środa, 31 grudnia 2014

Rozdział 35 - You have to fight...

Tego, kto nie przeczytał poprzedniej notki, odsyłam do niej, ponieważ jest bardzo istotna ;)

***Jazzy's P.O.V***

Opadłam na łóżko obok Justina, doszczętnie wykończona. Mój oddech nie był jeszcze unormowany i dopiero po kilku chwilach przywróciłam go do normalnej prędkości. Wtedy też spojrzałam na mężczyznę, leżącego po mojej prawej stronie. Z cichym westchnieniem wyciągnął rękę w stronę szafki nocnej i zabrał z niej paczkę papierosów oraz zapalniczkę, lecz kiedy wsunął jednego papierosa pomiędzy wargi, zakaszlałam cicho.

-Nie lubię, kiedy palisz. - wysunęłam z jego ust papierosa i rzuciłam na podłogę, a później spuściłam wzrok. Czułam się obco w jego towarzystwie, zwłaszcza nago. Chociaż wybaczył mi zdradę, powiedział, że nadal kocha mnie cholernie mocno, ja czułam, że nie zasługiwałam, aby teraz leżeć obok niego. Nie zasługiwałam na jego miłość. Byłam w dziwny sposób skrępowana, mimo że uczucie to opuściło mnie już dawno. Teraz trudno było mi nawet rozebrać się przy nim. Chyba w głębi duszy bałam się, że Justin do końca życia pamiętać będzie o mojej zdradzie. Wybaczył, ale nie zapomni.

-Jazzy... - westchnął ponownie, a potem złapał moje biodra i pociągnął. Usiadłam na jego nogach, przykrytych jedynie cienkim materiałem pościeli, który jako jedyny oddzielał od siebie nasze miejsca intymne. Znów byłam tak blisko niego, a ta bliskość nie była w pełni komfortowa. Jak już mówiłam, skrępowanie przejęło władze nad moim ciałem i umysłem. - Możesz chociaż spojrzeć mi w oczy? - westchnął głęboko, chyba odrobinę zirytowany moim zachowaniem. Sama dla siebie byłam utrapieniem i sama siebie miałam dość.

Gdy uniosłam wzrok na jego tęczówki, zaczęłam zwyczajnie płakać. Może nie głośno, histerycznie, jednak łzy wypełniły całą powierzchnię oczu. Nie chciałam rozkleić się przy nim, ponieważ wtedy w jego oczach grałam ofiarę. Justin z pewnością uzna mnie za osobę niestabilną psychicznie. Miałby rację. Nie znałam powodu, dla którego teraz moje policzki stały się wilgotne. Chciałam nawet dać sobie za to w twarz. Czy choć przez chwilę nie mogłam zachowywać się normalnie?

-Przepraszam, ja tak nie mogę. - mruknęłam i chciałam zsunąć się z jego nóg, a potem uciec z naszej sypialni jak najprędzej. Wtedy jednak Justin złapał mnie za ramiona i popchnął na miękki materac łóżka. Był agresywny, a ja wyczułam to już w momencie, w którym mnie dotknął. Szarpnięcie potwierdziło moje obawy. A ja bałam się każdego, kto przejawiał jakikolwiek, nawet najmniejszy, poziom agresji i brutalności, dlatego teraz, z szeroko otwartymi ze strachu oczami, patrzyłam wprost na niego, chwilowo nie czując wspominanego skrępowania.

-Możesz mi powiedzieć, dlaczego płaczesz? - spytał, nie kryjąc braku cierpliwości i poirytowania.
-Przepraszam. - wyszeptałam. Nagle poczułam potrzebę przepraszania go za wszystko, nawet za własne istnienie. Jednocześnie chciałam wyrwać się z uścisku, którego w dalszym ciągu nie rozluźnił. To bolało, choć sądziłam, że Justin nie potrafiłby zrobić mi krzywdy. Teraz dokładnie widział, że sprawiał mi tym ból. - Proszę, puść mnie. - jęknęłam. Byłam wrażliwa na ból fizyczny, a on bardzo dobrze o tym wiedział. Może chciał mnie w ten sposób ukarać za swoje krzywdy? Może wtedy oboje poczulibyśmy się lepiej?

-Posłuchaj mnie, Jazzy. Coś musi się zmienić. Nie możemy przez resztę życia udawać, że jesteśmy dla siebie zupełnie obcy. Wiem, że jest ci ciężko. Wiem o tym doskonale. Ale czy choć przez chwilę pomyślałaś, jak ja się czuję? Jest mi naprawdę trudno. Zdradziłaś mnie z moim najlepszym przyjacielem i chociaż to trudne, staram się o tym zapomnieć, wiedząc jednocześnie, że pewnego dnia mi się uda. Wiesz, dlaczego? - głos miał łagodny, a uścisk nadal silny i stanowczy. Był teraz prawdziwym Justinem. Łagodnym i ostrym w tym samym momencie. - Ponieważ wiem, że mnie kochasz. Tylko to ma dla mnie znaczenie. Dopóki wiem, że jestem dla ciebie ważny, nie mam najmniejszego zamiaru cię zostawić i wybaczę ci wszystko, bez względu na to, jak bardzo mnie zranisz. Nie możesz zrozumieć, że ja kocham cię jeszcze mocniej i chcę, abyś znów była moją księżniczką, a nie pesymistyczną, zupełnie obcą osobą, której nie potrafię poznać? Chcę tylko, żeby wszystko było takie, jak dawniej. Ty też tego chcesz. Zapomnij o tym, co było, skoro ja mogę to zrobić. Bądź moją starą, malutką Jazzy, skoro ja nie zamierzam się zmienić. Jeśli ja mogę, ty możesz tym bardziej.

Słuchałam jego słów, jakby przemawiał do mnie sam Bóg. Właśnie takie znaczenie miała dla mnie każda sylaba, która opuściła jego usta. Tego potrzebowałam. Chciałam, aby powiedział mi, że go zraniłam, lecz jednocześnie chce, aby wszystko było po staremu. To właśnie było moim skrytym marzeniem, pozornie trudnym do realizacji, jednak przy prawdziwej desperacji osiągalnym. Chciałam wrócić do tych pięknych chwil, w których kłótnia wydawała się czymś odległym, a nie ponurą codziennością.

Położyłam prawą dłoń na karku Justina i delikatnie przyciągnęłam go do siebie, aby musnąć jego usta i przenieść go w krainę naszych uczuć, które, mimo wszystko, nie osłabły, a jedynie wzrosły na sile. W końcu, prawdziwej miłości nie da się zniszczyć od tak, z łatwością. Aby osłabić ludzkie relacje potrzeba przede wszystkim czasu, którego u nas nie było. Dlatego nasza miłość stała się teraz bardziej realna i dojrzała, ponieważ przeciwności mogły ją jedynie umocnić.

-Chciałabym wrócić do Los Angeles. Odkąd przyjechaliśmy w to miejsce wszystko zaczęło się pieprzyć. To nie jest nasz dom i nigdy nim nie będzie. Proszę, wróćmy tam, gdzie byliśmy naprawdę szczęśliwi. - Justin jedynie skinął głową. Później znów zaatakował moje usta. Musiałam go wręcz powstrzymać, aby nie doprowadził do czegoś więcej, na co nie miałam już ochoty. Znów na pierwszym miejscu stała miłość. Pożądanie natomiast ustawiło się dalej, na kolejnym miejscu. - Justin, zaraz mnie połkniesz. - mimowolnie zachichotałam, po raz pierwszy od dawna tak szczerze. Stare czasy powracały, czułam to całą sobą. I Justin również czuł. Miał na ustach wielki uśmiech, a jego oczy znów opanowały iskierki szczęścia. Teraz będzie już lepiej. Musi być, bo oboje tego pragniemy.

-Chciałbym spędzić cały dzień na przytulaniu się do ciebie. - wymamrotał, jak mały, słodki chłopiec. Zaczął iść zaraz za mną, gdy ubrana w bieliznę wyszłam z sypialni i zeszłam schodami na dół. Swoją drogą, dlaczego nigdy nie ubieram się w całości i paraduję po domu pół naga?
-A ja chciałabym przedstawić ci kogoś, kto w krótkim czasie stał się dla mnie ogromnie ważny. - obejrzałam się przez ramię, a zauważając uniesioną brew Justina, kontynuowałam. - Ma na imię Jay, ma dwadzieścia jeden lat. Poznaliśmy się niedawno i niemal od razu zostaliśmy przyjaciółmi. - gdy wyobraziłam sobie Jay'a i jego wiecznie radosną twarz, sama drgnęłam w uśmiechu.
-Skoro jest tak wspaniały, jak mówisz, gdzie jest haczyk? - wyczuł to. Wyczuł w moim głosie, że nie powiedziałam mu wszystkiego. Jednak znał mnie lepiej, niż mogłabym to przewidzieć.
-Jest narkomanem.

Między nami zapadła głucha cisza. Musiałam mu to powiedzieć, ponieważ obiecałam sobie, że nie zataję przed nim żadnej informacji, zwłaszcza tak istotnej. W Justinie z całą pewnością włączył się instynkt rodzicielski, który każe mu trzymać mnie z dala od wszelkiego zagrożenia. Jednocześnie widzi, że jestem szczęśliwa i wie, że musi mu zaufać. Dopiero teraz tak naprawdę ujrzałam, jak trudne może okazać się bycie rodzicem. Justin spełniał się w tej roli doskonale.

-Co ja mam ci teraz powiedzieć, Jazzy? - stanął przede mną, dociskając moje ciało do blatu, za moimi plecami. Wzrok miał poważny, a szczękę zaciśniętą, jednak nie w gniewie, tylko w zamyśleniu.
-Że zrobisz mi naleśniki? - posłałam mu niepewny uśmiech, choć wiedziałam, że jest nie na miejscu. Powinnam razem z nim zachować powagę i porozmawiać o moim przyjacielu, na którym naprawdę mi zależało.
-Jazzy, wiesz, że nie jest mi teraz do śmiechu. Wiem, co narkotyki robią z ludźmi i zawsze chciałem cię przed tym uchronić. Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś przez moje niedopilnowanie popadła w nałóg.
-Nie ufasz mi? Przecież wiesz, że nigdy nie ciągnęło mnie do używek i tak pozostało. Nie mam najmniejszego zamiaru czegokolwiek próbować, a co dopiero uzależniać się. Poza tym, Jay nigdy by mi na to nie pozwolił. On nie chce ćpać, tylko nie potrafi z tym również skończyć. Boję się o niego i również dlatego mówię ci o tym. Chcę mu pomóc i do tego potrzebuję właśnie twojej pomocy.

Słodkie oczka i delikatny uśmiech za każdym razem potrafiły przekonać Justina. Choć sam nie chciał przyznać się do tego, w rzeczywistości był pod moją kontrolą, a ja czerpałam satysfakcję, że potrafiłam owinąć sobie wokół palca o wiele starszego mężczyznę. Jednakże, był również moim ojcem i jako tatusia podporządkowałam go sobie już dawno temu. Praktycznie pierwszego dnia, gdy jako noworodek spojrzałam w jego oczy. Tak mi powiedział i powtarzał to niemal codziennie. Nigdy nie brakowało mi jego miłości. Teraz wiedziałam, że nigdy jej również nie zabraknie.

***Justin's P.O.V***

Dopiero teraz zwróciłem uwagę, jak dłoń Jazzy była malutka, w porównaniu do mojej. Mogłem objąć ją całą, a nawet zamknąć w swojej. Dodatkowo była tak delikatna, jakby należała do niemowlaka. I bardzo wrażliwa na mój dotyk. Gdy tylko zacząłem gładzić ją opuszkami palców, dużo bardziej szorstkich, niż jej skóra, zobaczyłem, jak jej ciałem wyraźnie wstrząsnęły dreszcze.

-Jesteśmy ze sobą już od wielu tygodni, a ty w dalszym ciągu nie przyzwyczaiłaś się do mojego dotyku, słońce. - mruknąłem jej do ucha, obserwując jednocześnie, jak kolejna fala dreszczy przechodzi wzdłuż jej kręgosłupa, ramion i nóg. Chociaż wiedziałem, jak działam na kobiety, napawałem się każdym drgnięciem Jazzy. 
-Nie dziw się. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję, Justin. Jesteś dużo starszym i, nie ukrywajmy, seksownym facetem. To chyba nic dziwnego, że działasz w ten sposób na niedoświadczoną małolatę, co? - zamruczała i z miłością wtuliła się w mój bok. Dla mnie było to jednak stanowczo za mało.

Teraz, kiedy miałem świadomość, że nie tylko ja dotykałem i całowałem Jazzy, byłem dużo bardziej zaborczy. Chciałem samemu sobie udowodnić, że jest moja, wyłącznie moja. Nie okazywałem przed nią zazdrości, chociaż gdybym mógł, zamknąłbym ją w ciasnym pomieszczeniu, aby wzrok jakiegokolwiek mężczyzny nie dosięgnął jej. Moje myśli nie były normalne.

Złapałem szatynkę za uda i podniosłem na wysokość swoich bioder, aby smukłymi nogami mogła owinąć mnie w pasie i tym samym zbliżyć się do mnie. Jej bliskości potrzebowałem najbardziej. Gdyby ktoś powiedział mi parę tygodni temu, że będę szczęśliwie zakochanym szaleńcem, nie uwierzyłbym. Teraz też nie wierzę, że moje serce potrafiło znaleźć swoją drugą połówkę.

-Jazzy, podoba ci się ten twój przyjaciel? - chyba miałem obsesję. Jazzy wyraźnie powiedziała mi, że Jay jest dla niej jedynie kolegą, lecz ja i tak musiałem postawić na swoim i zadać jedno z niewygodnych pytań.
-Jest przystojny. - wzruszyła ramionami, zataczając delikatne kształty opuszkami palców na moim policzku. - Ale z tobą nikt nie może się równać. Więc byłabym wdzięczna, gdybyś przestał być zazdrosny. I jeszcze raz przepraszam. - nieświadomie wróciliśmy do wyjściowego tematu. Jazzy znów zaczęła obarczać się winą za zdradę, a w rzeczywistości to ja powinienem ją przepraszać. Po mojej stronie leży większa część winy, ale nie chcę już do tego wracać. Chyba się boję.

