coś poważnego?
-Nie, oprócz objawów, które panu wymieniłem, nigdy nie miała problemów ze zdrowiem. Dlatego teraz pańskie pytania zaczynają mnie coraz bardziej niepokoić.
-Muszę je zadać, aby wiedzieć, czy córka potrzebuje specjalistycznej pomocy, czy będzie mogła po przebudzeniu wrócić do domu. Proszę się uspokoić, to jeszcze o niczym nie świadczy. - przez moment wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu. Przez ogólne poddenerwowanie nie potrafiłem nawet rozpoznać, czy uśmiecha się szczerze, czy wymusił ten gest, abym dłużej z nerwów nie stukał butem o podłogę, a palcami nie wybijał rytmu na biurku. - A czy córka pali papierosy?
-Nie, zawsze była wrogiem palenia. - Jazzy już jako mała dziewczynka prawiła mi kazania i chowała paczki papierosów po kątach, abym tylko nie mógł ich znaleźć. Chyba dopiero teraz zrozumiałem, że od dziecka bardzo się o mnie martwiła.
-A czy pan pali? - niestety, obawiałem się tego pytania. Od lat wiedziałem, że źle robię i narażam tym zdrowie Jazzy, lecz niestety nigdy nie zebrałem w sobie siły, aby skończyć.
-Tak, zdarza mi się zapalić, ale dość rzadko. Nie jestem nałogowym palaczem i palę tylko... okazjonalnie.
Lekarz zapisał niemal każde moje słowo na karcie pacjenta. Wiedziałem już, że Jazzy zostanie w szpitalu na obserwacji. Z jednej strony tak bardzo chciałem zabrać ją do domu, zwłaszcza teraz, po śmierci jej przyjaciela, jednak z drugiej, jeśli objawy Jazzy rzeczywiście wydają się być niepokojące, podziękuję Bogu, że znaleźliśmy się w szpitalu, w odpowiednim czasie. Teraz dopiero zrozumiałem, że byłem naprawdę nieodpowiedzialny. Przez całe życie dbałem o jej bezpieczeństwo, natomiast zdrowie postawiłem na dalszym planie. Zrobiłem ogromny błąd.
-I jeszcze jedno. - moja dłoń spoczywała już na metalowej, lekko wytartej klamce, kiedy głos lekarza sprawił, że odwróciłem się twarzą do niego. - Czy pańska córka współżyje seksualnie? - dla każdego, normalnego ojca byłoby to dość krępujące pytanie. Dla mnie również takie było, z tego względu, że lekarz, patrząc na mnie, nie mrugnął ani razu. Nie mogłem pozbyć się myśli, że mężczyzna wie o wszystkim, co rozwinęło się pomiędzy mną, a moim dzieckiem.
-Tak. - odparłem, zgodnie z prawdą, licząc na to, że w jakiś sposób pomogę mu odnaleźć przyczynę złego samopoczucia Jazzy.
-A czy możliwym jest, aby zaszła w ciążę?
-Nie. Ostatnio wykonywała test ciążowy. Wynik wyszedł negatywny. Na pewno.
Wiedziałem, że pytania te niebezpiecznie zbliżają się do sedna. Lekarz wiercił niewidzialną dziurę w moim brzuchu. Sprawiał, że miałem ochotę wykrzyczeć mu wszystko, prosto w twarz. Może wtedy poczułbym się lepiej. Teraz bowiem czułem się okropnie i nie do końca wiedziałem, dlaczego. Bałem się, byłem przygnębiony i smutny. Jednocześnie jednak miałem ochotę wyżyć się na czymś, lub na kimś, choćby głośnym krzykiem, bądź trzaśnięciem drzwiami. Dlatego kiedy tylko wyszedłem z gabinetu, zwinąłem palce w pięść i uderzyłem nią w ścianę szpitalnego korytarza.
***
Chociaż przez cały czas siedziałem na białym krześle, przy łóżku Jazzy, ona odwrócona była do mnie plecami i nie odzywała się. Łzy uniemożliwiały jej wypowiadanie jakichkolwiek, nawet najcichszych słów. Połowa materiału poduszki była już całkowicie przemoczona, a ona wciąż płakała. Kiedy zaczynałem głaskać ją po pleckach, najdelikatniej, jak potrafiłem, szatynka odsuwała się na sam kraniec łóżka.