Nagle Jazzy zsunęła się z moich ramion, a ja, zaskoczony, nie wiedziałem, dlaczego. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku do tego, w który szliśmy. Odwróciłem się dopiero w momencie, w którym Jazzy zarzuciła ramiona na szyję jakiegoś bruneta. Zacisnąłem pięści. Od razu poczułem zazdrość, ale nie uwolniłem jej ze swojego wnętrza. Wręcz przeciwnie, chciałem pokazać Jazzy, że naprawdę jej ufam, mimo tego, co zrobiła.

Gdy patrzyłem na nich z pewnej odległości, widziałem, że Jazzy jest naprawdę szczęśliwa, a jej uśmiech szczery. Przyjaciele są, niczym rodzina. Dla mnie bratem był Zayn. Teraz nie wiem, czy będę potrafił normalnie rozmawiać z nim, śmiać się, żartować. Nie wiem, czy wszystko nie uległo zmianie. I choćbym nie wiem, jak cholernie się starał, nie odeprę od siebie myśli, że kochał się z moją córką. Z moją dziewczyną.

-Justin, to jest właśnie Jay. - byłem wdzięczny, że wyrwali mnie z tego pieprzonego natłoku myśli, które powinny ulotnić się z mojej głowy. Czasu nie cofnę, więc po cholerę mam zadręczać się wspomnieniami? Jaki w tym sens? Lepiej zaakceptować życie, pogodzić się z nim i iść na przód, aby oprócz przeszłości nie spierdolić również przyszłości.
-Justin. - wyciągnąłem rękę w stronę bruneta. Chciałem pokazać zarówno jemu, jak i szatynce, że jestem w pełni pokojowo nastawiony. Nawet zdołałem się uśmiechnąć. Szczerze uśmiechnąć, a nie wykrzywić usta w sztucznym grymasie.
-Jay. - odparł i, uścisnąwszy moją dłoń, spojrzał z powrotem na rozanieloną Jazzy. Wyglądała teraz tak samo, jak w dniu, w którym przedstawiła mi swojego pierwszego przyjaciela. Była wtedy sporo młodsza, a ja byłem na etapie, w którym chciałem zabić każdego chłopaka, który zbliżyłby się do Jazzy choćby na metr. I prawdę mówiąc, nadal mi nie przeszło, jednak nauczyłem się z tym żyć.


Drzwi od domu otworzyły się cicho, a do środka weszła Jazzy, trzymając za rękę bruneta o ciemnych oczach i dopasowanej do nich karnacji. Zmierzyłem go srogim spojrzeniem, nie kryjąc wrogiego nastawienia. Był chłopakiem, prawdopodobnie dorosłym, a był blisko z moją trzynastoletnią córką. Od razu trafił na moją czarną listę.

-Tato, to jest właśnie Austin. - powiedziała z delikatnym uśmiechem. Chciała rozluźnić tym gestem atmosferę, jednak ja nie byłem w stanie uspokoić się, dopóki ten gówniarz nie odsunie się od trzynastolatki choćby na pół kroku. Zawsze to dalej, a moje ojcowskie serce byłoby wtedy o wiele spokojniejsze.
-Dzień dobry. - wyciągnął w moją stronę otwartą dłoń, oczekując, że uścisnę ją w przyjaznym geście. Ja jednak długo nie mogłem się na to zdobyć. Obserwowałem jego, a także Jazzy. Zdecydowałem się jednak oddać gest, tylko i wyłącznie ze względu na Jazzy. Jej szczęście było najważniejsze.


Jeszcze przez długi czas mierzyłem wzrokiem bruneta. Uśmiech nie schodził z jego ust, jakby był pod wpływem środków odurzających. Dla pewności wbiłem wzrok w jego źrenice. Były zupełnie naturalne. Nie miałem punktu, na którym mógłbym się zaczepić, aby zniechęcić do niego Jazzy. Byłem jednak pewien, że nie będę w stanie go polubić. Chociaż nic do niego nie miałem, był pierwszym chłopakiem, jakiego przedstawiła mi Jazzy. I mimo że kiedyś nie mogłem doczekać się momentu, w którym zacznie dojrzewać, teraz najchętniej cofnąłbym się jakieś pięć lat, aby wrócić do czasów, w których w głowie szatynki była jedynie zabawa lalkami, a nie faceci.

-Chyba powinienem się odezwać, bo inaczej wypali pan dziurę w mojej twarzy. - odkaszlnął cicho, nie przestając uśmiechać się lekko. - Nie mam wobec Jazzy żadnych złych zamiarów. Widać, ze jest dzieciakiem i w ten sposób mam zamiar ją traktować. Chcę od razu podkreślić, że jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Nie zrobię jej krzywdy. - odniosłem nieodparte wrażenie, że ten dzieciak bezczelnie kpi ze mnie i z moich trosk o córkę. I mimo zapewnień, że Jazzy jest dla niego, jak siostra, przyrzekłem sobie, że przyjrzę mu się dokładniej i prześwietlę go z każdej strony.

Zostawiając mnie na środku salonu, Jazzy odeszła razem z tym pajacem w stronę schodów. Moje oczy przypominały wąskie szparki i przez cały czas śledziły ruchy tej dwójki. Oczywiście, wolałbym, aby Jazzy przyprowadziła do domu przyjaciółkę, najlepiej dorosłą, abym później nie miał problemów z prawem. Niestety, musiałem pogodzić się z faktem, że moje dziecko zaczyna potrzebować męskiego towarzystwa. I naprawdę zaczynałem przekonywać się do bruneta, lecz wtedy on objął moją córeczkę ramieniem, a jego dłoń wylądowała niebezpiecznie blisko jej pupki.
Zmieniłem zdanie. Nie polubię go, kurwa, za nic.


-Jazzy, usiądź sobie na ławeczce, a ja porozmawiam z kolegą. - posłałem dziewczynie szybki, przelotny uśmiech, po czym zarzuciłem ramię na barki zaskoczonego Jay'a, dając mu wyraźne znaki, że chciałbym pomówić z nim na osobności, bez obecności Jazzy. Nie, nie miałem względem niego złych zamiarów. Chciałem po prostu dowiedzieć się, czy nie zagraża mi, u boku mojej miłości.

-Powiedz mi, młody człowieku, jakie masz zamiary względem Jazzy. - teraz naprawdę zabrzmiałem, jak czterdziestoletni ojciec, chociaż chciałem, naprawdę chciałem rozluźnić się i brzmieć... młodziej.
-Jako jedyna od bardzo dawna potraktowała mnie, jak człowieka, a nie, jak psa. - przyznam szczerze, tego się nie spodziewałem, lecz od razu w dziwny sposób poczułem do niego sympatię. Mimo że się uśmiechał, wystarczyło wymienić się z nim jednym zdaniem, aby poczuć smutek, bijący od niego.

Poczułem się głupio zakłopotany. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Naprawdę pierwszy raz zabrakło mi słów, a moje serce zrobiło się dziwnie ciężkie. Jedynie głośne westchnienie wydobyło się z moich ust i było chyba odrobinę nie na miejscu. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek rozmawiał z tak smutnym człowiekiem i, cholera, nie wiedziałem, jak powinienem się zachować. Jazzy mogła mnie uprzedzić, że Jay nie jest głupim gówniarzem, jak większość, tylko dojrzałym facetem, który z pewnością wiele przeszedł.
-Stary, pomożemy ci. I ja i Jazzy chcemy, żebyś z tego wyszedł.

-Naprawdę wierzysz, że takiego ćpuna da się uratować? To bez sensu, szkoda czasu i zaangażowania. - naprawdę nie wiedziałem, jak z nim rozmawiać. Oboje chcieliśmy dobrze, a on się poddał.
-Tak, wierzę. Przez pewien czas sprzedawałem prochy, żeby zarobić na utrzymanie Jazzy, kiedy była malutka. Wiem, co dragi robią z człowiekiem i nie chcę, żeby przyjaciel mojej dziewczyny zaćpał się i skończył kilka metrów pod ziemią.

Między nami zapadła cisza. Sądziłem, że Jay myśli w tym czasie nad moimi słowami, kiedy on w rzeczywistości wyciągnął z kieszeni działkę i pustą strzykawkę. Kurwa, wstrząsało mną, kiedy widziałem, jak ludzie niszczą sobie życie w ten sposób, przez własną głupotę i brak wiary w lepsze życie. Chciałem wyrwać z jego ręki strzykawkę, którą w tym czasie zdążył już napełnić, jednak było za późno. Wbił ją prosto w żyłę. Znalazł na przedramieniu jedyne miejsce, wolne od blizn i tam załadował całą działkę.

Przełknąłem głośno ślinę, patrząc na niego w skupieniu. Jego wzrok stał się bardziej nieprzytomny i jakby zamglony. Było mi go cholernie szkoda. Po prostu szkoda i żal. Był młody i z pewnością miał szansę aby znaleźć pracę, założyć rodzinę, ustatkować się, jak ja. Życzyłem mu tego z całego serca, ponieważ widziałem, że jest naprawdę w porządku człowiekiem, który zasłużył na pomocną dłoń, ratującą go niemal w ostatnim momencie.

Niestety, ten moment właśnie nadszedł. Jay zsunął się z drewnianej ławki, opadł na ziemię i dostał nagłych drgawek. Nie wiedziałem, co robić, jak zareagować. Bałem się. Tak naprawdę, jakby to wszystko działo się przeze mnie. Dosłownie sparaliżowało mnie, gdy przestał się ruszać. A w głowie pozostało tylko kurewskie poczucie winy...

~*~

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU <3

piątek, 26 grudnia 2014

Uwaga!

Tak, kolejna informacja o nazwie "uwaga". Tym razem jednak dotyczy czegoś innego. Ostatnie rozdziały zupełnie popieprzyłam. Nic nie było takie, jakie miało być. Dlatego zdecydowałam się usunąć ostatnie cztery rozdziały i pominąć nieudany wytwór mojej wyobraźni, który miał zaistnieć pod zupełnie inną postacią. Przepraszam Was za to i mimo wszystko mam nadzieję, że zostaniecie do końca, który jest już blisko. Jednocześnie zapraszam do zapoznania się z, w tym przypadku, ostatnim pozostawionym rozdziałem :)

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 34 - Just I love you...

***Oczami Justina***

Jeszcze zanim otworzyłem oczy, czułem się szczęśliwszy, niż poprzedniego wieczoru. Czułem, że coś się zmieniło, choćby odrobinę. Nie przeszkadzał mi nawet potworny kac, który niczym potwór szalał po mojej głowie. Wszystko jakbym odstawił na drugi, mniej ważny plan.

Gdy tylko podniosłem powieki, ujrzałem obok siebie drobniutkie ciałko tej jedynej, najbardziej wykątkowej istoty na świecie. Jazzy spała spokojnie, zaraz obok mnie, wtulona w moje ciało. Biło od niej przyjemne ciepło i równowaga, która udzielała się również mnie. Nie wiedziałem jednak, co powinienem teraz zrobić. Tak bardzo chciałem przytulić ją do siebie, pocałować i otrzeć pozostałości łez z jej policzków. Mimo że każda część ciała jakby pchała mnie do tego, ja nie potrafiłem z minuty na minutę zapomnieć o wszystkich nieporozumieniach i zacząć od początku. Nie byłem na Jazzy zły, jednakże w głębi duszy chowałem pewnego rodzaju urazę do niej, która wytwarzała między nami dystans.

Niestety, gdy tylko chciałem wstać z łóżka, a potem wyjść z sypialni, jakaś niewidzialna, niesamowita siła pchała mnie w stronę mojej córeczki. Nie potrafiłem zwyczajnie oderwać od niej wzroku nawet na moment. Była tak śliczna i niewinna, oczywiście podczas snu. Jej cera nie miała żadnej skazy. Była ideałem. Do anioła brakowało jej jedynie skrzydeł.

-Na co nam to było, dzieciaku? - szepnąłem, opierając się na łokciach, po obu stronach jej głowy. - Na co były nam te wszystkie kłótnie i awantury? Chcieliśmy być tylko szczęśliwi. Co się z nami stało?

Gdy patrzyłem w jej oczy, przysłonięte powiekami, znów czułem, że moje serce zaczyna boleć. Nie potrafiłem określić tego bólu. Był on jednak w pewnym sensie wyjątkowy, spowodowany ogromną miłością, a wręcz nadmiarem uczuć. Miałem wrażenie, że moje nieprzyzwyczajone do miłości serce zwyczajnie bawi się ze mną, pokazując mi, że może przejąć nade mną kontrolę. Wciąż to robiło. Podporządkowałem się mu i wykonywałem jego rozkazy.

-Kocham cię, maleńka. I marzę o tym, aby wszystko między nami znów zaczęło się układać. - wyszeptałem i z zamkniętymi oczami przyłożyłem usta do czółka śpiącej dziewczyny. Podświadomie liczyłem na to, że Jazzy otworzy w tym momencie oczy i powie dokładnie to samo. Niestety, nawet na to nie mogłem liczyć. Szatynka nadal spała, a ja wstałem, gdyż nie mogłem już dłużej patrzeć na moje słońce. Była zbyt idealna, a mnie bolało to, że nie jest już w pełni moja.

Może zabrzmi to niestosownie, samolubnie i wręcz śmiesznie, ale zdrada Jazzy zabolała mnie przede wszystkim, jak faceta. Uraziła moją męską dumę, którą od zawsze miałem na bardzo wysokim poziomie. Gdy pierwszy raz kochałem się z Jazzy i odebrałem jej dziewictwo, istniało we mnie przekonanie, że jest tylko i wyłącznie moja. Żaden facet nie dotknął jej w ten sposób i żaden tego nie uczyni, ponieważ nasza miłość jest wieczna. Teraz jednak wciąż myślałem o tym, że nie jestem jedynym, który miał Jazzy w swoim łóżku. I czułem się z tym po prostu dziwnie. Ona miała być moja. Tylko moja.