Mimo że było mi przykro, ponieważ wciąż odtrącała mnie od siebie, nie pokazywałem tego. Było mi cholernie źle. Moje szczęście płakało, a ja nie mogłem zrobić nic, aby przywrócić jej piękny uśmiech. Nie potrafiłem wskrzesić Jay'a, chociaż niesamowicie tego pragnąłem. Tylko on mógł sprawić, aby w serduszku Jazzy znów zapanowała radość.
-Kochanie, proszę, przestań już płakać. Serce mi się kraja, kiedy widzę cię w takim stanie. Pomyśl o tym inaczej. Może tam będzie szczęśliwszy? Może tam odnajdzie zrozumienie? - mówiłem do niej tak, jakbym nagle stał się głęboko wierzący. W rzeczywistości nie miałem złudzeń, że śmierć jest końcem. Nie istnieje druga strona. Nie istnieje drugie, lepsze życie. Na ziemi kończy się nasza droga. I mimo że nie wierzyłem w żadne ze swoich słów, zapewniałem o tym Jazzy.
-Tak myślisz? - po raz pierwszy od kilku godzin przestała płakać, usiadła na łóżku i spojrzała na mnie. Jej oczka były zaczerwienione i całe napuchnięte. Dziwiłem się nawet, że nie brakło jej łez. Ona natomiast wyglądała tak, jakby była w stanie przepłakać całe życie.
-Wiem to, Jazzy. Był tutaj nieszczęśliwy. Nie chciał dalej żyć. Widziałem to w jego oczach. On chciał odejść i po prostu mu się udało. Jestem jednak pewien, że wróciłby tutaj, na ziemię, nawet wbrew samemu sobie, abyś tylko przestała płakać.
Tymi marnymi słowami, do których ja nie miałem za grosz przekonania, uspokoiłem jej serduszko. Jedynie o to chodziło mi od samego początku. W końcu mogłem otrzeć pozostałości słonych łez z jej policzków, bez obaw, że kolejne pokryją jej gładką skórę. Teraz nawet ona sama przytuliła się do mnie, chociaż wcześniej odpychała od siebie wszelkie przejawy mojej miłości. Miłości do kobiety, jak i miłości do dziecka.
Niestety, moje szczęście minęło tak szybko, jak się pojawiło. Do sali wszedł lekarz i zatrzymał się przy drzwiach, jakby nie miał odwagi postawić kolejnego kroku. Oczami wyobraźni widziałem nawet, jak cofa stopę, aby odwlec moment rozmowy z nami. On się bał, czułem to. I razem z nim zacząłem się bać również ja.
-Mogę prosić pana na moment do mojego gabinetu? - spytał tak cicho, że ledwo zdołałem go usłyszeć. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Przez moment nie potrafiłem poruszyć się na krześle, ale szybko zrozumiałem, że swoim zachowaniem mogę zaniepokoić wystarczająco przestraszoną już Jazzy.
Lekarz wyszedł z sali, a ja zaraz po nim. Maskę szczęśliwego człowieka zdjąłem z twarzy, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi. Czułem, po prostu czułem, że coś jest nie tak, a słowa, które za parę chwil wypowie do mnie lekarz, na zawsze odmienią moje życie. Dlatego szedłem wzdłuż korytarza niezmiernie wolno. Odwlekałem ten moment i mógłbym odwlekać w nieskończoność. Ja tylko chciałem, aby Jazzy była zdrowa. Tylko tego pragnąłem.
-Proszę nie trzymać mnie dłużej w niepewności i powiedzieć wprost, co dolega mojej córce. - kiedy przekroczyłem już próg, chciałem poznać prawdę jak najszybciej. Pospiesznie usiadłem więc przy tym samym biurku i czekałem. Czekałem na najgorsze.
-Nie mam dla pana dobrych wiadomości. Zrobiliśmy córce przeróżne badania. USG, a także tomografię koputerową. Od początku miałem pewne podejrzenia, znając jej niepokojące objawy. Aż w końcu zdecydowałem sie zlecić badania markerów nowotworowych. - bez względu na to, co mówiłby dalej, moje serce zatrzymało się już teraz. - Bardzo mi przykro. U pana córki wykryliśmy przewlekły nowotwór trzustki.