Z trudem odwróciłem głowę, aby nie oglądać dłużej idealnych rysów twarzy tej jedyne, która została przyjęta przez moje serce. Zszedłem na dół do salonu, a potem przeszedłem do kuchni, aby zacząć przygotowywanie śniadania dla nas obojga. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, jak powinienem zachowywać się w jej obecności. Czy jak ojciec, czy nadal, jak jej chłopak. Byłem nawet lekko skrępowany. Nie wyobrażałem sobie spojrzeć w jej oczy, a przynajmniej nie od razu. Poza tym, nie wiedziałem, czy mam zwyczajnie odezwać się do niej na przywitanie i udawać, jakby nic się nie stało, czy traktować, jak powietrze i jednocześnie zaprzeczać samemu sobie? Co było gorsze?

Wtedy usłyszałem skrzypnięcie na schodach. Chociaż stałem tyłem, doskonale wiedziałem, że Jazzy zdążyła zejść na dół, do salonu. Zacząłem denerwować się jeszcze bardziej. Nadal byłem w kropce. Nie wiedziałem, co zrobić. Od szatynki dzieliło mnie ledwie parę kroków. Wystarczyło, abym odwrócił się, aby ujrzeć tę niewinną dziewczynkę, wpatrującą się we mnie głębokim, pociągającym spojrzeniem.

Zrozumiałem jednak, że nie mogę zachowywać się, jak kompletny tchórz, więc zwyczajnie odwróciłem się twarzą do Jazzy, która usiadła przy blacie, na jednym z barowych krzeseł. Wziąłem w dłonie dwa talerze z przygotowanym śniadaniem. Jeden postawiłem przed nią, a drugi przed sobą. Również usiadłem i dopiero wtedy zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, że cisza pomiędzy nami jeszcze nigdy nie była tak niekomfortowa. Chciałem odwrócić wzrok i wbić go w cokolwiek, lecz nic nie było tak pochłaniające. Dopiero po paru chwilach, aby tylko nie patrzeć wprost na Jazzy, spuściłem wzrok, który mimowolnie zatrzymał się na jej piersiach, lekko odbiajających się przez materiał mojej koszulki.

-Powiedz coś... - wymruczała niepewnie, jakby jednocześnie chciała to powiedzieć i nie chciała. Przerwała milczenie, jednak bała się, jakie słowa mogą paść z moich ust. Ja również bałem się, że moje niezwykłe opanowanie kiedyś się skończy i w końcu nastąpi wybuch, który zwyczajnie przestraszy i Jazzy i mnie.
-Dobrze ci z nim było? - odsunąłem talerz na bok i oparłem się na przedramionach. Choć obiecałem sobie, że nie spytam ją o to, nie potrafiłem się powstrzymać. To było silniejsze ode mnie.
-Co? - zamrugała kilka razy oczami, nieprzytomnie.
-Pytam, czy było ci z Zaynem dobrze w łóżku. - nie powinienem? Bardzo możliwe. Sam już nad tym nie panowałem. Nie wiedziałem, co mi wypada, a co powinienem zachować jedynie dla siebie. Gubiłem się w swoim życiu.
-Przestań. - Jazzy szybko spuściła głowę. Widziałem, jak bardzo skrępowana była, a ja, o dziwo, czułem, że właśnie taka powinna być. Zdradziła mnie i powinna tego żałować.
-Spójrz na mnie. - mruknąłem, gdy piętnastolatka odwróciła głowę. Aby zmusić ją do tego, ułożyłem dłoń pod jej brodą i ponownie obróciłem w swoją stronę. - Spójrz mi w oczy i odpowiedz.

Patrzyłem, jak jej oczy powoli wypełniają się łzami. Kolejnymi łzami. Czułem się przez to, jak bezwartościowy śmieć. Wiedziałem, że płacze przeze mnie. Jednak nie potrafiłem udawać, że nic się nie stało. Chciałem, lecz nie potrafiłem. Marzyłem o tym, aby Jazzy przestała płakać, bo to dodatkowo mnie raniło. Ona jednak chlipała cicho przez cały czas, odkąd ponownie rozpocząłem ten temat.

-Nie tak dobrze, jak z tobą. - szepnęła w końcu. Nie wiedziałem, czy powinienem się cieszyć, czy może smucić. Nie ukrywam, że bolało mnie to, że Jazzy tak łatwo wskoczyła Zaynowi do łóżka. Rozumiałem jednak jej wzburzenie i chęć zemsty. Możliwe, że sam zachowałbym się podobnie. Teraz jednak nie zamierzałem rzeczywiście zdradzać mojej księżniczki. Chciałem, aby to wszystko jak najszybciej się zakończyło, abyśmy znów mogli być szczęśliwi i cieszyć się każdym dniem.

-Przepraszam, Justin. Nie chciałam tego. Zależało mi jedynie na zemście. Nie masz pojęcia, jak się teraz czuję. Jak dziwka. Zwykła dziwka.
-Nie mów tak o sobie. - starałem się, aby mój głos był dość ostry. Bolało mnie również to, jak mówiła o samej sobie. Nie zasłużyła na to. Mimo że mnie zdradziła, nadal traktowałem ją, jak najwspanialszą dziewczynę na świecie. W końcu, właśnie nią była. - Nie jesteś dziwką i nigdy nie będziesz nią w moich oczach.
-Ale tak się właśnie czuję, a ty tego nie zmienisz. Przepraszam. - kończąc zdanie, wybuchnęła płaczem. Znowu. I kolejny raz złamała mi serce. Nienawidziłem, gdy była smutna. Było to moją osobistą porażką. Miałem zapewnić jej wieczne szczęście, a nie łzy i smutek. Zawiodłem.

***Oczami Jazzy***

Nie wiedziałam już, jak mam go przepraszać. Żadne słowa nie odzwierciedlały moich uczuć i żadne nie były w stanie wyrazić, jak źle czuję się z tym, co zrobiłam. Dodatkowo, gdy rano zaczął wypytywać mnie o moje emocje, podczas nocy z Zaynem, pomyślałam, że lepiej byłoby umrzeć, niż tak po prostu rozmawiać o tym z Justinem i jeszcze bardziej go krzywdzić. Nie kłamałam, mówiąc, jak się czułam, a jak czuję się teraz. Nie potrafię normalnie spojrzeć w lustro. Od razu odwracam głowę, aby nie patrzeć w swoje odbicie. Obrzydzam samą siebie. Czuję zwyczajny wstręt.

Najbardziej potrzebowałam teraz rozmowy z Austinem. Nie widziałam go od tak dawna. Zwyczajnie tęskniłam za nim. I znów poczułam się po prostu źle. Nagle urwałam z nim kontakt, chociaż przyrzekłam brunetowi, że mój wyjazd nie zmieni niczego. Potrafiłam jedynie zawodzić wszystkich wokoło i tracić ich zaufanie. Co jest ze mną nie tak?

-Jay, pomóż mi. - wymamrotałam, gdy znalazłam się wystarczająco blisko chlopaka, aby mógł oplątać ramiona wokół mojej talii i przytulić mnie. I znów poczułam się źle, że wykorzystuję Jay'a do własnych problemów, nie dając mu noc od siebie. On był przy mnie, słuchał moich żałosnych wyżaleń, a ja nie potrafilam dać mu noczego w zamian. To, kurwa, przykre.
-W jaki sposób, maleństwo? - chłopak znów był tak czuły i kochany. Zdecydowanie nie zasłużyłam na to, aby nazwać go swoim przyjacielem. Zwyczajnie bałam się, że i jego uda mi się skrzywdzić, skoro ostatnio każdy cierpiał przeze mnie.

-Pomóż mi skoczyć z mostu, albo wpaść pod pociąg. Nic innego mi już nie pozostało. - westchnęłam, siadając na ławce, obok bruneta.
-Co ty mówisz? Przestań. Zabraniam ci nawet tak myśleć.
-Ale tak właśnie się czuję, Jay. Ranie wszystkich dookoła. Na twoim miejscu trzymałabym się zdala od siebie samej. Zobaczysz, jeszcze chwila, a ciebie również skrzywdzę. Jestem po prostu beznadziejna. - korzystałam z dobroci Jay'a. Był zbyt kochany, aby odepchnąć mnie i nakazać samej radzić sobie z własnymi problemami. Chociaż własnie to przydałoby mi się najbardziej. Powinnam przestać pieprzyć się z samą sobą i w końcu wziąć życie w swoje ręce, aby nie popełnić po raz kolejny tych samych błędów.

-Posłuchaj mnie uważnie. Justin cię kocha i jestem pewien, że nie ma do ciebie nawet najmniejszych pretensji. Już dawno ci wybaczył i potrafi cię zrozumieć, słyszysz? Jednak teraz to ty odpychasz go od siebie, ponieważ boisz się, że zranisz go ponownie. Widzę to, maleństwo. Widzę to w twoich oczach. Wpuść go do swojego serca na nowo, a zobaczysz, że wszystko wróci do normy. Znów będziecie szczęśliwi, a chyba właśnie tego chcesz, prawda?

Długo myślałam nad słowami Jay'a i zrozumiałam, że ma rację. Dzisiaj rano Justin wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że chce ponownej bliskości między nami, jednakże ja nie potrafiłam tego dostrzedz i wciąż wmawiałam sobie, że jestem dla niego zbyt beznadziejna. Czuję się tak nadal, ale Jay jakby otworzył mi oczy i wskazał moje największy błąd, którym nie była zdrada. Jestem po prostu ślepa i przez cały czas widzę to, co chce widzieć. W mojej głowie powstaje wyimaginowany świat, a nie taki, jaki jest rzeczywiście. Żałuję, że zrozumiałam to dopiero teraz, gdy wszystko potoczyło się tak daleko i zdążyło spieprzyć.

-Myślisz, że Justin naprawdę zdoła wybaczyć mi to wszystko? Oboje doskonale wiemy, że zachowałam się, jak dziwka i nie próbuj nawet zaprzeczać. Zdradziłam go. Tak po prostu, bez wyrzutów sumienia, wskoczyłam do łóżka jego najlepszego przyjaciela.
-Może nie zachowałaś się w porządku, ale przyznaj szczerze. Czy teraz masz wyrzuty sumienia? Czy czujesz się z tym źle?
-Nienawidze się za to. Chciałabym zwyczajnie zniknąć. Jestem totalną idiotką. Justin mnie kocha. Kocha, kurwa, a ja tak go potraktowałam. Zrobiłabym wszystko, aby tylko cofnąć czas. Nie wiesz nawet, jak bardzo żałuję, że wtedy, gdy zobaczyłam, jak całował się z Chanell, nie weszłam do domu i nie wyjaśniłam wszystkiego. Jak zwykle, najpierw robię, a dopiero później myślę. Jak mogłam być tak głupia?

Mówiłam dzisiaj wyjątkowo dużo. Dosłownie, moje usta nie potrafiły się zamknąć i przemilczeć chociaż paru, krótkich chwil. Wyrzucałam z siebie wszystko, ponieważ dzięki temu czułam się lepiej. Chciałam, aby Justin również mógł zwierzyć się komuś tak, jak ja robię to przy Jay'u. Niestety, to właśnie przeze mnie nie może tego zrobić. W pewnym sensie zabrałam mu przyjaciela, który pomimo swojego charakteru zawsze miał czas, aby go wysłuchać i wesprzeć. Nie wyobrażałam sobie, aby Justin, po tym, co się stało, tak po prostu, zwyczajnie, pojechał do Zayna i opowiadał mu o naszych problemach, bezpośrednio związanych z nim samym.

Wiedziałam też, że nie będzie w stanie zaufać mi. Bolało mnie to, jednak sama doprowadziłam do takiej sytuacji. Byłam taka głupia. Przyrzekłam sobie, że więcej nie popełnię tych samych błędów i zanim oskarżę o coś kogokolwiek, przemyślę to trzy razy. Miałam dość bezpodstawnego krzywdzenia innych, a później spoglądania w ich przerażająco smutne i pozbawione błysku oczy. Znienawidziłam życie. Znienawidziłam własne życie.

***

Po cichu weszłam do domu. Bałam się zrobić to głośniej. Bałam się znów stanąć z Justinem twarza w twarz i patrzeć na jego smutną twarz. Rozpłakałabym się ponownie, a nie robiłam tego od ponad pół godziny. I byłam z tego powodu dumna. Czułam jednak, że przekroczenie progu domu zniszczy wszystko, co udało mi sie odbudować przy Jay'u. Może rozczulam się nad sobą i jestem przewrażliwiona, jednak nie udaję kogoś, kim nie jestem. I z tego powodu również czuję się dumna.

-Justin, jesteś? - sama nie wiem, dlaczego zawołałam go w tym momencie. Nie miałam w sobie tyle siły, aby z nim rozmawiać. Nie miałam jednak siły cały czas przebywać z dala od niego. Podświadomie pragnęłam go jedynie zobaczyć. Wystarczyłaby mi krótka chwilka, aby nacieszyć wzrok jego widokiem. Nic więcej.

Weszłam schodami na górę. Drzwi od naszej wspólnej sypialni były uchylone. Justin leżał na łóżku i spał, znów z butelką wódki w ręku. Tym razem jednak ubyło jej zawartości tylko trochę. Zaczęłam bać się o niego. Nie chciałam, aby popadł w nałóg, na dodatek przeze mnie. Tego nie wybaczylabym sobie nigdy w życiu. Dopiero teraz, gdy patrzyłam tak na niego, na jego pozornie niewinną buźkę, zrozumiałam, że przeze mnie zaczął się staczać. To wszystko było moja winą. Jego upadek, smutek i powolne zamykanie się w sobie. Moja wina.

-Nie warto, Justin. - wyszeptałam, kucając obok niego i wyjmując z jego ręki szklaną butelkę, którą następnie odstawiłam na bok. Wiedziałam, że nie mógł mnie teraz usłyszeć i czułam sie z tym całkiem dobrze. Moglam z nim porozmawiać, bez zbędnego smutku. - Nie warto marnować na mnie życia, wiesz? Nie zasługuję na ciebie. Nie chcę, żebyś dłużej musiał być ode mnie zależny. Po prostu nie chcę. Zasługujesz na kogoś lepszego. Na kogoś, kto nie będzie cię krzywdził i sprawiał bólu.

I znów zaczęłam płakać. A tak bardzo starałam się to zatrzymać. Nic mi nie wychodzi, nic nie idzie tak, jakbym tego chciała. Czułam, jakby Bóg nagle przestał mnie kochać. Popycha mnie do złych czynów, których w rzeczywistości wcale nie chcę, a potem robi wszystko, abym nie mogla naprawić swojego życia. Czułam się, jak czarna, zagubiona owca w stadzie. Wszystko stało się nagle tak beznadziejne i pozbawione kolorów. Od kilku dni nie chciałam nawet wstać z łóżka i wręcz zmuszałam się do tego. Chyba naprawdę wpadłam w depresję.

Weszłam do łazienki w sąsiednim pomieszczeniu. Moja kosmetyczka nadal leżała na zewnątrz szafki, a żyletka w środku cholernie kusiła. Czułam, że muszę ukarać siebie za krzywdy, jakie wyrządziłam innym. Nie potrafiłam odepchnąć od siebie czystej potrzeby ponownego okaleczenia własnego ciała. Zdałam sobie sprawę, że prowadzę walkę z samą sobą. Coraz częściej czułam, jakby wewnątrz mnie sprzeczały sie diwe, zupełnie odmienne osobowości. A może nawet duchy, z czego jeden popychał mnie do złego, a drugi do tych dobrych czynów.

Nie myśląc dłużej wyjełam z kosmetyczki żyletkę i od razu przyłożyłam do przedramienia. Miała problem ze znalezieniem na nim wolnego miejsca na kolejne niewypowiedziane słowa w postaci cięć, dlatego zaczęłam tworzyć kreski w poprzek poprzednich.
-To za złamane serduszko Justina. - warknęłam do siebie i, ignorując ból, przejechałam ostrzem po skórze, pokrytej ranami. - A to za złamane serce Zayna.

Znów wpadłam jakby w obłęd. Nie kontrolowałam już siebie, zupełnie tak, jak poprzednim razem. Ostatnio jednak byłam jedynie smutna, a teraz również wściekła na samą siebie. Jeszcze trudniej było mi się zatrzymać, chociaż ręce piekły mnie i szczypały. Właśnie do tego dążyłam. Do bólu, który mógłby zrekompensować krzywdy obu mężczyzn. To chore, że Bóg jeszcze mnie nie zabił. Nie wnoszę do życia niczego pozytywnego. Po co zabieram innym ludziom powietrze?

Nie wiedziałam, czego w tym momencie chciałam, trzymając żyletkę w ręce. Czy jedynie pociąć się, jak poprzednim razem, czy może teraz chciałam się wykrwawić. Na śmierć. Jako ofiara za krzywdy innych. Może wtedy inni poczuliby się lepiej. Jeden problem mniej. Może poczuliby się szczęśliwsi.

-Jazzy, co ty robisz? - wystraszyłam się, gdy grobową ciszę w łazience przerwał wystraszony głos Justina. Mężczyzna chciał zbliżyć się do mnie, lecz ja gwałtownie odsunęłam się w najdalszy kąt pomieszczenia. Miałam nieodparte wrażenie, że zwyczajnie oszalałam. Miałam pozwolić Justinowi ponownie zbliżyć się do mnie, a tymczasem odpycham go i znowu ranię. Kurwa, pytam, co jest ze mną nie tak!?

-Odsuń się ode mnie. Najlepiej wyjdź stąd. - wyjąkałam, chociaż moje drugie oblicze w tym momencie na kolanach błagało Justina, aby został ze mną. Nie radziłam sobie z życiem. Wcale nie chciałam się ciąć. Miewałam tylko przebłyski innej osobowości. Tej gorszej, bardziej zagubionej. Wtedy podporządkowywałam się jej i nawet Justin nie potrafił mnie uspokoić.

-Malutka, błagam cię, przestań. Zostaw to gówno i chodź tutaj do mnie. - Justin posłuchał mnie i nie zblizał się, jednakże nie wyszedł z łazienki. Bał się zostawić mnie samą. I dobrze. Nie chciałam zostawać sama, chociaż ten potwór, siedzący wewnątrz mnie zmuszał mnie do tego.
-Nie, Justin. Muszę się ukarać za to, co ci zrobiłam. Nie wybaczę sobie. Jestem śmieciem, rozumiesz? Nic nie znaczę. Jestem beznadziejna. Do niczego się nie nadaję. Nie chcę, żebyś tracił na mnie swoje cenne życie. Bądź z kimś, kto jest ciebie wart, a nie z taką dziwką, jak ja. Justin, ja nie chcę cię już dłużej ranić. Nie chcę, żeby twoje życie zupełnie straciło sens. Proszę, zostaw mnie i poskładaj wszystko na nowo. Tylko o to cię proszę.

Żegnałam się z nim, to prawda. Chciałam jedynie, aby zaznał szczęścia, czego nie mógł doświadczyć przy mnie. Nie byłam dla niego wystarczająco dobra. Nie bylam wystarczająco dobra dla kogokolwiek. I już nawet nie bolało mnie to. Przyzwyczaiłam się do myśli, że jedynie niszczę wszystko dookoła.

-Jazzy, nie rozumiesz? Tylko przy tobie moje życie ma sens. Tylko przy tobie czuję się szczęśliwy. Tylko dla ciebie żyję. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że pozwolił mi zakochać się w tobie. Każdego dnia dziękuję mu, że moje życie właśnie tak wygląda. Jest idealne, dopóki mam cię przy sobie. Jesteś spełnieniem moich najskrytszych marzeń, Jaz. Kocham cię całym serduchem, zrozum to w końcu, moja kochana idiotko. - teraz już nie zwracał uwagi na moje wcześniejsze słowa. Wyjął z mojej dłoni żyletkę, rzucił ją na podłogę, a potem mocno przyciągnął mnie do siebie. - Jazzy, kurwa, jesteś moim pieprzonym ideałem. I cokolwiek by się nie wydarzyło, nie pozwolę ci odejść. Po prostu nie pozwolę. Jesteś moja. Tylko moja. I nie oddam cię nikomu innemu.

Nie wiedziałam, co mam myśleć w tym momencie. Moje serce jakby odżyło i zaczęło i sto raz szybciej i mocniej. Nie wierzyłam, że byłam objęta ramionami Justina. Nadal nie wierzyłam, chociaż trwało to już kilka dobrych minut. Miałam wrażenie, że śnię, a wszystko dookoła jest jedynie wytworem mojej wyobraźnie. Czymś, o czym podświadomie marzyłam. Jednak to nie był sen. On tutaj był, przy mnie. Dotykał mnie, przytulał i całował. Traktował, jak swoją małą księżniczkę, którą zawsze chciałam być. Spełniał moje marzenia. Jedyne, najsilniejsze marzenia.

-Tak strasznie cię kocham, Justin. - wyszeptałam i dopiero wtedy odważyłam się rzucić mu na szyję. Bałam się, że mogę go przez przypadek udusić, lecz tak bardzo brakowało mi go w ciągu ostatnich dni, że nie potrafiłam się kontrolować.
-Ja ciebie też, słońce. - wystarczyło to krótkie zdanie, wypowiedziane przez jedynego mężczyznę w moim życiu, abym ponownie wybuchnęła chorym, pojebanym płaczem, jednak tym razem spowodowanym szczęściem. Nadmiernym szczęściem.

~*~

Udało mi się dodać rozdział szybko. Cieszycie się?
Końcówkę napisałam specjalnie dla osoby, z nazwą "Karolinaaa", która już od wielu rozdziałów nie mogła doczekać się tego ;D
"-Kocham cię.
-Ja ciebie też."

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 33 - Everythings gonna be alright...

Rozdział dedykuję Natusi z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego <3

***Oczami Jazzy***

Spałam jedynie kilka, krótkich godzin, lecz mimo to czułam sie wyspana i pełna nowej, pozytywnej energii. Owszem, nadal odczuwałam w pewnym stopniu smutek. Wiedziałam, że on nie zniknie tak szybko, chociaż pojawił się nagle. Moje serce było całe popękane i tylko czas może poskładać je w jedną całość. Jeszcze przez długi czas nie będę potrafiła spojrzeć Justinowi w oczy, ponieważ nadal cholernie mocno go kocham. Jestem jednak młoda i wierzę w to, że z czasem na nowo poukładam swoje życie.

Chociaż wiem, że nie powinnam, posunęłam się do czegoś więcej, niż zwykła zemsta. Zamiast zwyczajnie przespać się z Zaynem, jeden, jedyny raz, poświęciliśmy na seks pół nocy. Zrobiliśmy to dobre kilka razy, a ja dopiero nad ranem, gdy zmęczeni zasypialiśmy, zaczęłam odczuwać wyrzuty sumienia. Mimo że chciałam skrzywdzić Justina, aby cierpiał, jak ja, teraz poczułam się źle. Miałam trudny charakter i czasem nie potrafiłam zrozumieć samej siebie, jak na przykład w tym momencie. Chciałam czegoś, co było zaprzeczeniem innego wśród moich pragnień.

-Przepraszam, nie chciałam zniszczyć waszej przyjaźni. - wyszeptałam, wspierając głowę oraz dłonie na klatce piersiowej bruneta. Słońce bezlitośnie wpadało do sypialni przez otwarte okno i budziło świat do życia. Ja czułam, jakby to życie powoli mnie opuszczało. Byłam winna i tak się czułam.
-Nie przepraszaj, skarbie, kiedy nie masz za co. Nie zniszczyłaś naszej przyjaźni. Jeśli Justin rzeczywiście nigdy nie wybaczy mi tego, to ja zniszczyłem naszą przyjaźń, nie ty, Jaz. Nie obwiniaj się.
-Gdyby nie ja, do niczego by nie doszło prawda?
-Gdyby nie ty, nie przeżyłbym najlepszej nocy w swoim życiu. - Zayn pocałował mój policzek i ponownie położył się na łóżku, układając dłonie pod głową.

-Naprawdę tak ci się podobało? - skarciłam się w myślach, że zapytałam o to na głos, lecz nie potrafiłam powstrzymać ciekawości. Była zbyt silna, a ja tak bardzo chciałam znać odpowiedź na to pytanie.
-Szczerze? - spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
-Szczerze. - odparłam, opierając się na jego klatce piersiowej tak, aby patrzeć w jego oczy.
-Oddałbym życie, żeby to powtórzyć. - mruknął z pełną powagą. Nie wiedziałam, czy mówił to naprawdę, czy jedynie podle żartował sobie ze mnie, jednak już po chwili parsknęłam śmiechem. Zayn był w pełni szczery, a mnie zaczęło to bawić. - Nie śmiej się, młoda. Chyba się zakochałem.

Faceci to skomplikowane istoty, jednak czasem stają się tak chlernie banalni. Wystarczy im tylko ciało młodej dziewczyny, aby wszystkie inne zmysły przestały mieć znaczenie. Zayn był taki sam. Spędziłam z nim tylko jedną noc, a on był gotowy wyznać mi miłość. To w pewnym stopniu słodkie, jednak przez takie zachowania prawdziwe znaczenia słowa "miłość" traciło na wartości.

-Jesteś uroczy, wiesz? - pogłaskałam jego policzek i znów zachichotałam. - Ale nigdy ci w to nie uwierzę. Prędzej zostanę lesbijką, niż dopuszczę do świadomości, że Zayn Malik zakochał się. - dokończyłam, kilka razy przeczesując jego włosy.

Nagle poczułam, jak moje plecy delikatnie zderzyły się z materacem, a mężczyzna ponownie napierał swoim nagim ciałem na moje. W pierwszym momencie wystraszyłam się, lecz zrozumiałam, że nie mam powodów do strachu. Byłam przecież przy nim, przy Zaynie, który nie wyrządziłby mi żadnej krzywdy.

-A co byś zrobiła, gdybym naprawdę zakochał się w tobie? - nie potrafiłam stwierdzić, czy mężczyzna żartował, czy wręcz przeciwnie. Poczułam się dziwnie, jakbym skrzywdziła również jego. Byłam przekonana, że Zayn nie czuje do mnie nic, a tumczasem bałam się, że mogły zrodzić się w nim jakiekolwiek, choćby najsłabsze, uczucia.
-Zayn, wiesz, że zrobiłam to jedynie z zemsty. Nic do ciebie nie czuję. Kocham Justina i to się nie zmieni. - spojrzałam głęboko w jego oczy, które wyrażały smutek. Prawdziwy smutek. Prawdziwy, kurwa, smutek.

Poczułam się, jak śmieć. Znowu zrozumiałam, że jestem na tym pieprzonym świecie zupełnie bezwartościową istotką, która potrafi jedynie krzywdzić innych, raniąc przy tym samą siebie. Nigdy nie chciałam łamać serca komukolwiek, lecz kiedy znów spojrzałam na bruneta, zrozumiałam, że właśnie to zrobiłam. Złamałam mu serce. Wykorzystałam go.

-Zayn, przepraszam. - po moch policzakch zaczęły spływać łzy. - Przepraszam, nigdy nie chciałam cię zranić. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Od ilu to ukrywasz?
-Od jakiegoś czasu. - odparł, uśmiechając się do mnie. Brunet nie smucił się, ani nie złościł. Był po prostu sobą.
Rozpłakałam się jeszcze mocniej, aż zaczęłam dławić się własnymi łzami. Nie potrafilam dopuścić do siebie faktu, że zraniłam kolejnego człowieka, bez żadnych podstaw. Nie miałam do tego prawa. Nie miałam pieprzonego prawa go krzywdzić.