Byłem przygotowany na wszystko, jednak nie na to. Chociaż mówiłem, że spodziewałem się najgorszego, to wykraczało poza wszelkie normy. Krew w moich żyłach jakby nagle przestała płynąć. Straciłem czucie w rękach, w nogach, w każdej części mojego ciała. Przez moment zapomniałem również, jak nabiera się powietrza w płuca. Zapomniałem, jak oddychać, jak myśleć, jak być. Jak po prostu być.
-Panie doktorze, jak to leczyć? Czy Jazzy może wrócić do domu, czy powinna zostać w szpitalu? Niech mi pan powie cokolwiek o tej pieprzonej chorobie. - po raz pierwszy w życiu poczułem, że byłbym w stanie rozpłakać się. Nie zrobiłem tego i nie zamierzałem, ale czułem, że dałbym radę.
-Pan mnie źle zrozumiał. Naprawdę chciałbym mieć możliwość, aby jej pomóc. - mówił wolno, wyraźnie, a mnie coraz bardziej kłuły okolice serca. - Bardzo mi przykro, ale jest już za późno...
~*~
Chciałam z całego serca podziękować anonimowi, który pod poprzednim rozdziałem napisał komentarz niekoniecznie dotyczący samego rozdziału, ale konkretnie mnie. Tego potrzebowałam i dzięki Tobie wszystko wróciło do normy. Dziękuję <3
Przede mną ciężkie zadanie. Do 16 stycznia muszę napisać i opublikować wszystkie pozostałe rozdziały. Musi mi się udać <3
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962
Puśka! Co ty narobilaś Jazzy :'( ~P
OdpowiedzUsuń'kurwa' to słowo powtarzałam milion razy gdy przeczytałam to ostatnie zdanie
OdpowiedzUsuńNie nie nie... To nie może być prawda :( Błagam cię powiedz, że to jakiś twój kiepski żart i zaraz dodasz prawdziwy rozdział, a nie to coś.
OdpowiedzUsuńSerio płacze przy tej końcówce a to zdanie "Bardzo mi przykro, ale jest już za późno" odbija mi się echem w głowie :(. To nie może się tak skończyć ona nie może umrzeć. Oni muszą byc razem szczęśliwi na zawsze. Proszę proszę proszę zrób coś żeby był happy end. Jestem teraz taka smutna, że nic mi się nie chcę. Idę dalej płakać... :(
Płacze.. cholera. Przez cały rozdział płaczę. ;c Najsmutniejszy rozdział. Jay zmarł, a Jazzy chora. ;c O bosh... Biedny Justin. <3 :c
OdpowiedzUsuńCzekam na następny.
xo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa pierdole nie , proszę błagam nie... :(
OdpowiedzUsuńO BOŻE. Tak mi szkoda Jazzy. Rozdział, jak zwykle wyszedł Ci niesamowicie, końcówka była tragiczna, ale to kocham, oczywiście chodzi mi o to, jak doskonale potrafisz opisać takie wydarzenia. Zazdroszczę. Masz niesamowity talent. Szkoda, że jeszcze trochę i będzie koniec. Najbardziej mi jednak jest żal w tym opowiadaniu, Justina. Jazzy umrze, a Justin się załamie, masakra. Kocham smutne zakończenia, w szczególności w twoich opowiadaniach. Czekam na next i weny życzę. <3 Kocham♥
OdpowiedzUsuńNie :( czemu :( oni musza byc razem :( chyba ze w ostatnim dniu zycia Jazzy on zabije sie wraz z nia aby w koncu mogli byc szczesliwi :(
OdpowiedzUsuńCiekawy rozdział. Ale czemu zrobiłaś to Jazzy ! ? Czekam na next ! :)
OdpowiedzUsuńJeju tak mi szkoda Jazzy prosze powiedz ze to bedzie heppy end a nie to co teraz ;c
OdpowiedzUsuńMatko jedyna :o co to jest ?!?! Boże, to nie może się skończyć źle ;( W życiu bym się tego nie spodziewała. Strasznie mnie zaskoczyłaś. Teraz już wiem, że Jazzy umrze. Jezu. Co będzie z Justinem?:c Rozwaliłaś mnie tym rozdziałem. Przecież Justin się nie pozbiera. Albo wiem! Odda swoje życie dla niej, tak? Zrobią jakiś przeszczep albo coś. Na pewno źle się skończy :C do następnego :C
OdpowiedzUsuńty ? ale? jak no przecież.. właśnie takie miałam pytania po przeczytania tego rozdziału.Myślałam ,że Jazzy będzie w ciąży a ty chcesz ją zabić.No przecież już w jedym blogu zabiłaś główną bohaterke.Mam nadzieje ,że sie myle i zrobisz cud i Jazzy przeżyje.Rozdział bardzo emocjonalny.Mam nadzieje ,że z tobą już wszystko dobrze i dobrze się czujesz?.Mam jeszcze pytanko jak skończysz ten blog to zaczniesz jakiś nowy czy będziesz pisać final justice ?