-Zayn, ja nie wiedziałam. Myślałam, że nic do mnie nie czujesz, naprawdę.
-Nie niszczyłbym wieloletniej przyjaźni z Justinem dla samego seksu. - zaśmiał się, jednak mi nie było do śmiechu. Czułam się, jakbym popełniła zbrodnię. Prawdziwą i bolesną. - Nie płacz, Jazzy. Ja również nie jestem wart twoich łez. - pocałował obie moje powieki i ponownie otarł kropelki słonej cieczy. - I w końcu powiem ci to prosto w twarz. Tak, kocham cię. Po prostu kocham. Ale chcę, żebyś wiedziała, że nie skrzywdziłaś mnie w żaden sposób. Doskonale wiedziałem, że dla ciebie liczy się jedynie Justin. I tak sprawiłaś tę noc najpiękniejszą w moim życiu. Nigdy nie robiłem sobie nadziei. Nie obwiniaj się, Jazzy.

Chciałam płakać z bezsilności, smutku, a także ze wzruszenia. Uśmiech na twarzy Zayna wbrew pozorom sprawiał, że czułam się jeszcze gorzej. Nigdy tego nie chciałam. Nigdy nie chciałam, mszcząc się, skrzywdzić kolejną osobę. Jak mogłam być tak ślepa, aby nie dostrzedz niczego? A może przez cały czas nosiłam na oczach klapki i w rzeczywistości wcale nie chciałam tego zobaczyć? Może klapki przysłaniały mi również inne sytuacje z życia, które dopiero sprawią, że poczuję się okropnie?

-Przepraszam. - wyszeptałam cichutko i usiadłam na łóżku. W tym momencie byłam tak zapatrzona w Zayna i krzywdę, jaką mu wyrządziłam, że nie zwróciłam nawet uwagi na swoje nagie ciało, które podczas siadania odsłonił cienki materiał, okrywający je jeszcze przed chwilą. Wszystko dookoła jeszcze bardziej przestało mieć znaczenie. Poczułam, że sama cierpiałam za mało, skoro wyrządziłam tyle szkód innym. I mimo że bałam się bólu psychicznego, paraliżował mnie, to chciałam, aby ponownie mnie spotkał i abym mogła ponieść karę za nieumyślne złamanie serca brunetowi.

-Spokojnie, malutka. Nie masz za co przepraszać. Nie można przecież zakochać się na siłę. Nie płacz już, proszę. - mężczyzna niezwykle delikatnie przytulił mnie do siebie i pogładził moje nagie plecy. Zaczęłam jeszcze mocniej płakać. Chciałam wylać z siebie całe poczucie winy. I chociaż samego seksu nie żałowałam, rany, jakie wyrządziłam Zaynowi bolały również mnie.

Nagle usłyszeliśmy odgłosy, dochodzące z dołu. Ktoś wyraźnie wszedł do domu, a potem zamknął za sobą drzwi. Zaczęła przepełniać mnie ogromna niepewność i strach. Poczułam obecność Justina. Chociaż go nie widziałam, ani nie słyszałam, moje serce mimowolnie zabiło mocniej. To był znak. Znak, że kocham go szalenie mocno, a mój umysł przestaje pracować, gdy czuję go w pobliżu.

***Oczami Justina***

Przez całą noc nie zmrużyłem oka. Czekałem, aż wróci Jazzy, abym mógł na spokojnie porozmawiać z nią. Niestety, nie pojawiła sie w domu, ani w nocy, ani nad ranem. Pojechałem więc pod jej szkołę, aby sprawdzić, czy przyszła do niej. Niestety, tam również nie zastałem szatynki i prawdę mówiąc moje pomysły w pełni się wyczerpały. Nie wiedziałem już, co mam zrobić i gdzie jej szukać.

Czułem się podle. Czułem, że skrzywdziłem swojego aniołka, który od piętnastu lat rozświetlał każdy mój dzień. Nigdy tego nie chciałem. Nigdy nie chciałem, aby przeze mnie płakała, a tym bardziej pocięła się. Widząc ślady na jej ramionach zrozumiałem, że potwornie zawiodłem. I ją i samego siebie. Nie zapewniłem jej należytej opieki i bezpieczeństwa, mimo że od zawsze stawiałem to na pierwszym miejscu.

Potrzebowałem rozmowy z przyjacielem, która mogłaby uspokoić mnie i chociaż trochę podnieść na duchu. Wsiadłem więc w samochód i poddenerwowany ruszyłem w kierunku Los Angeles. Miałem przeczucie, że skoro Jazzy nie ma w żadnym miejscu w tym zadupiu, mogła wrócić do Los Angeles, aby tam odreagować wszystkie nasze kłótnie.

Łamiąc po drodze dosłownie wszystkie, możliwe przepisy, dotarłem do miasta szybciej, niż mogłem się tego spodziewać. Zrozumiałem, że jestem na miejscu dopiero wtedy, gdy moja podświadomość poprowadziła mnie pod dom Zayna. Wysiadłem z samochodu, zaparkowanego na podjeździe, a potem wszedłem do domu bruneta. Tak, jak on, nie miałem zwyczaju pukać, lub dzwonić wcześniej i zapowiadać, że go odwiedzę. I tak doskonale wiedziałem, że nie jest zajęty niczym szczególnie ważnym

-Zayn! - krzyknąłem, szukając go w kuchi i salonie, jednak gdy pomieszczenia zastałem puste, chciałem wejść schodami na górę. Wtedy zobaczyłem mężczyznę, jak schodził po nich, ubrany w same bokserki, mimo dość późnej godziny. Byłam bowiem dwunasta, a brunet nie miał zwyczaju spać do późnego popołudnia. - Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
-Nie, spokojnie. - odparł, lecz nie takim samym głosem, jak zawsze. Wyraźnie coś go trapiło. Był moim przyjacielem i mogłem wyczytać to z wyrazu jego twarzy. Nie był nawet uśmiechnięty. Zmartwiłem się, że wydarzyło się w jego życiu coś ważnego, a ja przegapiłem moment, aby móc go wesprzeć.

-Co się stało? Jesteś całkiem inny, niż zazwyczaj. - nie musiałem nawet pytać. Byłem o tym przekonany. Znałem go, chociaż do niedawna myślałem, że jest mi zupełnie obcy.
-Wydaje ci się, jest w porządku. - mruknął, mimo że sam nie wierzył w swoje słowa. Zrozumiałem jednak, że wyraźnie dawał mi do zrozumienia, abym zmienił temat, ponieważ ten jest dla niego zbyt drażliwy, bądź bolesny.

-No dobrze, jak uważasz. Pamiętaj tylko, że możesz mi zaufać, cokolwiek by się działo. - wzruszyłem lekko ramionami, choć nie ukrywam, byłem odrobinę zawiedziony. Ufałem Zaynowi i sądziłem, że on ufał mi. - Muszę się komuś wygadać, stary. Odkąd wyjechaliśmy, wszystko się spieprzyło. Oddaliliśmy się od siebie z Jazzy. Poznałem Chanell, dziwkę, która chodzi z młodą do szkoły. Zaczęła mnie podrywać, a ja nie odepchnąłem jej. Jednak wczoraj urządziła chorą szopkę u nas w domu.
-Zdradziłeś Jaz. - Zayn przerwał mi, jednak ja nawet nie zastanowiłem się nad jego słowami. Nie zastanowiłem się, co właśnie powiedział i skąd mógł mieć takie informacje. Nic do mnie nie docierało, ponieważ znów zacząłem myśleć jedynie o moim malutkim słoneczku, o jej uśmiechu i oczkach.

-Nigdy bym tego nie zrobił. Nigdy, kurwa. Kocham Jazzy najmocniej na świecie i nie zrobiłbym jej tego. Owszem, flirtowałem z tą małą... - powstrzymałem się od wyklęcia Chanell, jednak z trudem. Chociaż wiedziałem, że niemal cała wina za popsucie relacji między mną, a szatynką, leży po mojej stronie, w pewnym stopniu oskarżałem również Chanell. - Wczoraj przyszła do nas, a kiedy byłem na górze, rozebrała się niemal do naga i rzuciła się na mnie. Kurwa, nie masz pojęcia, jak wściekły na nią byłem, ale nawet przez myśl nie przeszło mi, aby zdradzać Jazzy. Jest moim ideałem, po co miałbym to robić?

Widziałem, jak Zayn pobladł znacznie, jakby nagle ujrzał ducha. Zacząłem poważnie martwić się o niego. Wyglądał w tym momencie po prostu źle, taki słaby i jakby wystraszony.
-Ja pierdole... - wyszeptał pod nosem, ciągnąc za końcówki swoich włosów. - Więc teraz jestem już pewien, że mnie zabijesz. Przepraszam stary, nie chciałem, żeby to wszystko tak wyszło. To było silniejsze ode mnie. Przepraszam...

Zayn pieprzył coś pod nosem, a ja stałem, jak wryty i nawet nie słuchałem go, ponieważ wtedy ujrzałem na schodach ją. Te długie, brązowe włosy, wielkie, piękne oczy, cudowny uśmiech i słodką buźkę. Jazzy ze łzami w oczach zeszła na dół. Dopiero wtedy zobaczyłem, że była zupełnie naga, osłonięta jedynie cienkim prześcieradłem, które owinęła wokół biustu, aby zasłoniło jej ciało.

Tym razem to ja pobladłem i czułem, że zrobiło mi się słabo. Z trudem utrzymywałem się na nogach, w tak wielkim szoku byłem. Prawdę powiedziawszy, nie miałem pojęcia, co zrobić. Czy wpaść w furię, czy dalej ze stoickim spokojem patrzeć, jak moja malutka Jazzy zostaje odciągana ode mnie z każdą sekundą.

-Justin, ja... Ja... - szatynka próbowała wyksztusić z siebie chociaż jedno zdanie. Nie potrafiła. Nie potrafiła powiedzieć zupełnie nic, za to jej łzy zdążyły utworzyć już ścieżkę wzdłuż policzków. - Byłam przekonana, że mnie zdradziłeś. - wyszeptała, lecz nadal miała trudności ze skleceniem zwykłego zdania. - Byłam o tym przekonana. Widziałam, jak całowałeś się z Chanell. Myślałam... Myślałam, że oboje tego chcieliście...
-Nie potrafiłbym cię zdradzić, nawet gdybym chciał. Zbyt dużo dla mnie znaczysz. Czułbym się wtedy, jak śmieć. - odkąd ujrzałem ją, tutaj, w domu Zayna, nagą, nie mrugnąłem chyba ani razu. Cały czas wpatrywałem się tępym, pustym spojrzeniem w jej twarz, całą zapłakaną i przestraszoną.

-Justin, przepraszam. Ja nie wiedziałam. Byłam pewna, że to zrobiłeś. Chciałam zemścić się na tobie, dlatego... - doskonale wiedziałem, co chciała powiedzieć, lecz nie była w stanie dokończyć zdania. Po prostu nie chciało przejść przez jej zaciśnięte gardło.
-Dlatego przespałaś się z moim najlepszym przyjacielem. - dokończyłem za nią, z całkowitym spokojem. Nadal dziwiłem się samemu sobie, że nie wpadłem w furię i ogromną złość. Zayn obiecał mi, że nigdy w życiu nie dotknie Jazzy, a tymczasem przespał się z nią. Przespał się z moją córką. Co więcej, przespał się z moją dziewczyną. Moją. Nikogo więcej. Doskonale wiedział, jak bardzo ją kocham. Wiedział, jak cholernie zależy mi na Jazzy. Była moim sensem życia, od chwili, w której przyszła na świat.

-Zayn, tego nie robi się kumplowi, wiesz? - chociaż nie odrywałem wzroku od Jazzy, zwróciłem się do przyjaciela. Mój głos był niesamowicie spokojny. Jakby pozbawiony wszelkich emocji, które wywoływałyby złość.
-Stary, zakochałem się w niej. Wiesz, że nie chciałem ci tego zrobić. Przecież obiecałem ci, że jej nie dotknę. I uwierz mi, nie przespałbym się z Jazzy, gdyby chodziło o sam seks. Ja ją po prostu kocham. Kurwa, to było silniejsze ode mnie. Przepraszam.

Może będzie to dla was trudne, ale nie byłem na niego nawet odrobinę zły. Nic. Całkowita pustka panowała wewnątrz mnie. Nigdy w życiu nie czułem się tak, jak teraz. Czułem, że cholernie silne uczucia i emocje dopiero przyjdą. Czaiły się, jak nocny potwór pod łóżkiem małego dziecka i czekały, aż zostanę sam, aby wtedy mogły zaatakować.
-Rozumiem, Zayn. - mówiłem, jakby wewnątrz mojej piersi znajdował się robot, automatycznie wymawiający wszystkie słowa. - Rozumiem, że dla Jazzy można być w stanie zrobić wszystko. - uśmiechnąłem się delikatnie do szatynki. Naprawdę nie byłem sobą i czułem się znacznie inaczej. Nie zdziwiło mnie nawet, że Zayn, wieczny podrywacz i kobieciaż, zakochał się, poczuł, co to miłość.

-Justin, co ci sie stało? - Jazzy nie potrafiła zatrzymać łez, których z każdą chwilą przybywało. A ja wciąż stałem w jednym miejscu, po środku salonu, z uśmiechem na twarzy, jakbym zupełnie nie rozumiał, co się właśnie stało. Moja dziewczyna, kobieta mojego życia, zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem, a ja nie zareagowałem w żaden sposób, jakby wcale to do mnie nie dotarło, tylko przeleciało obok. - Błagam, nakrzycz na mnie, wyzwij, powiedz, że jestem zwykłą dziwką, ale nie milcz! Proszę cię o to! - nie rozumiałem, czemu Jazzy krzyczała. Nie rozumiałem, dlaczego oboje byli tak wzburzeni. Poczułem, jakbym to ja zrobił coś złego, nie oni.

-Nie zamierzam na ciebie krzyczeć, słoneczko. Chciałem cię tylko przeprosić za całe zło, które ci wyrządziłem. Mam nadzieję, że nie bedziesz miała mi tego za złe i z czasem zapomnisz. Pamiętaj, że byłaś moją pierwszą i jedyną miłością. Już zawsze pozostaniesz w moim sercu, jako moja dziewczyna. - podszedłem do niej, nadal z uśmiechem, następnie objąłem drobną twarz dziewczyny dłońmi i delikatnie pocałowałem w czółko. - Może z nim będziesz szczęśliwa. I tego ci życzę. - dodałem, po czym, tak po prostu, odwróciłem się w stronę drzwi, aby wyjść z domu przyjaciela.

-Justin, przepraszam! - Jazzy wybuchnęła jeszcze większym płaczem, jakby wpadła w panikę. - Zrobiłam to tylko i wyłącznie z zemsty. Nigdy nie chciałam cię zranić. Nigdy nie chciałam zranić kogokolwiek. Byłam przekonana, że zdradziłeś mnie. Chciałam, abyś poczuł to, co ja czułam. Błagam, wybacz mi to. Proszę, Justin, proszę. Nie możesz mnie zostawić, nie teraz. - niewiele zrozumiałem z tych kilku, krótkich zdań, gdyż jej głos drżał, a Jazzy jąkała się przez łzy.
-Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa, niunia. Nic więcej. - ostatni raz spojrzałem w jej załzawione oczy, posłałem uśmiech, po czym wyszedłem z budynku.

Długo siedziałem za kierownicą swojego samochodu, jednak już nie przed domem Zayna. Odjechałem stamtąd i skręciłem do najbliższego lasu, aby tam w spokoju poukładać wszystkie myśli. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach ciągłego wpatrywania się w przednią szybę zrozumiałem, do czego doprowadziłem. Przez mój pozornie niewinny flirt skrzywdziłem i siebie, i Jazzy, i na dodatek jeszcze Zayna. Całość ta połączyła się ze sobą i w końcu doprowadziła do wybuchu, jakim był seks Jazzy z Zaynem. Nie sądziłem, że piętnastolatka będzie w stanie doprowadzić do takiej sytuacji, lecz czy byłem na nią chociaż odrobinę zły? Nie. Teraz jednak zacząłem odczuwać smutek. Powolutku zaczął wypełniać każdą część mnie, od głowy, przez serce, aż do czubków palców. Dosłownie czułem, jak zaczynam się rozpadać z bólu i tęsknoty. Dopiero teraz zrozumiałem, jak silnym uczuciem jest miłość i do jakiego stanu potrafi doprowadzić człowieka. Raz dorysowuje mu skrzydła i pozwala na wszystko, a raz kopie dół, w który później wrzuci zakochanego i zakopie go żywcem.

Teraz czułem się jak skazaniec. Skazaniec własnego życia, w którym zostałem zamknięty. Każdy dzień bez Jazzy będzie męczarnią, a ja już teraz zacząłem modlić się o śmierć, która mogłaby zabrać mnie stąd. Wszystko przez uczucie, jakim darzyłem Jazzy. To ono utrzymywało mnie przy życiu od początku jej istnienia, a teraz, chociaż szatynka nadal teoretycznie była obok, odczuwałem jej obecność zupełnie inaczej. Nie tak, jak chciałem i jak potrzebowałem.

Byłem smutny. Po prostu smutny, lecz smutek ten objawiał sie dużo silniej, niż w innych okolicznościach. Jakbym nagle, z minuty na minutę, popadł w bardzo silną depresję. Nie miałem siły wstać z fotela. Nie miałem siły nawet się poruszyć. Chciałem odjechać stąd i wrócić do domu, aby zasnąć i najlepiej nie obudzić się już. Na to również nie miałem siły. Mogłem jedynie siedzieć tutaj, w tym miejscu, i czekać, aż zbiorę w sobie tyle sił, by odpalić silnik i odjechać stąd.

Udało mi sie wjechać na główną drogę dopiero po kolejnej godzinie. Mój stan był bardzo zły. Oczywiście, stan emocjonalny. Chociaż mam dwadzieścia siedem lat, dopiero teraz zrozumiałem, co to znaczy złamane serce. Było gorzej, niż na kacu, po całonocnej imprezie. Gorzej też, niż po jakimkolwiek bólu fizycznym. Moja psychika uległa całkowitemu, zupełnemu rozkładowi na maleńkie cząsteczki, które pomieszały się wewnątrz mnie i nie potrafiły już stanowić całości.

Zatrzymałem się pod domem rodziców. Chciałem porozmawiać z Jaxonem. Sam nie wiem, na co tak naprawdę liczyłem, ale w tej sytuacji nie mogłem liczyć na Zayna, a czułem, jak słowa ciążą we mnie i muszę podzielić się nimi z kimś, kto będzie w stanie mnie wysłuchać i ewentualnie poradzić, co powinienem zrobić.

-Siema stary, nie wiedziałem, że wpadniesz. - na szczęście, drzwi otworzył mój brat, a nie rodzice. Nie chciałem natknąć się na nich przypadkiem, tylko w spokoju wyżalić Jaxonowi. - Już widzę, że coś się stało. Wyglądasz calkowicie inaczej. - Jaxon poprowadził mnie do salonu, jakbym sam nie potrafił tam trafić. Prawdę mówiąc, właśnie tak się czułem. Najprostsze czynności wymagały ode mnie masymalnego skupienia.

-Straciłem Jazzy. - Jaxon doskonale zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego do niego przyszedłem. Był pewien, że chodzi o jego bratanicę. W żadnym innym wypadku nie byłbym tak rozbity, jak teraz.
-Jak mogłeś ją stracić? Przecież oboje kochacie się do szaleństwa. Widziałem to. Doskonale widziałem, jak patrzyłeś na nią wtedy, w szpitalu, i jak ona patrzyła na ciebie.
-Jazzy przespała się z Zaynem. On ją kocha, naprawdę się zakochał. Możliwe, że ona czuje do niego to samo. Nie chcę, aby była ze mną na siłę. Pragnę jedynie jej szczęścia. Jeśli miałaby być szczęśliwa z nim, ja również będę wtedy szczęśliwy. Chcę tylko, aby się uśmiechała.

Gdybym był chociaż odrobinę bardziej wrażliwy, rozpłakałbym się, jak małe dziecko. Ja jednak nie płakałem nigdy. Nigdy. Nie potrafiłem. Miałem wrażenie, że natura pozbawiła mnie łez, dlatego żadna nie wypłynęła spod mojej powieki. To czyniło mnie twardszym, niż w rzeczywistości byłem. Chciałbym jednak czasem móc się rozpłakać, aby wylać z siebie te najgorsze i najbardziej bolesne wspomniania. Naprawdę wiele bym za to oddał.

***

Gdy w końcu dotarłem do domu, było już dość późno. Czułem się niesamowicie zmęczony, jakby wszystkie moje siły zostały w brutalny sposób odebrane. Dlatego zaraz po przekroczeniu progu opadłem ciężko na kanapę, otwierając butelkę wódki. Chciałem upić się do nieprzytomności, aby nie pamiętać niczego z dzisiejszego dnia, chociaż przez parę chwil. Łudziłem się, że alkohol zatrze rany w moim sercu, a przynajmniej na pewien czas je załata.

Z każdym kolejnym łykiem moja świadomość była coraz słabsza, lecz poczucie smutku coraz silniejsze. Im dłużej piłem, tym gorzej się czułem. Leżałem jedynie na kanapie i nie miałem siły się poruszyć. Butelka niemal przez cały czas przylegała do moich rozchylonych ust, poszukujących i pragnących alkoholu. Łudziłem się, że zatopię w niej cały smutek, a tymczasem miałem wrażenie, że wódka, zamiast procentów, zawierała żal i rozpacz.

Trzymając chłodne szkło w dłoni, odczuwałem w głowie szumy, z każdą chwilą silniejsze. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się wizje. Wszystkie dotyczyły Jazzy i jej uśmiechu. W spokoju oglądałem, jak całuje się z Zaynem. Przyłapałem się nawet na wyobrażaniu sobie scen z nocy, którą spędzili wspólnie. Nie wiedziałem, czy to alkohol w ten sposób działał na mnie, czy rzeczywiście zacząłem wariować.

***Oczami Jazzy***

Bez celu plątałam się po mieście, do samego wieczoru, gdy słońce zaszło za horyzont, a zapaliły się uliczne latarnie. Nie miałam odwagi wrócić do domu, do Justina. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, kolejny raz przepraszać i błagać, aby mi wybaczył. Byłam tak niesamowicie wystraszona, chodź nie wiedziałam, czym. Justin nie był na mnie zły. Ani razu nie podniósł nawet głosu na Zayna. Jego wzrok był tak cholernie pusty. I właśnie ten brak uczuć i emocji przerażał mnie najbardziej.

Cały dzień również płakałam. Skrzywdziłam dwie, jak się okazało, niewinne osoby. Wszystko przez chorą zazdrość i urojenie sobie niestworzonych rzeczy. Gdybym nie zareagowała tak impulsywnie, do niczego by nie doszło. Jedynie porozmawialibyśmy z Justinem na spokojnie, wyjaśnili sobie wszystko, a teraz oglądalibyśmy jakiś przynudzający film, jednak razem, przytuleni i po prostu szczęśliwi.

W końcu jednak znalazłam w sobie tyle odwagi, aby podejść pod drzwi domu, a potem otworzyć je kluczem i wejść do środka. Tak strasznie się bałam. Od strachu rozbolała mnie głowa i brzuch. Stresowałam się jak nigdy przedtem. Chciałam, marzyłam wręcz o tym, aby Justin nakrzyczał na mnie, a nawet uderzył. Po prostu nie chciałam, aby zamykał się w sobie, tylko wypuścił emocje na zewnątrz.

-Justin? - mój głos nie brzmiał naturalnie. Drżał, łamał się i był znacznie słabszy. Gdy weszłam do salonu, w końcu go zobaczyłam. Leżał na kanapie, prawdopodobnie spał, a obok niego stała butelka wódki, już pusta. Był całkowicie pijany, a ja, prawdę powiedziawszy, ucieszyłam się z tego powodu. Nie będę musiała oglądać jego smutku i tego, jak cierpi. Choć alkohol nie jest rozwiązaniem problemów, Justin nie był smutny chociaż przez te parę godzin, gdy został oderwany od rzeczywistości.

-Justin... - szepnęłam, kucając obok kanapy. Spał tak słodko i spokojnie. Nawet uśmiechał się delikatnie przez sen. Wyglądał tak niewinnie. Z każdą, kolejną sekundą, gdy wpatrywałam się w niego, czułam, że zakochuję się jeszcze mocniej. Był niesamowitym człowiekiem. Nigdy nie wybaczę sobie tego, jak bardzo go skrzywdziłam. Zdradzając go, wbiłam ostry nóż, prosto w jego serduszko. Wręcz widziałam, jak krwawiło i jak chciało, aby załatać w nim niewidzialną dziurę, wywołującą taki ból.

Podczas kiedy głaskałam delikatnie jego policzek, mężczyzna zaczął się rozbudzać. Nadal był bardzo pijany, lecz cieszyłam się, że jego umysł pozbawiony był wszystkich myśli.
-Chodź na górę. - chciałam chociaż teraz być przy nim, opiekować się nim i pokazać, że kocham go najmocniej na świecie.

Szatyn zataczał się, nawet bardzo, gdy pomagałam mu wejść schodami na górę i wprowadziłam do sypialni. Położył się na łóżku niemal od razu,  a ja zamierzałam to wykorzystać. Wzięłam szybki prysznic, a potem, ubrana w koszulkę Justina, wróciłam do sypialni. Położyłam się na łóżku obok szatyna, który zdążył w międzyczasie zasnąć, i zwyczajnie wtuliłam się w niego.

Czułam sie w tym momencie tak niesamowicie i wspaniale. Chociaż nie wszystko układało się między nami dobrze, a mogłabym nawet powiedzieć, że jest źle, na te kilka, krótkich chwil poczułam sie tak, jak dawniej. Uśmiechałam się wtedy bez przerwy, bo miałam go przy sobie i mogłam przytulić się do niego, kiedy tylko miałam na to ochotę. Moim marzeniem było, aby tamte czasy zwyczajnie powróciły. Nie chciałam dużo. Pragnęłam jedynie miłości...

~*~

Właściwie nie wiem, jak skomentować rozdział ;D

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 32 - Kiss me, baby, one more time...


***Oczami Justina***

Gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, złapałem Chanell za ramiona i odepchnąłem od siebie. Przelotnie zmierzyłem wzrokiem jej ciało. Była półnaga. Stała tutaj, przede mną, przygryzała dolną wargę i wpatrywała się we mnie. Nie wiedziałem, czy powinienem się śmiać z tego, jak żałosna była, czy może wściekać się, że odstawia chore szopki w moim domu.

-Dziewczyno, czy ty kompletnie oszalałaś? - wyrzuciłem w powietrze ręce, z każdą chwilą zbijając ją z tropu. Siedemnastolatka była przekonana, że nie będę potrafił oprzeć się jej urokowi, natomiast w rzeczywistości nie zrobiła na mnie nawet najmniejszego wrażenia.
-Myślałam, że ci się spodoba. - widząc szok na twarzy Chanell, parsknąłem śmiechem, pozbawionym jednak humoru. Z każdą chwilą wpadałem w coraz większą złosć.
-Jesteś nienornalna! Przychodzisz do mojego domu, rozbierasz się, chcesz mnie uwieść. Widzisz w ogóle, co robisz? Powinnaś się leczyć, dziewczyno. - nie przebierałem w słowach i nie miałem takiego zamiaru. Byłem na nią po prostu wściekły.

Nie chciałem nawet myśleć, co stałoby się, gdyby Jazzy wróciła w tym momencie do domu i ujrzała mnie i Chanell w tej dwuznacznej sytuacji. Chciałem więc, aby blondynka jak najszybciej wyszła stąd i raz na zawsze zostawiła mnie w spokoju. Owszem, podobało mi się te kilka dni, podczas których adorowała mnie, jednak teraz zrozumiałem, że posunąłem się za daleko i przede wszystkim skrzywdziłem Jazzy. Nie wybaczę sobie tego i nie wybaczyłbym sobie, gdybym zranił ją po raz kolejny.

Chanell była wyraźnie wściekła. Pospiesznie założyła swoje ubrania, a potem bez słowa wyszła z domu. W końcu mogłem odetchnąć głęboko. Blondynki nie było przy mnie, a mojemu związkowi przestało zagrażać jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Musiałem jedynie załatać stare dziury, aby dalej iść przez życie, razem z Jazzy, w szczęściu i spokoju.