OdpowiedzUsuńBłagam Cię, nie rób smutnego zakończenia... W My Heaven zrobiłaś happy end i każdy się cieszył, błagam Cię...
OdpowiedzUsuńJa chyba się na śmierć zapłaczę, jak ona nie przeżyje.
Starczy, że już kiedyś zabiłaś główną bohaterkę.
Teraz będę ciągle o tym myśleć.
Jazzy musi przeżyć, rozumiesz? Niech stanie się jakiś cud i wyzdrowieje, albo ten gościu się pomylił i tak naprawdę jest wszystko dobrze...Justin przecież się zabije, jak ona umrze. Tak mi ich szkoda....
Czekam na kolejny, oby był weselszy niż ten ;cc
too-easy-love.blogspot.com
ejo nie taki byl scenariusz w mojej glowie :o Jak moglas usmiercic Jaya czy tam Jaja nie pamietam XD nie rób smutnego zakończenia niech Jazzy wyzdrowieje bedzie wszystko git prawda ?
OdpowiedzUsuńO mój Boże. To nie możliwe, ona nie może umrzeć. Płaczę przez ciebie. Proszę cię, niech ona nie umiera ;(. Bardzo mi przykro z powodu Jay'a.
OdpowiedzUsuńProszę cię, nich zakończenie będzie szczęśliwe. Kocham cię za to opowiadanie. Właśnie takie ff powinny być tłumaczone. Szkoda, ze ja nie mam takich zdolności. Ehh. Serio, ktoś powinien o tym pomyśleć ;)).
Jeju nie mogę uwierzyć w to co przeczytałam.
OdpowiedzUsuńPowiem ci, że do się wielu rzeczy, ale nie kuźwa raka.
Mam nadzieję, mimo wszystko, że da się ją jakoś wyleczyć.
Nie chce żeby to tak się skończyło.
Rozdział jest piękny mimo tego, że taki smutny.
Weny skarbie ❤
person-who-change-my-life.blogspot.com
coooooooooooooo?! jak to nowotwór?! nieeeeeeeeeee! i jak to wszystkie rozdziały?! będziemy płakać ;<
OdpowiedzUsuńNie prosze nieeeeee
OdpowiedzUsuńNie ma za co kochanie<3 Kazdy czasem potrzebuje slowa wsparcia i poczucia, ze ktos jest przy nim w trudnej sytuacji:) Naprawde zrobilo mi sie cieplo na sercu jak przeczytalam, ze dzieki mojemu komentarzowi wszystko wrocilo do normy:) Nawet nie wiesz jaka jestem szczesliwa z tego powodu:* Jestem przekonana, ze uda Ci sie dodac te rozdzialy do 16 :D Jesli w ktorymkolwiek momencie zwatpisz w swoje mozliwosci i przyjdzie Ci do glowy, ze nie dasz rady, pomysl o tej jednej osobie, ktora z calego serca w Ciebie wierzy i Cie wspiera. Jestem z Toba, pamietaj o tym<3 xoxo
OdpowiedzUsuńOch, zapomnialabym napisac czegos o rozdziale. Nigdy nie przeczytalam czegos bardziej smutnego:( Potrafie sobie wyobrazic co musi czuc Justin i cholernie mu wspolczuje. A co do Jazz, co za zbieg okolicznosci...Moze pocieszy ja to, ze bedzie z Jay'em :/ Twoje rozdzialy sa cudowne:*
Usuńjak to Jazzy umiera? To nie moze sie tak skonczyc,prosze :(((
OdpowiedzUsuńJejuś o nie nie nie nie nie...