Opadłem z westchnieniem na kanapę i położyłem ręce na karku. Chciałem przeprosić za swoje zachowanie Jazzy, lecz nie bardzo wiedziałem, jak powinienem to zrobić. Nigdy w życiu nie musiałem nikogo przepraszać. Nie miałem pojęcia, jak się do tego zabrać. Chciałem jedynie, aby między nami było, jak dawniej. Abym w każdym momencie mógł podejść do swojej księżniczki, przytulić ją, pocałować. O niczym innym nie marzyłem. Tęskniłem za nią tak cholernie mocno i czułem, że byłbym w stanie zrobić wszystko, aby tylko mieć ją przy sobie.

Tymaczasem Jazzy nie było obok. Nie wiedziałem, gdzie powienienem jej szukać, nie wiedziałem nawet, czy wróci na noc do domu. Wciąż miałem przed oczami bandaże wokół jej przedramion oraz krew, która zalewała całą umywalkę. Bałem się o nią. Zwyczajnie się bałem. Chciałbym móc obiecać samemu sobie, że wszystko się ułoży, a Jazzy jest bezpieczna, jednak nie mogłem. I dlatego czułem, że zawiodłem, w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Ona potrzebowała mnie, a ja w tym czasie wolałem być dupkiem.

Zrozumiałem również, że nie mogę już traktować Jazzy, jak córkę, mimo że wciąż nią była. Zrozumiałem, że jest moją dziewczyną i powinienem opiekować się nią, jak kobietą swojego życia, nie jak małym dzieckiem, któremu trzeba wydawać polecenia i kontrolować na każdym kroku. Jazzy nie była już dzieckiem, mimo że ja starałem się wmówić to samemu sobie. Muszę przyzwyczaić się do myśli, że nie mam już nad nią kontroli, wybierając inną, bardziej znaczącą rolę, którą pełniłem w jej życiu.

***Oczami Jazzy***

Wysiadłam z pociągu, wciąż ocierając rękawem oczy, z których wypływały pojedyncze łzy. Dworzec główny w Los Angeles był przepełniony ludźmi, których ja zdawałam się nie zauważać. Byłam zagłębiona we własnym świecie, w którym przeważał smutek i rozpacz.

Chociaż wciąż starałam się odgonić od siebie myśli, nie potrafiłam pozbyć się widoku Justina i Chanell. Całowali się, obmacywali. Poczułam się jeszcze bardziej upokorzona, gdy zobaczyłam to na własne oczy. Wcześniej mogłam tworzyć jedynie domysły, natomiast teraz zyskałam już pewność, ze Justin jest podłym kłamcą i męską dziwką. Poczułam do niego wręcz obrzydzenie. Jak mogłam być tak głupia, aby zakochać się w nim, w dodatku tak silnie?

Gdy wyszłam z budynku dworca, zaczęłam rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu znajomego samochodu. Przyjechałam do Los Angeles tylko w jednym celu. Chciałam porozmawiać z osobą, która w tym momencie jako jedyna mogła mi pomóc. Nie wiedziałam jeszcze, w jaki sposób, lecz wiedziałam, że rozmowa podniesie mnie na duchu chociaż odrobinę.

I wtedy zobaczyłam dobrze zbudowanego bruneta, kilkanaście metrów przede mną. Opierał się o maskę swojego sportowego samochodu i wyraźnie czekał na mnie. Ja natomiast, niewiele myśląc, podbiegłam do niego, a gdy znalazłam się wystarczająco blisko, rzuciłam mu się na szyję.

Zayn.

Chociaż nigdy nie byłam z nim przesadnie blisko, był najlepszym przyjacielem Justina i poczułam, że to właśnie z nim powinnam porozmawiać. W końcu, znał szatyna najlepiej. Jedynie on będzie mógł wytłumaczyć mi zachowanie mężczyzny, który najpierw obiecuje wielką, wieczną miłość, a teraz zdradza mnie, jak gdyby zapomniał, że cokolwiek dla niego znaczyłam.

Mężczyzna niemal natychmiast wtulił mnie w swoje ciało. Tego potrzebowałam. Jednak pragnęłam, aby to Justin okazywał mi jakąkolwiek troskę. Szczerą troskę, a nie kilka, wymuszonych słów, które wypowiedział do mnie w samochodzie. Odniosłam wrażenie, jakby wcale nie martwił się o mnie i spytał tak tylko dlatego, że nakazywało mu to sumienie.

-Jazzy, proszę cię tylko o jedno. Nie płacz. - brunet otarł niemal wszystkie moje łzy. Rzeczywiście sprawił, że nie płakałam już dłużej. Chyba nie miałam już na to siły, a tym bardziej ochoty. W ciągu kilku ostatnich dni płakałam zbyt dużo.
-Dobrze. - wzięłam głęboki oddech, a kiedy Zayn uśmiechnął sie do mnie delikatnie, odwzajemniłam gest i usiadłam na miejscu pasażera.

-Na pewno ci nie przeszkadzam? Nie chcę być ciężarem, ani... - brunet, który zdążył już w międzyczasie zająć miejsce kierowcy, przyłożył dłoń do moich ust, aby zatrzymać potok słów, ulatniających się z nich.
-Nie waż się tak mówić. Nie jesteś żadnym ciężarem.
-Dobrze, że chociaż ty tak sądzisz. Ostatnio miałam wrażenie, że jestem jedynie problemem i utrapieniem dla tego skurwiela. - nie myślałam nad swoimi słowami. Po prostu mówiłam to, o czym w danej chwili myślałam. I mimo że nie chciałam sądzić tak o Justinie, nie potrafiłam tego zmienić. Zbyt bardzo mnie skrzywdził. Wolałabym, aby wprost powiedział, że znów wracamy do starego układu, w którym on jest jedynie moim ojcem, ja jedynie jego córką, a pomiędzy nami nie ma miłości, jak pomiędzy kobietą, a mężczyzną. To bolałoby mnie zdecydowanie mniej.

-Widzę, że jesteś na niego ostro wkurzona. - Zayn był zaskoczony moją agresją w stosunku do Justina. Sama byłam zaskoczona. Sądziłam, że nie będę potrafiła go wyzwać, a tymczasem mój głos nawet nie zadrżał. - Opowiesz mi wszystko w domu, dobrze? - ja jedynie skinęłam głową. Musiałam zebrać w sobie siłę, aby opowiedzieć Zaynowi wszystko. Wiedziałam, że nie będzie to dla mnie proste.

Po piętnastu minutach zatrzymaliśmy się pod jego domem. Razem wyszliśmy z samochodu. Do drzwi doszliśmy w zupełnej ciszy. Również rozbierając się w przedpokoju nie wymieniliśmy ze sobą ani jednego zdania. Dopiero kiedy usiedliśmy w salonie, na kanapie, zaczęliśmy normalnie rozmawiać.

-Opowiedz mi teraz wszystko od początku. Co się dzieje? Jesteś strasznie smutna. Mam wrażenie, że nie układa się między tobą, a Justinem.
-Justin znalazł sobie sztuczną dziwkę, a o mnie zapomniał. - właściwie, kilka ostatnich dni streściłam w jednym zdaniu. Nie musiałam nic dodawać. Po wyrazie twarzy Zayna mogłam stwierdzić, że doskonale zrozumiał. Znał swojego przyjaciela, wiedział, jaki potrafi być. - W tym momencie mnie zdradza. Wiesz, jak się teraz czuję? Jakbym dostała od niego w twarz. Z resztą, już dostałam.

-Co ty mówisz? Justin cię uderzył? - fakt, że szatyn uderzył mnie w twarz bardziej zszokowała Zayna, niż informacja, że mnie zdradza. Dopiero teraz zaczęłam rozumieć, że byłam głupia, łudząc się, że Justin dotrzyma mi wierności. Wszyscy dookoła wiedziali, jaki był. Tylko ja zaślepiona byłam miłością do niego. Z resztą, nadal jestem.
-Tak. Wściekł się, kiedy wróciłam do domu pijana i po prostu mnie uderzył. Nigdy mu tego nie zapomnę. Nigdy, kurwa. Choćby przejrzał na oczy i przepraszał mnie na kolanach, nigdy nie wybaczę mu tego, że podniósł na mnie rękę. Nadal mam ślad. -wskazałam palcem na swój policzek, na którym widniały pozostałości siniaka. Na samo wspomnienie czułam się źle. Posmutniałam od razu i nie byłam już tak pewna, jak jeszcze parę chwil temu, kiedy ze złością opowiadałam Zaynowi o wszystkim.

-Justin nie zasłużył na taką dziewczynę, jak ty, skoro cię rani i krzywdzi. - pierwszy raz rozmawiałam z Zaynem na poważnie. Bez złośliwości i kąśliwych uwag. Pierwszy raz czułam w nim wsparcie, jakiego potrzebowałam. Czułam, że mogę mu zaufać, chociaż do niedawna był ostatnią osobą, godną zaufania. - Widocznie dupek, jakim był, nadal w nim pozostał. Nie wiem, Jazzy, co mam ci powiedzieć. Justin zawsze był męską dziwką. Z resztą, ja nie jestem lepszy. Chcę tylko żebyś wiedziała, że nie warto marnować łez. Jesteś zbyt śliczna, aby plakać. - Zayn objął mnie jednym ramieniem i przyciągnął do siebie. Moja głowa spoczęła na jego klatce piersiowej, a on nadal nie zabrał ręki, tylko obejmował mnie nią w pasie.

Z każdą chwilą czułam się coraz swobodniej. Potrafiłam nawet uśmiechnąć się, mimo świadomości, że Justin zniszczył wszystko, co było między nami. Zrozumiałam, że naprawdę nie zasługuje na mnie. Moim ojcem będzie już zawsze, jak kiedyś przyrzekliśmy, jednak nie wybaczę mu zdrady. Nie zamierzam w przyszłości przechodzić kolejny raz przez to samo, a wiem, że skoro Justin zdradził mnie raz, nie zawaha się zrobić tego po raz kolejny. Znałam go wystarczająco dobrze.

Poczułam, jak Zayn zaczął bawić się kosmykami moich włosów. Co jakiś czas składał wśród nich pojedynczy pocałunek. Za każdym razem, gdy to robił, czułam się dziwnie, lecz w pozytywnym sensie. Nie znałam go od tej strony. Ukazał zupełnie inną twarz, delikatną, wrażliwą. Zawsze zastanawiałam się, czy Zayn z natury jest takim dupkiem, czy może jedynie udaje. Teraz wiedziałam już, że każda jego poprzednia twarz była maską.

-Zayn, czy ty mnie podrywasz? - zachichotałam, gdy nadal wspierałam się na jego klatce piersiowej. On natomiast zaczął sunąć opuszkami palców po moim ramieniu. Mogłam poczuć nawet dreszcze, delikatnie przechodzące po mojej skórze.
-Może. - wyszeptał do mojego ucha i to za nim złożył pocałunek.

Momentalnie doznałam olśnienia, które spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Chciałam zemścić się na Justinie. Przyrzekłam sobie, że tego dokonam, a teraz zrozumiałam, co najbardziej zabolałoby Justina. Niezależnie od tego, czy traktowałby mnie, jak dziewczynę, czy jak córkę, seks z jego najlepszym przyjacielem uderzy w jego czuły punkt i dotrze do samego serca.

-Podobam ci się? - spytałam niepewnie,m prostując się na kanapie. Zayn spojrzał na mnie przelotnie, a potem wbił wzrok w panele na podłodze.
-Dobrze wiesz, że tak. - mruknął pod nosem, a ja poczułam się znacznie pewniej. Usiadłam na swoich kolanach, a jedna z moich dłoni dotknęła jego umięśnionego ramienia, pokrytego licznymi tatuażami. Czułam, jak spiął się pod moim dotykiem. Czułam, że powoli przejmuję nad nim kontrolę.
-Pociągam cię? - chciałam wykorzystać Zayna do swojej zemsty, wiedząc, że w żaden sposób go tym nie zranię. Brunet nie czuje nic do mnie, ja nie czuję nic do niego. Taki układ pasował mi najbardziej. Chodziło mi jedynie o to, aby sprawić ból Justinowi, tak, jak on sprawił go mnie.
-Nie wiesz nawet, jak bardzo. - wychrypiał cicho. Odniosłam wrażenie, że mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do czego dążę. Zrozumiał moje pytania, dodając mi tym pewności siebie, której momentami mi brakowało. Nie wiedziałam jeszcze do końca, do czego pragnę doprowadzić i wolałam nie zastanawiać się nad tym, ponieważ wiem, że stchórzyłabym.

Wyzbyłam się wszelkich oporów i w następnej chwili usiadłam okrakiem na kolanach Zayna. Dłonie ułożyłam na jego barkach i przysunęłam się bliżej niego. Nim mężczyzna zdążył zareagować, uniosłam lekko jego brodę i przybliżyłam usta do jego. Zanim jednak złączyłam je w gorącym pocałunku, chciałam upewnić się, że nie zniszczę Zaynowi życia, tak, jak Chanell zniszczyła moje.
-Masz dziewczynę? - chociaż było dla mnie sprawą oczywistą, że dla niego nie istnieją związki, trwające dłużej, niż jedną noc, wolałam usłyszeć to z jego ust.
-Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz, Jaz. - zaśmiał się, a potem już sam naparł swoimi wargami na moje.

Zyskałam pewność, że Zayn doskonale wiedział, czego od niego chciałam. Chociaż przyjachałam do Los Angeles z zamiarem porozmawiania z nim, tylko porozmawiania, nadarzyła się idealna okazja do zemsty, która prawdziwie zrani Justina. Może byłam okropna w stosunku do niego, jednak skrzywdził mnie pierwszy, a ja nie zamierzałam tego zostawić, bez prawidłowego zakończenia.