OdpowiedzUsuńNieeeee
Aż mi sie slabo zrobilo po przeczytaniu ostatniego zdania.
Nie moge uwierzyc,ze jestem na tym blogu od saego poczatku i ten czas tak szybko minal.Gdzie wakacje?
Dlaczego to juz koniec,jeju co ja zrobie ze soba i moimi myslami.
Po przeczytaniu twojego kazdego opowiadania jestem pewna,ze justin tez umrze.
omg jak to okropnie brzmi.
najsjsjjs pozdrawiam i czekam na nastepny./ tt @awwhmrbieber
zapraszam do mnie
O mój Boże ... zakochałam się w tym blogu nie mogę uwierzyć że Jazzy umiera !!! To nie może się tak skończyć, ona musi żyć długo i szczęśliwie z Justinem on się przecież załamie i prawdopodobnie siebie zabije a co gorsza jeśli doktor zaproponuje przeszczep i Justin się zgłosi nie wytrzymam xd / @Vejtaszewska
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie, nie, nie, kurwa nie.
OdpowiedzUsuńJazzy nie moze umrzec to niesprawiedliwe!!! Ja tak bardzo chcialabym happy end, a teraz siedze i rycze, jak moglas :'( prosze odkrec to jakos jest jeszcze kilka rozdzialow do konca, prosze powiedz, ze w nich sie to zmiebi i ona przezyje ;c kocham i czekam na nn <3
Kurczę czemu takie cos zrobiłaś jazzy :( mam nadzieje ze to sie dobrze skończy i ze nie bedzie musiała ciagle po szpitalach latać
OdpowiedzUsuńKurwa ja płacze... Ja płacze...
OdpowiedzUsuńTo nie może być prawda...
Ona ma żyć i żeby było jasne Justin też ma żyć...
Kurcze najpierw Jay a teraz Jazzy? Nie. Tak nie można...
Proszę żeby na końcu był happy end... Proszę i pozdrawiam ;)
ps.Gdyby nie to że tak się ' związałam ' z Jazzy to byłby to genialny rozdział w sumie też jest genialny gdyby nie to zdanie "Bardzo mi przykro ale jest już za późno... "
cudny , ale jak to Jazzy chora ? I jeszcze to że nie ma już sans na lecznie :(
OdpowiedzUsuńTo nie może być prawda , ja tego nie chce
Co do publikacji to na pewno dasz radę :*
nie spodziewałam się tego, liczyłam bardziej na , to, że sednem tego opowiadanie jest kaziroctwo i myślałam, że chodzi, o to że miłość nie wybiera i, że sa różne rodzaje miłości ... :/
OdpowiedzUsuńRozdzial fajny, aczkolwiek zawiodłam się na tej chorobie :/
co ty kurwa zrobiłaś?! Rak?! czemu nam to zrobiłaś ?! następne opowiadanie które skończy sie źle :(
OdpowiedzUsuńjezu to nie może się tak skończyć.....
OdpowiedzUsuńCzemu rak?
OdpowiedzUsuńNapisz szczęśliwe zakończenie,
Bo nie chce na smutno.
Powyższe wpisy mają racje czemu
Następne opowiadanie które kończy się źle ... no nic może nie będzie aż tak źle ... super mega rozdział
OdpowiedzUsuńwłaśnie następne :(
UsuńKurde noo czemu oni ? Rozdzial świetny ale zarazem smutny ...
OdpowiedzUsuńOna nie może umrzec!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle cudowny.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz!
Kisski lovki forevki, ale jak Jazzy umrze to zamknę Cię w szafie! xd
<3
Czekam na nn
Świetny rozdział, dziękuje że piszesz ♥
OdpowiedzUsuńszkoda, że tak długo nie dodajesz :/
OdpowiedzUsuńKilka dni to nie jest długo, uwierz mi...
Usuń~Paulaaa