-Kochaj się ze mną. - wyszeptał mu do ucha, a potem przywarłam wargami do jego szyi. Zaczęłam ją delikatnie całować. On natomiast odchylił głowę, aby dać mi większy dostęp do swojej rozpalonej skóry. Czulam się dziwnie podniecona i szczęśliwa, czując, że będę mogła odpłacić się Justinowi za krzywdy, które mi wyrządził. Nie liczył się z moimi uczuciami, więc teraz ja nie zamierzałam liczyć się z jego, tylko oddać sie w całości danej chwili. Chciałam czerpać z tego jak najwięcej przyjemności, aby pokazać szatynowi, że potrafię być niezależna i poza jego kontrolą. Nie ma nade mną władzy. Chciałam, aby to zrozumiał. Jestem wolnym człowiekiem, który ma prawo robić to, na co ma ochotę w danej chwili.

A ja w tej chwili miałam ochotę pieprzyć się z najlepszym przyjacielem swojego ojca. Kto mi zabroni?

Zayn wsunął dłonie pod moje uda, a potem wstał z kanapy, trzymając mnie przy swoich biodrach. Wszedł po schodach na górę, a później do swojej sypialni, która mieściła się na samym końcu korytarza. Ani na moment nie oderwał swoich ust od moich, a ja wykorzystywałam to, aby wplątać palce w jego włosy i pociągnąć za ich końcówki. Zayn nie potrafił zatrzymać w sobie jęku, który ponownie podniósł mój poziom pewności siebie i sprawił satysfakcję.

Odczuwałam jednak pewne obawy. Nigdy nie pomyślałabym, że będę uprawiać seks z nim, z Zaynem, z człowiekiem, którego przez całe życie darzyłam niechęcią. Dodatkowo, krępował mnie fakt, że Zayn jest nawet starszy od Justina. Nie miał dwudziestu siedmiu, a dwadzieścia dziewięć lat. Starałam się jednak rozluźnić i oddać chwili, aby mieć z tej nocy same pozytywne wspomnienia i na moment zapomnieć o tym, jak zranił mnie Justin.

Gdy Zayn wszedł do sypialni, usiadł na swoim łóżku, a ja ponownie siedziałam okrakiem na jego kolanach. Teraz jednak pocałunek przyjął bardziej agresywną formę. Zayn również był bardziej śmiały, gdy zobaczył, że rzeczywiście tego chcę, a przynajmniej takie stwarzałam pozory. Ja natomiast nie chciałam tego. W głębi serca nigdy nie chciałam skrzywdzić Justina. Pragnęłam tylko, aby poczuł się tak, jak ja.

Nie czekałam, aż Zayn zacznie mnie rozbierać. Sama zabrałam się za zdejmowanie jego koszulki, którą następnie odrzuciłam w kąt pomieszczenia. Mężczyzna wyraźnie nie spodziewał się takiej śmiałości z mojej strony, lecz nie miałam już nic do stracenia. Wszystko stało się dla mnie obojętne, jakby nagle przestało mieć znaczenie. To, co czułam, było po prostu dziwne. Z jednej strony chciałam być silna i nie pokazywać słabości, a z drugiej natomiast byłam słaba i doskonale o tym wiedziałam, tylko oszukiwałam wszystkich dookoła.

W pociągu zdążyłam zdjąć z przedramion bandaże, dlatego teraz, kiedy Zayn zsunął ze mnie jeansową kurtkę, od razu ujrzał rany, pokrywające moją skórę.
-Nie wiedziałem, że się tniesz. - powiedział smutno, lecz ja nie chciałam, aby moje szczęście się skończyło, dlatego siłą utrzymałam uśmiech na ustach.
-Zrobiłam to raz i zdążyłam już podziękować tatusiowi. - wymruczałam w jego usta, następnie szybko kończąc ten nieprzyjemny temat, w momencie, w którym ponownie zaatakowałam jego usta swoimi.

Zayn całował bardzo dobrze. Podobały mi się emocje, jakie władały mną w tym momencie. Były inne, niż te, które odczuwałam przy Justinie. Tutaj nie było uczuć i cieszyłam się z tego. Brak uczuć oznacza później brak ran na sercu, które cholernie bolą. Prócz tego, miałam świadomość tego, że taki seks bez zobowiązań robi ze mnie dorosłą, którą na siłę chciałam się stać. To głupie, wiem, jednak wtedy przychodziły mi do głowy jedynie bezsensowne myśli, które wypierały pozostałe.

Zayn bez trudu ściągnął ze mnie koszulkę. Wtedy po raz pierwszy poczułam się odrobinę skrępowana. Do niedawna, Zayn był ostatnią osobą, której pokazałabym się nago, a teraz pozwalam mu rozbierać mnie, co więcej, czerpałam z tego stysfakcję. Byłam zupełnie zgubiona. Odczuwałam milion emocji naraz, które buzowały we mnie, objawiając się całkowicie różnie. Raz wychodziły ze mnie, razem ze łzami, a teraz natomiast chciałam odreagować, pieprząc się z Zaynem.

Kiedy zostałam jedynie w bieliźnie, brunet ostrożnie położył mnie na idealnie wyścielonym łóżku, a sam zawisnął nade mną. Spojrzał głęboko w moje oczy, kiedy ja spojrzałam w jego oczy. Po raz pierwszy zwróciłam uwagę, jak bardzo przystojnym facetem był Zayn. Jego oczy były niemal czarne, a zarost dodawał uroku. Zaczęło mi nawet schlebiać, że ktoś taki, jak on, w pewnym stopniu zainteresował się mną. Czerpałam z tego satysfakcję.

-Jesteś tak drobniutka, że aż boję się, że mogę zrobić ci krzywdę. - zachichotał, dobierając się do zapięcia mojego stanika, które następnie odpiął jednym, szybkim ruchem. Stanik wylądował obok reszty ubrań na podłodze, a ja dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem już niemal naga. Poczułam skrępowanie, którego starałam się nie pokazywać przed Zaynem. Poza tym, mężczyzna był tak zajęty pieszczeniem moich piersi, że nie ujrzał nawet mojej reakcji.

Typowy facet.

Musiałam jednak przyznać, że to, co robił, było cholernie przyjemne. Jego usta, jak i dłonie, błądziły po całym moim ciele. Miałam dreszcze, gdy dotykał mnie i pieścił delikatnie. Czułam się, jak księżniczka. Zawsze byłam nią w ramionach Justina, jednak o nim nie chciałam nawet myśleć. Ogromnie się na nim zawiodłam i wcale nie odczuwałam w tym momencie wyrzutów sumienia, że również zamierzałam go zdradzić. Nie zrobiłabym tego, gdyby nie zmusił mnie swoim zachowaniem do zemsty.

Postanowiłam przejąć kontrolę nad Zaynem, kiedy myślał, że to on ma władzę nade mną. Gdy tylko przeniosłam dłonie niżej i odpięłam jego spodnie, mężczyzna jęknął cicho, lecz jego wyraz podniecenia zmienił się w dość głośne warknięcie, połączone z przekleństwem, gdy tylko położyłam dłoń na wybrzuszeniu w jego bokserkach i ścisnęłam jego członka. Może to chore, ale nie mogłam się doczekać, aż wsunie go we mnie. Naprawdę potrafiłam rozluźnić się i czerpać przyjemność z sytuacji, do jakiej doprowadziłam. Potrafiłam na tę noc odciąć się od wszystkich bolesnych myśli i wspomnień.

Pocałunki Zayna schodziły coraz niżej. Wpierw przez mój dekolt, później przez brzuch i podbrzusze, aż w końcu poczułam, jak zahaczył zębami o gumkę moich majtek. Minęła dosłownie chwila, zanim pozbył się ich i pozostawił moje ciało zupełnie nagie. Przestałam się już nawet krępować. Nie miałam czego. Broniłam się obojętnością, która zupełnie mnie pochłonęła.

-Boże... - byłam tak zajęta własnymi myślami, że do rzeczywistości przywróciły mnie dopiero wargi Zayna w tym jednym, najbardziej wrażliwym miejscu na całym moim ciele. Jęknęłam mimowolnie, gdy jego cichy śmiech odbił się od mojej kobiecości. Musiałam wręcz zagryść dolną wargę między zęby, aby nie zacząć krzyczeć, a moje dłonie zwinęły sie w pięści, ściskając prześcieradło. Zrozumiałam, że ten rodzaj zemsty jest najlepszym ze wszystkich możliwych. Oprócz krzywdzenia Justina, sprawię przyjemność samej sobie.

Gdy Zayn przestał pięścić moją kobiecość, domyśliłam się, że zdejmuje bokserki. I rzeczywiście, gdy podniosłam powieki, ujrzałam, jak zakłada na członka prezerwatywę, a potem narzuca na nasze ciała kołdrę i układa się pomiędzy moimi rozsuniętymi nogami. Cały czas uśmiechałam się lekko. Nie bałam się, nie denerwowałam, nie krępowałam. Za przeproszeniem, miałam na wszystko i wszystkich wyjebane. W tym momencie liczyła się jedynie dobra zabawa, jaką czerpałam.

-Przyznam ci się szczerze, że marzyłem o tym, odkąd skończyłaś piętnaście lat. - wymruczał mi do ucha, a ja wiedziałam, że właśnie nadszedł moment, w którym wejdzie we mnie i przeniesie mnie do innego świata. Rozluźniłam więc całe ciało, aby czerpać z seksu jak najwięcej korzyści.
Wbiłam paznokcie w jego plecy, kiedy tylko poczułam go przy swoim wejściu. Natomiast gdy zaczął zagłębiać się we mnie, odchyliłam głowę w tył i samą siłą silnej woli powstrzymywałam się od nieprzyzwoitych dźwięków.

-Możesz krzyczeć, skarbie. Nikt cię tutaj nie usłyszy. - wymruczał mi do ucha, w tym samym momencie wsuwając się we mnie do końca. Na moment zamarłam, aby przyzwyczaić się do tego uczucia, lecz nie minęło nawet pięć sekund, gdy poczułam, jak ogarnia mnie przytłaczająca wręcz przyjemność. Unosząc lekko biodra, dałam mężczyźnie do zrozumienia, że potrzebuję więcej. On od razu zaczął poruszać się we mnie. Z początku był delikatny i dosć ostrożny, jakby naprawdę bał się, że może zrobić mi krzywdę. Bardzo szybko jednak poznałam jego prawdziwą naturę. Miałam wrażenie, jakby zwolnił w sobie wszystkie hamulce, powstrzymujące go przed wykonywaniem tych najsilniejszych, najmocniejszych pchnięć. Poruszał się we mnie szybko i stanowczo. Zdecydowanie stracił nad sobą kontrolę, jednak nie mogłam narzekać. Czułam się zajebiście. Po prostu zajebiście.

-Jak ja, kurwa, zazdroszczę temu pierdolonemu Bieberowi. - warknął, łapiąc się ramy łóżka i wchodząc we mnie coraz mocniej. Ja jedynie zaśmiałam się cicho, lecz niemal od razu zastąpiłam śmiech jękiem. Głośnym jękiem. Nie żałowałam tego i byłam, kurwa, szczęśliwa, wyobrażając sobie moment, w którym spojrzę Justinowi w oczy i z wyższością powiem, co zrobiłam. Czułam wręcz wypełniającą mnie euforię. Niesamowite uczucie, gdy cały twój świat sypie się, niczym domek z kart, a ty potrafisz zignorować wszystko i żyć chwilą.

Zayn, prócz poruszania się we mnie, przez cały czas pięścił moje piersi i obsypywał mnie pocałunkami. Moje ciało pragnęło jego dotyku, z każdą chwilą coraz bardziej. Aby zbliżyć się do niego, uniosłam biodra. Potrzebowałam tego. Potrzebowalam, ponieważ czułam, że nagromadzone we mnie podniecenie nie będzie potrafiło dłużej pozostać we mnie.

-Błagam, szybciej. Jestem już tak blisko. - wydyszała, nie do końca kontaktując ze światem. Potrzebowałam teraz tylko jednego. Dokładnie tego samego, co Zayn. I doskonale wiedziałam, że on potrzebuje spełnienia równie mocno, co ja.
Oboje byliśmy tak napaleni, że wystarczyła krótka chwila, abyśmy doszli. Poczułam zupełne rozluźnienie, zarówno ciała, jak i umysłu. Nie myślałam wtedy nad niczym i było to po prostu piekne. Żadnych uczuć, żadnych emocji. Byłam wdzięczna brunetowi, że doprowadził mnie do stanu, w którym nie musiałam zamartwiać sie nad swoim dalszym życiem.

-To było po prostu zajebiste. - mężczyzna jeszcze przez parę chwil pozostawał we mnie, aż w końcu wysunął swojego członka i zdjął prezerwatywę, którą następnie wyrzucił do śmietnika.
-Całkowicie się z tobą zgadzam. - ułożyłam ręce pod głową i uśmiechnęłam się szeroko. Nic nie miało już znaczenia. Nic nie było tak ważne, aby mogło popsuć mój humor i tę pieprzoną satysfakcję, że zrobiłam coś, na co nigdy nie pozwoliłby mi Justin.

Podsumowując, leżałam wtedy zupełnie naga i szczęśliwa, w łóżku czternaście lat starszego faceta, który dodatkowo jest najlepszym przyjacielem mojego ojca i chłopaka w jednej osobie, a przed paroma chwilami uprawiałam z nim ostry seks, aby zemścić się na Justinie.

Przyglądałam się Zaynowi, kiedy wyjmował z szafki nocnej paczkę papierosów. Wyciągnął ją w moją stronę, lecz ja od razu odmówiłam. Wtedy on wsunął jednego szluga między wargi, podpalił i pospiesznie zaciągnął się nim głęboko.
-Jazzy, obiecaj mi jedno. - oparł się o ścianę za nim, siedząc na łóżku i paląc papierosa. - Przyjdź na mój pogrzeb i zostaw kwiatki. Justin z pewnością zabije mnie, gdy dowie się, że posuwałem jego małą córeczkę...

~*~

Jestem tak cholernie ciekawa Waszej reakcji. Tylko w jednym momencie, w my heaven, bylam tak ciekawa haha ;D
Obstawialiście, że to Jay pomoże jej się zemścić, a tu proszę. Mam nadzieję, że Was zaskoczylam, bo na tym zależało mi najbardziej ;D

CZYTASZ=KOMENTUJESZ
ask.fm/Paulaaa962